poniedziałek, 11 września 2017

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział XV

Cześć wszystkim,

kolejny rozdział pod wpływem weny jednego dnia. Terapia działa, a moje rany się leczą. Powoli, ale jednak.

Miłej lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Po tym całym zawarciu znajomości z Lily trzeba było wziąć się za wybór sukienki. Do kolacji zostało niewiele czasu.
- Na którą musisz się ogarnąć Mer? Mogę tak do ciebie mówić?
- Masz nieprzyjemny zwyczaj pytania się o coś po tym jak już coś zrobiłaś. Jak już użyłaś tego zdrobnienia to proszę bardzo, rób co chcesz - powiedziała z udawanym obrażonym tonem Meredith.
- No dobrze, ale dalej nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Na którą masz się ogarnąć?

Meredith popatrzyła na zegarek. Była 16.
- Mam jeszcze cztery godziny, aby wyglądać jak bóstwo. Robert, mój szofer, zawiezie mnie na miejsce 30 minut przed spotkaniem.
- Dobrze, to mamy jeszcze trzy i pół godziny, aby doprowadzić cię do porządku. Myślę, że to wystarczy.
- A co ubiorę? Nie potrafię chodzić w szpilkach.
- Może pora, abyś się tego nauczyła - zaproponowała Lily.
- Na pewno nie w tym życiu - zaśmiała się Mer. To nie jest umiejętność, która była mi potrzebna.
- To w takim razie czy mogę wejść, to chyba dobre słowo, do twojej szafy i wybrać kilka stylizacji, a potem zastanowimy się nad innymi detalami. Ty w tym czasie weź prysznic, ogarnij swoje dość długie włosy, żeby nie tracić czasu, dobrze?
- Tak jest, szefowo! - zasalutowała Meredith na znak, że zrozumiała.
- Dobrze, dobrze, bez takich proszę.

Meredith wzięła ze sobą bieliznę i ręcznik, a przed tym rozplątała swoje włosy z warkocza. Były już dość długie, więc pomyślała o tym, aby wybrać się do fryzjera i je obciąć, ale jeszcze nie teraz. Za bardzo je kochała, aby się ich pozbywać. Kiedy Mer relaksowała się podczas kąpieli Lily buszowała w jej szafie i co chwilę coś wybierała albo po chwili odrzucała przez co zrobił się niemały bałagan, ale w końcu udało jej się wybrać trzy stylizacje, które na naszego geeka będą pasować.

Meredith wyszła z łazienki i nagle Lily ją zaskoczyła z krzykiem, który oznajmił, że już coś dla niej wybrała i ma się w to przebrać.

Była to sukienka jak marzenie. Idealna na taką okazję. Srebrna z koronkową górą. Dopasowana, która będzie eksponować jej kształty, a długi dół sprawi, że będzie czuła się swobodnie. Do tego buty na wysokim obcasie, czarna kopertówka i Meredith będzie gotowa na kolację z ojcem. Lily zanim ubrała ją w tą sukienkę postanowiła wymyślić, jak zająć się jej włosami, ale w głowie już miała już gotową wizję całości.

- Zakładaj sukienkę Mer, a potem zrobię resztę, abyś była gotowa.

Meredith była pełna podziwu dla Lily za jej wyczucie stylu i elegancji. Jednak i ona myliła się w pewnych kwestiach dotyczących ludzi. Postanowiła jej zaufać, co, w jej przypadku, było dość dziwne. Czas wyglądać pięknie.

Ubrana w sukienkę pokazała się Lily, ale ta kryła swoje zaskoczenie zupełnie inną odsłoną znanej jej Meredith. Wyglądała jak modelka, ale jeszcze taka niedopieszczona pod względem detali. Czas na włosy i makijaż. Postanowiła zrobić jej fryzurę na miarę gwiazdy Hollywood. Makijaż utrzymała w delikatnych tonach, aby wyglądała dziewczęco i elegancko.

- No to wszystko gotowe Przyjaciółko! Czas na rozmowę z ojcem. Chyba zdążyłam, co nie? - zapytała Lily przekręcając głowę w prawo i uśmiechając się dość przerażająco.
- Wiesz, że wyglądasz w tym momencie jak psychopata, prawda?
- Ja?! O co ty mnie posądzasz, Przyjaciółko? - znowu zrobiła to samo, ale tym razem wywołało to salwę śmiechu u Lily oraz Meredith.
- Nie powinnyśmy się śmiać z tego, że moja Znajoma może mieć skłonności do bycia psychopatą. Nieładnie. Muszę się zbierać. Wybacz, że tak wykorzystuję.
- Dla mnie to była przyjemność! Zawsze do usług!
- Ja niestety nie potrafię takich rzeczy robić, więc jakby ci się coś elektronicznego zepsuło to naprawię to?
- Tak? Byłoby super, bo mam kilka urządzeń, które nie działają, a twoje zdolności na pewno się przydadzą.
- No widzę, że zaczęłaś szybko działać i wykorzystywać moją pomocną dłoń - oburzyła się Mer.
- Dokładnie. Nie lubię marnować czasu. To co, idziemy?
- Tak, oczywiście. Robert podwiezie cię do domu. Chociaż tyle mogę zrobić na razie dla ciebie.
- Byłoby super, dziękuję.

Dziewczyny wyszły z mieszkania i zjechały na dół windą. Robert jak na zawołanie czekał przed apartamentowcem na Meredith i Lily, której obiecała podwózkę do domu.

- Dobry wieczór Robercie. Najpierw zawieź Lily, poda ci adres, a potem pojedziemy na kolację, dobrze?
- Ale kolacja zaczyna się za 30 minut. Jeśli zboczymy z kursu to będziemy spóźnieni.
- Właśnie, że nie.

Robert w tym momencie zbaraniał i nie wiedział, co powiedzieć.

- O co Panience chodzi, bo nie bardzo rozumiem.
- Cytując Pamiętnik Księżniczki: "Królowa nigdy się nie spóźnia - to inni przychodzą za wcześnie".
Najpierw Lily, a potem ja.
- Jak sobie Panienka życzy.

Kiedy odwieźli Lily do jej domu, dziewczyny pożegnały się, a Lily życzyła powodzenia Mer na kolacji z ojcem. Meredith zastanawiała się, czy w ogóle ojciec zauważy jak wygląda, choć czego po nim oczekuje? Tego nie wiedziała. Na razie próbowała wszelakich sposobów, aby nie myśleć o zestresowanym Robercie za kierownicą, który miał ją dowieźć na kolację pięć minut temu, ale stoją teraz w małym korku, który powoli się rozładowuje.

- Zadzwonię do ojca i powiem, że stoimy w korku, żeby się nie martwił.

Jak na zawołanie, dzwoni jej tata we własnej osobie.

- Tak, słucham.
- Meredith, tu tata.
- Tak wiem. Widzę twoje imię i nazwisko na wyświetlaczu.
- Gdzie jesteś? Miałaś tu być już... sześć minut temu. To karygodne!
Meredith ze złości przekręciła oczami ze złości, ale zachowując resztki spokoju w swoim głosie odpowiedziała ojcu:
- Po co krzyczysz? Do niczego nas to nie zaprowadzi, a z korkiem ulicznym nic nie zrobię.
- Jak duży jest?
- Niewielki. Przeładowanie ilością aut jest całkiem normalne w dużych miastach.
- Robert powinien to przewidzieć.
W tym momencie Meredith nie wytrzymała i całą swoją złość, którą miała w sobie po prostu na nim wyładowała:
- Czy ty siebie słyszysz? Jesteś normalny?!
- Absolutnie. A coś sugerujesz?
- To co słyszysz! Weź się w garść. Za niedługo będziemy na miejscu.
- Dobrze, to czekam.

Meredith rozzłoszczona rzuciła telefonem w siedzenie i nie potrafiła się otrząsnąć. On postradał zmysły. Zachowuje się gorzej jak przewrażliwiony perfekcjonista. Jak szaleniec - pomyślała Meredith, gdy wychodziła z samochodu na miejsce spotkania.

Była to gustowna restauracja, która z zewnątrz przypominała pałac. Dziewczyna była zachwycona i poruszona tym, jak pięknie tu było. Donice pełne różnych kompozycji kwiatowych, które układały się razem w jedną spójną całość. Schody marmurowe, które były tak szerokie, że spokojnie cztery osoby stojąc w jednym rzędzie by się zmieściły, a była tu tylko ona. Myślała, że jest budynek, który w środku wygląda jak sala balowa. Gdy weszła na schody, podała nazwisko osobie, która przypominała strażnika pałacowego, który sprawdzał zgodność nazwiska z posiadanym zaproszeniem i gestem zapraszającym do środka wpuścił ją, aby mogła poznawać dalej wnętrze. Nie było takiego blichtru i elegancji pałacowej, jakiej się spodziewała po zobaczeniu wszystkiego z zewnątrz, ale i tak pozostawiało po sobie dobre wrażenie.

Wzrokiem wokół udekorowanych stolików szukała swojego ojca. Po chwili znalazła go i przylepiła do twarzy swój firmowy uśmiech, którym miała nadzieję, że zabije jego "dobre" czy "mniej dobre" wiadomości. Dość atrakcji mam na dziś - pomyślała Meredith zanim przysiadła się do stolika, w którym ojciec nie siedział sam.

U jego boku znajdowała się piękna szatynka. Wysoka, szczupła, dystyngowana oraz elegancka kobieta. Miała czarną, długą suknię z wycięciem na uda. Miała ona głęboki dekolt, który ukazywał jej piersi w prawie całej okazałości. Bardziej dziwkarsko nie mogła się ubrać. Zaraz zwrócę wszystko, co zjadłam dzisiaj na tą jej kreację.

Posłała pytające spojrzenie jej ojcu, gdyż była skonsternowana i kompletnie nie wiedziała o co tu chodzi, ale długo na wyjaśnienia czekać nie musiała. Bez zbędnych wstępów ojciec rozpoczął swoją mowę:

- Meredith, proszę poznaj moją nową narzeczoną, Louise.

Podała jej rękę, jakby od niechcenia. Przekręciła ją tak, jakby Meredith była mężczyzną, który ma ją pocałować, ale ona była szybsza, zmieniła jej zamiary. Obróciła ją w taki sposób, jak nowo poznana osoba ma jej podać rękę, tak jak to się robi podczas pierwszego spotkania.

- Cześć Louise. Jestem Meredith, córką ojczulka, z którym pewnie pieprzysz się każdej nocy. Miło mi - powiedziała przez zęby, jakby te słowa były dla niej jadem.

Ta mina jest warta milion dolarów.


piątek, 5 maja 2017

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział XIV

Cześć wszystkim,

produktywny kolejny dzień pełen pomysłów na nowe rozdziały. Piszę to, na co mam ochotę i o tym, na co wpadnę i wyda mi się sensowne. Improwizacje są spoko.

Miłej lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Od momentu, w którym Meredith postanowiła się nie wtrącać w sprawy Hayley zrobiło się tak jakoś dziwnie. Lily nie wiedziała, co ma z tym zrobić. Z jednej strony nienawidziła jej za to, co powiedziała. Jak to nie ma to z nią nic wspólnego? Przecież była nowa w paczce, więc miała prawo wiedzieć. 

Z drugiej strony zastanawiała się skąd takie podejście do traktowania ludzi się u niej wzięło. Była miła, ciepła i w tym wszystkim taka nieśmiała i niezdarna. Nie radziła sobie w relacjach między ludźmi. Może najzwyczajniej w świecie była nierozumiana i dlatego każdy ją szufladkował?  

Lily nie mogła tak tego zostawić, dlatego postanowiła odszukać ją i porozmawiać o tym wszystkim. Od miesiąca nie miały kontaktu ze sobą, ale w sumie czego się dziwić, jak numerami telefonu się raczej nie wymieniały.

Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.

***

Meredith dojechała wreszcie do domu. Zmęczona tym wszystkim chciała po prostu zamknąć się w pokoju i zasnąć. To byłoby najlepsze rozwiązanie. W otoczeniu znanych jej rzeczy odpłynąć do swojej krainy szczęśliwości i rozpływać się w spokoju i ciszy.

Jednakże zanim to wszystko nastąpi trzeba przygotować się na spotkanie z ojcem. Zastanawiała ją dalej jego chęć spotkania się z nią akurat dzisiaj, kiedy miała wszystkiego dość. Teraz zaczęła myśleć o tym, czy ma odpowiednie ubranie na tą okazję. W sumie jej szafa wypełniona była tylko ciuchami w jej stylu. Może ojciec pomyślał o jakiś sukienkach?

I nie myliła się. Znalazła szafę, której z jakiegoś powodu nie otwierała. Pełno sukienek takich na co dzień, eleganckich na randkę czy kolację oraz pasujących do nich par butów. Meredith patrzyła na to z wielkim podziwem, mimo że nie czuje się w takich stylizacjach najlepiej. Potrzebowała pomocy w wyborze odpowiedniego ubrania. Brakowało jej tutaj kogoś, kto by jej w tym pomógł. Eri była za daleko, Robert był facetem, który nie wyglądał na znawcę trendów modowych, a tutaj raczej kiepsko zaczęła znajomość, która w gruncie rzeczy szybko się zakończyła, bo sama do tego dopuściła. Czyli muszę sobie poradzić z tym problemem sama. 

Jednakże nagle ktoś zadzwonił do jej drzwi. Meredith nie spodziewała się dzisiaj nikogo. Raczej nikt by do niej nie przyszedł, skoro nie znali jej adresu. Choć taką informację łatwo znaleźć, skoro jej ojciec jest znany na całym świecie jako osoba, która prowadzi najszybciej rozwijającą się firmę informatyczną na świecie. Wiedział w co inwestować. 

Niepewnie otworzyła drzwi. Na zewnątrz zobaczyła znaną jej osobę - Lily. Poznała ją, gdy zemdlała na środku drogi, a ta pomogła jej dojść do siebie. Co ona tu robi?

- Cześć Mer, możesz uznać mnie za najgorszą osobę, która przychodzi do twojego domu bez zapowiedzi, ale jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać. Mogę?
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam?
- Internet czasem się przydaje, wiesz? - zaśmiała się, jakby była niepokojącym stalkerem, który obserwuje swoją ofiarę.
- Chyba dosadnie tamtego dnia powiedziałam, że nie chcę mieć nic wspólnego z rzeczami, które mnie nie dotyczą, prawda?
- Ale minął od tego czasu miesiąc. Dalej idziesz w zaparte, że nikogo nie potrzebujesz?
- Miesiąc minął mi bardzo szybko. Zajęłam się sobą i własnymi problemami, więc się nie nudziłam, jeśli o to pytasz Lily.
- To mogę wejść, czy będziemy rozmawiać przez próg?

Meredith przez chwilę o tym pomyślała i w sumie Lily miała rację. Co byłby z niej za gospodarz, gdyby gościa nie wpuściłaby do domu.

- No dobrze, wejdź. Mam tylko chwilę, bo wychodzę.
- A gdzie i z kim?
- Z ojcem na kolację do restauracji. Ma mi coś podobno do powiedzenia.
- Brzmi poważnie - powiedziała zmartwiona Lily.
- Przy okazji jak tu jesteś to pomożesz mi wybrać odpowiednie ubrania, bo ja na tym się kompletnie nie znam.
- Dobrze, ale w zamian za to będziesz musiała ze mną porozmawiać.
- Przecież już to robię.
- Celna uwaga, Mądralo - zaśmiała się Lily. - Ale nie tak luźno i swobodnie jak teraz. 
- To w takim razie słucham. A przy okazji chcesz coś do picia? Robię sobie właśnie herbatę - zapytała Meredith.
- Dla mnie też poproszę. Najzwyklejszą jaką masz.
- Jasne, już się robi.  To o czym chcesz porozmawiać?

Meredith domyślała się o co chodzi. Przecież ona nie mogła przyjść w innym celu. Czyżby Cameron ją tu nasłał? Postawiła sobie i jej herbatę na stoliku w kuchni i cierpliwie czekała na to, co chce jej Lily powiedzieć. 

- Nie będę owijać w bawełnę i przejdę od razu do rzeczy.
- Lily, żartujesz? - zaśmiała się szyderczo Mer. - Kolejna osoba zaczyna rozmowę dokładnie od tych samych słów. Nie możesz zmienić śpiewki? Masakra...
- Co przez to rozumiesz? Jaka kolejna osoba? - lekko wyprowadzona z równowagi Lily zirytowała się faktem, że jej przerwano.
- Nieźle zgrałaś się z Cameronem. Pytał o dokładnie to samo. Pewnie chcesz wiedzieć, dlaczego odsuwam się od ludzi i co jest czynnikiem, który spowodował, że tak, a nie inaczej, potraktowałam Hayley? Mam rację?
- Cieszę się, że odpowiedziałaś sobie na powód mojej wizyty. No to teraz musisz się ostro z tego wytłumaczyć. Powiedz mi!

Meredith śmiała się w środku sama do siebie. Dlaczego ludzie postępują zawsze wbrew jej woli? Dlaczego nie słuchają tego, co ona chciałaby robić? Ojciec, Cameron, a teraz ona... Brawo!

- A co tu dużo rozumieć? Mam jedną przyjaciółkę Ericę. Wystarczy mi. Za bardzo przytłoczyliście moją osobę nowościami, wyznaniami i wszystkim na raz. Nie jestem do tego przyzwyczajona. Tyle. Cameronowi nie chciało mi się tego tłumaczyć. 
- To dlaczego wszystko to, co powinnaś powiedzieć jemu mówisz mnie?
- Jesteśmy u mnie w domu. Jestem sama. Wybieram się na kolację z ojcem. Jesteś dziewczyną. Prawdopodobnie znasz się na tym, co inne noszą na takie okazje. Poza tym nie dałabyś mi spokoju. Do niego kiedyś może dotrze to, że nie lubię kłamców. 

Lily po raz kolejny wmurowało. Jakie ta dziewczyna ma podejście do życia? Kto ją tak skrzywdził?

Czyli ta Meredith, którą poznałam to tak naprawdę nie jesteś ty?

Meredith trochę pomyślała, zanim odpowiedziała na to dość niewygodne pytanie. W głębi duszy jest osobą nieśmiałą przy nowych osobach. To wiedziała, że jest prawdą, ale z drugiej strony kiedy coś jej nie pasowało zawsze mówiła trzy po trzy i zazwyczaj o jedno słowo za dużo. Pełno w niej sprzeczności, ale nie są one pozorami, a Cameron tworzy takie każdego dnia. Nie jest taka sama jak on. A raczej odkąd go poznała to zapewniała o tym siebie każdego dnia w myślach, gdy tylko o nim pomyślała. Lily już niecierpliwie patrzy na Meredith, która czuła na sobie jej wzrok. Postanowiła w końcu odpowiedzieć na jej pytanie:

- Wrogość jest jednym z moich nawyków. Pojawia się znikąd. Często mówię coś, czego żałuję, ale tylko przez chwilę. To ta chwila, w której myślisz, że coś spieprzyłaś i chcesz to naprawić. U mnie natomiast jest jeszcze dalszy etap - przekonuję się, że było to warte swojej ceny.

Ciekawe, ile jeszcze razy Lily będzie zdziwiona.

- Ale wydawałaś się taka niewinna, pozbawiona tego całego zła... - powiedziała Lily nie dowierzając we własną pomyłkę.
- To jaka jestem, a jaka się wydaje, że jestem to dwie różne rzeczy - tłumaczyła Meredith, jakby była nauczycielką w szkole. Wydawało się, że to było jasne i przejrzyste, ale z drugiej strony takie niezrozumiałe i skomplikowane. -  Szkoda, że widzisz mnie w taki sposób, w jaki chcesz widzieć i nie dopuszczasz do siebie innej mnie - powiedziała dosadnie, biorąc głęboki wdech. - Czy uważasz, że znalazłby się ktoś normalny, kto polubiłby moją osobę? Trudno na dłuższą metę udawać kogoś, kim się nie jest. Mój czar szybko prysł jak zauważyłaś. Z nieśmiałej imitacji mnie stałam się wrogą, wredną i negatywnie nastawioną do świata dziewczyną, która twardo stąpa po ziemi.

Lily próbowała o nią walczyć. Naprawdę się starała, ale w sumie była na przegranej pozycji. Kto jej coś takiego zrobił? - pomyślała o tym przez chwilę i zaczęła zbierać fakty. Poznała ją jako biedną sierotkę, która zemdlała od dużej ilości wszystkiego. Była w szoku. Już wtedy była miła, ale jednak zdystansowana. Kiedy zaczęła z nią rozmawiać, o czymś niewygodnym dla niej to zaczęła się wycofywać. W przypadku Hayley i Madeleine było podobnie. Jednakże one nie miały tej "drugiej strony". Tylko czemu poruszyło ją to, co tamtego dnia powiedziała Madeleine? Ona bardziej przekroczyła granicę niż inni? Tego Lily nie wiedziała, ale postanowiła zapytać.

- W takim razie skoro teraz jesteś taka silna, to czemu tamtego dnia, kiedy poznałaś Madeleine byłaś skryta, a potem, gdy skomentowała Twoją osobę to po prostu wybiegłaś z płaczem? O co w tym chodzi? Nie rozumiem...

Meredith przypomniała sobie tą chwilę słabości tamtego dnia. To było żenujące - pomyślała.

- Słaby dzień. Za dużo wszystkiego. Problemy z ojcem. Nie należę do osób płaczliwych, wręcz przeciwnie, ale tamtego dnia do śmiechu mi nie było. Nawet ja nie oceniam ludzi od razu. Daję im szansę oraz czas na to, aby ich poznać. Madeleine zaszufladkowała mnie od razu.
- Prawda. Madeleine raczej nie należy do osób, które są delikatne, ale też nie powiedziała tego złośliwie. Tak naprawdę troszczy się o ciebie, tylko na swój sposób.
- To w dość dziwny sposób to okazuje. Zniechęca do siebie jeszcze bardziej. Ale pewnie nie o tym chciałaś ze mną porozmawiać, prawda? - zapytała Meredith.
- Zgadza się. Chciałabym, abyś do nas wróciła. Brakuje nam ciebie. Naprawdę jest dziwnie. Chciałybyśmy ciebie bliżej poznać, ale najpierw ty musisz przestać odtrącać innych od siebie. Lepiej być razem niż osobno, prawda? - uśmiechnęła się pokrzepiająco Lily. Miała nadzieję, że to pomoże.

Meredith zatrzymała momentalnie to co robiła. Odwrócona w tym momencie plecami do swojego rozmówcy mogła na spokojnie zebrać myśli i ukryć swój wyraz twarzy. Dobrze dla niej.

- Czy możemy przejść do mojego pokoju, abyś pomogła mi wybrać sukienkę?
- Jasne, ale najpierw odpowiedz mi na pytanie. Lepiej być razem niż osobno? - Lily powiedziała to w ten sam sposób, co swoją poprzednią wypowiedź. Była w tym dobra.
- Mimo wszystko chciałabym, abyś przeszła do mojego pokoju, proszę.
- No dobrze, skoro nalegasz.

Meredith szła przed Lily i prowadziła ją w stronę swojego pokoju. Była to dość dziwna prośba biorąc pod uwagę tory, jakie obrała ich rozmowa. Lily bardzo chciała, aby Meredith wróciła. Mimo wszystko polubiła ją i nie chciała jej stracić.

Weszły do pokoju Mer i to co zobaczyła Lily przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Dużo przestrzeni, książek poukładanych alfabetycznie na półkach oraz komputer, który był dość sporych rozmiarów.

- Jesteś geekiem? - wypaliła Lily bez zastanowienia.
- Można tak powiedzieć. Lubię spędzać czas na graniu, czytaniu różnych książek, pisaniu, a teraz też uczę się programowania i pracy w stopniu zaawansowanym na programach graficznych. W końcu kierunek grafika komputerowa - uśmiechnęła się Meredith. - A teraz pomóż mi wybrać sukienkę.
- Po co ci ona?
- Kolacja z ojcem. Mówiłam ci.
- No to trzeba coś ładnego założyć.
- Chce mi coś powiedzieć. W sumie nie wiem co. Może to być wszystko, ale wolę być przygotowana.
- No to pokaż co masz.

Meredith otworzyła drzwi do osobnego pomieszczenia. Znajdowało się tam mnóstwo sukienek i butów poukładanych kolorami. Szarości, błękity, burgundy i wiele innych odcieni, których Lily nie rozpoznawała.

- Dziewczyna na bogaciej. Tyle rzeczy do wyboru, a ty chodzisz w topie, koszuli, jeansach z dziurami, trampkach i czapce, a włosy spinasz w warkocz?!
- Bo jest wygodniej - speszyła się Meredith.
- Trzeba zrobić cię na bóstwo! Na kolacji twój własny ojciec cie nie pozna. Ja już o to zadbam! Ale zanim do tego przejdziemy czy chociaż spotkasz się ze mną, aby pogadać tak od czasu do czasu? W końcu będziesz na tym samym uniwerku, co my wszyscy.
- Z tobą mogę porozmawiać, bo mam wobec ciebie dług, ale z nikim innym.
- Mer, to nie jest kwestia długu wdzięczności tylko dlatego, bo tamtego dnia zabrałam cię z ulicy do siebie i pomogłam ci się jakoś ogarnąć. Pytam dlatego, ponieważ chciałabym, abyśmy zostały przyjaciółkami. To jak? Wchodzisz w to? - uśmiechnęła się swoim szczerym uśmiechem Lily.

Meredith nie spodziewała się, że jeszcze go zobaczy. To ten sam, którym ją obdarzyła, gdy w leżała w jej łóżku i z nią rozmawiała. To ją uspokajało.

Czas coś zmienić - pomyślała Mer, gdy jej ręka bez jej zezwolenia poruszyła się w stronę ręki Lily i uścisnęła ją w szczerym uścisku wyrażającym zgodę i chęć nawiązania nowej więzi.

- To wcale nie znaczy, że zostaniemy przyjaciółkami! Na początek znajomymi.
- Ty naprawdę nie potrafisz rozmawiać z ludźmi! - roześmiała się Lily, a zaraz potem Meredith.

I tak oto nowa droga w życiu Meredith się rozpoczyna. Małymi kroczkami zaczyna się zmieniać. Ale przed nią jeszcze wiele rzeczy do przeżycia.

Życie jest jedno i trzeba czerpać z niego jak najwięcej!

czwartek, 4 maja 2017

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział XIII

Cześć wszystkim!

Kolejny rozdział napisany pod wpływem jednodniowej weny twórczej. Nadrabianie zaległości ciąg dalszy.

Miłej lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Nowy rok akademicki zaczął się dla Meredith dość dziwnie. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, ale zrobił to Robert podjeżdżając czarnym SUV-em na uczelniany parking. Pełno tu było oldschoolowych samochodów, którymi studenci się poruszali, ale ona odstawała od normy. Nie dość jeszcze, że podjechała pod szkołę takim autem, to dodatkowo Robert otworzył jej drzwi i pomógł wyjść jak kiedyś pomagano damom wychodzącym z karocy. Wszyscy patrzyli się na tą scenę ze zdumieniem albo z pogardą, że ktoś bogaty przyszedł na tą uczelnię. Ci drudzy rozpoczęli atakowanie jej osoby poprzez "ciche" szepty, które były dość słyszalne:
"To jest jakaś nowa studentka? Wcale nie jest ładna, ale za to bogata. Może ją zaliczę i zostanę jej chłopakiem na jakiś czas bawiąc się za jej hajs?"
"Co za szmata! Jeszcze roku dobrze nie zaczęła, a już się tu panoszy, jakby to było jej podwórko. Po moim trupie!"
"Więcej bogaczy nie mieli? Pewnie rozpuszczona, jak każda, która ma zielone".

Tak to wyglądało, ale Meredith szczególnie się tym nie przejęła. Szła w sobie znanym kierunku. Obojętnym wzrokiem patrzyła na ludzi wokół.

Odrażające. Nie mają własnego życia, ale na czyjeś jak najbardziej zwracają uwagę.

Nie chciała takiego wejścia. Pragnęła ukryć się w tłumie, być kimś niezauważalnym. Po prostu przeżyć studia. Jednakże już na samym początku było trudno.

Rozpoczęcie roku jak zawsze nudne. Trwało ponad półtorej godziny, ale starszym rocznikom jakoś to nie przeszkadzało. Pożegnanie starych i przywitanie nowych. Coś się zaczyna i coś się kończy.
I tak Meredith zaczyna studia na kierunku związanym z grafiką komputerową. Chociaż o tym ojciec pozwolił jej zdecydować. Wskazał uczelnię, ale na informatykę nie wyraziła zgody. Oczywiście, łatwo jej się uczy o komputerach, rozumie ich działanie i wie jak je złożyć i jakich części użyć, aby były ze sobą kompatybilne, ale nie czuła, aby to było jej powołanie życiowe. Za to na zajęciach związanych z grafiką mogła się artystycznie wyżyć. Jak miała zły dzień to robienie coś twórczego zawsze przynosiło ulgę i spokój.

W każdym razie rozpoczęcie nowego roku nie wiązało się ze spokojem i niewidzialnością.
Na uczelni była obiektem drwin zazdrośników oraz atencjuszy, którym po prostu nie podobała się jej osoba. Powody były różne: bycie bogatą, wygląd, to jakie ma zainteresowania i wiele innych. Jednakże, co ciekawe byli też i tacy, którzy chcieli ją wykorzystać do własnych celów. Mówili do niej, a ona ich ostentacyjnie ignorowała - to była najlepsza broń na takich jak oni. Nie mają czegoś, ale jak tego pragną, to przełamią się, aby zrobić najgorsze tylko po to, aby to coś otrzymać.

Odrażające. Nie wiem, ile razy powiedziałam to do siebie w myślach, ale ostatnio dużo nienawiści we mnie do ludzi. 

Na dzisiaj nie miała żadnych zaplanowanych zajęć, więc planowo jak z zegarkiem w ręku Robert przyjechał po nią i bez słowa wpuścił do samochodu, aby odjechać w kierunku ich apartamentu w centrum miasta. Meredith postanowiła się uspokoić i nie przejmować drwinami kierowanymi w jej stronę. W końcu dzisiaj czekała ją gorsza rzecz - kolacja z jej ojcem.

Co z tego wyniknie?
Do następnego!

wtorek, 18 kwietnia 2017

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział XII

Cześć wszystkim,
po długiej przerwie nadrabiam to, co powinnam napisać.

Miłej lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

No to koniec beztroskich wakacji. Czas rozpocząć naukę. Przyjazd na dwa miesiące przed wakacjami nie był może taki zły. Może chociaż to mnie odpręży - z taką myślą Meredith wstała z łóżka o godzinie szóstej rano.

Mimo, że miała rozpoczęcie roku akademickiego dopiero na jedenastą, to lubiła wstawać wcześniej i rozpocząć dzień od treningu. Przed nią nowy rozdział i miała nadzieję, że bez problemu uda jej się przejść przez te ostatnie pięć lat nauki.

Wzięła ręcznik, bidon z wodą oraz włożyła na siebie strój sportowy. Jeszcze tylko musiała założyć buty, wziąć klucze i telefon ze słuchawkami i była gotowa do wyjścia. Zamknęła drzwi na klucz i zamiast zjechać windą na dół to postanowiła, że zbiegnie po schodach. Dość sporo pięter do pokonania, ale da radę. Najwyżej wjedzie windą do góry, bo będzie na pewno na tyle zmęczona, aby wbiec do góry.

Kiedy wyszła już z budynku postanowiła pobiec do najbliższego parku i zapomnieć o tym, co zdarzyło się wczoraj. Niestety, jak na złość wszystko było bardziej wyraźne niż w momencie, gdy Camerona po prostu skreśliła z listy jej znajomych. Czego w nim tak naprawdę nie lubiła? Wszystkiego. Na początku odniosła mylne wrażenie, że może ma zły dzień, bo potraktował ją dość obojętnie, gdy była w księgarni. Teraz zyskała pewność, że każdego dnia jest kimś, kim tak naprawdę nie jest. Narzuca maskę, którą zakrywa to, co ma w środku. Może jest bardziej zepsuty niż ja?

Zarzucał jej chłód i wyrachowanie. Ale jak ma postępować, skoro wokół niej ludzie są źli. Niejeden raz była świadkiem sytuacji, w której zawodzi się ktoś na drugiej osobie tak bardzo, że musi zerwać z nią więzy. Nigdy nie należało to do prostych czynności. Obserwując takie sytuacje z boku jedząc kanapkę i pijąc sok pomarańczowy wydawało się to dość dziecinne i głupie. Meredith wiedziała, że jeśli człowiek zaczyna zauważać niedoskonałości w tym drugim i dostrzega, że ma to wpływ na ich relację to powinien z tym skończyć. To jak bardzo uzależniamy się od innych jest niedorzeczne i pokazuje jak często dokonujemy złych wyborów podyktowanych naiwnością. Właśnie takich sytuacji Meredith unikała w swoim życiu jak ognia. Bardzo ceniła przyjaźń z Eri i nie myślała nawet o tym, aby ją w jakikolwiek sposób zakończyć. Ale zastanawia mnie, czy ona myśli tak samo jak ja?

Dlatego Meredith odsuwa się od Camerona jak bardzo się da. Z jednej strony chciałaby go poznać, aby obnażyć to, kim tak naprawdę jest. Zrozumieć to, co kieruje nim w życiu i co spowodowało, że został zmuszony do stworzenia maski. Myślała też o tym, że być może on potrzebuje kogoś, kto go zrozumie, uratuje przed samym sobą. Ale z drugiej strony zaczęła się zastanawiać, jak bardzo bezsensowne jest to pragnienie. Przecież nie jest ona kimś, kto mógłby kogoś zrozumieć. Ona nawet sama siebie nie potrafi zrozumieć, a co dopiero innych. Każdy z nas szuka takiej osoby, ale nie zawsze chce się do tego przyznać.

Może z nim jest inaczej?

Maaaatko, Mer! Ogarnij się! Po co zaprzątasz sobie takimi rzeczami głowę! Nie chcesz mieć z nim nic do czynienia, a i tak zastanawiasz się, jakby to było, gdybyś jednak zaczęła się z nim zadawać bardziej! ON CIĘ ZRANI, prędzej czy później! - krzyczała na siebie w myślach, biegając po parku mając w uszach dźwięki jej ulubionej playlisty do biegania. Chyba jednak będzie musiała ją zmienić, skoro do tak przerażających wniosków zaczyna dochodzić podczas treningów.

Po skończonym treningu poszła pod prysznic i zrobiła sobie pyszne śniadanie. Składające się z sałatki z warzywami oraz omletu ryżowego. Mieszkając tu już przez dwa miesiące przytłaczała otaczająca ją pustka. W sensie były takie chwile, w których pragnęła jednak, aby z kimś porozmawiać. Kimkolwiek. Czasem miała na to ochotę, aby ktoś tu przyszedł. I wtedy usłyszała przekręcający się zamek w drzwiach. Akurat nie jego chciałam! Ale lepszy rydz niż nic, nie?

- Dzień dobry Meredith - powiedział obojętnie tata Meredith wchodząc do mieszkania.
- Ojcze. Wróciłeś z delegacji?
- Tak, zgadza się.
- Na ile? - zapytała.
- Teraz na nieco dłużej. Jakieś dwa tygodnie myślę. Czemu pytasz?
- Z ciekawości - odpowiedziała lakonicznie i bez jakiegokolwiek udawanego zainteresowania.
- Tak przy okazji, zaczynasz dziś rok akademicki, prawda?
- Zgadza się.
- Robert zawiezie cię na miejsce. - W tym momencie Meredith prawie udławiła się jedzeniem z wrażenia.
- Chyba sobie żartujesz?! Przecież sama mogę o siebie zadbać. Nie jestem dzieckiem. Nie potrzebuję szofera!
- Nie myślę o tobie jak o dziecku. Nie znasz jeszcze dobrze tego miasta. Poza tym chcę, abyś zaraz po rozpoczęciu roku wróciła do domu. Dziś zaplanowałem kolację w restauracji, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- Kolejny, który ma coś ważnego do powiedzenia - powiedziała pod nosem ze złością.
- Co mówiłaś?
- Nic, co mogłoby cię zainteresować - odgryzła się Meredith.
- Ach tak? No cóż, w każdym razie nie spóźnij się i z nikim nie umawiaj, tak?
- A jeśli miałam już jakieś plany?
- To je odwołaj, to chyba proste - powiedział ściągając marynarkę, poluźniając krawat w ogóle nie patrząc się na własną córkę.
- Nie interesowałeś się mną przez tyle lat i nagle to, co się dzieje w moim życiu zaczyna cię obchodzić? Cieszę się niezmiernie. To w takim razie ja idę do łazienki, bo nie mam ochoty na dalszą rozmowę.
- Szanuj to, co dla ciebie robię.
- Szkoda tylko, że mnie do tego zmusiłeś, postawiłeś pod murem i nie dałeś dojść do słowa. Niezły sposób na załatwianie spraw. Bywaj!
- Do zobaczenia na kolacji!

To chyba najdłuższa rozmowa jaką przeprowadziła ze swoim ojcem od momentu przyjazdu. Wszystko z nim było dość skomplikowane. Dalej zastanawiało ją jaki jest prawdziwy cel przyjazdu do Newell. Może dowie się tego na kolacji z ojcem?

Zobaczymy.

To tyle.
Do następnego!

czwartek, 30 marca 2017

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział XI

Cześć wszystkim,

dla tych, co jeszcze czytają, co napiszę, to po długiej przerwie wracam do pisania. Czuję się okropnie z powodu własnego lenistwa, braku organizacji czasu i motywacji. Muszę to zmienić krok po kroku. Dużo w moim życiu też się wydarzyło i przypominało to taką karuzelę, jak w poprzednim rozdziale odczuła Meredith. Przypomniałam sobie o wszystkim, co było w tym opowiadaniu, co chciałabym napisać, także będę się tego trzymać, chyba że w trakcie pisania coś zmienię, ale to się zobaczy. To opowiadanie jest jedną wielką improwizacją. To tylko forma terapii, a sprawia mi dużo przyjemności. O ile w ogóle można to tak nazwać.

To tyle.
Miłej lektury i trzymajcie się,
ELO.

Czy ten dzień nie mógł być gorszy? Osoba, której nie chcę oglądać pojawia się przed moimi oczami! Nie ma czasu na ucieczkę, ale może ignorowanie go zadziała? Zobaczymy, czy uda ci się mnie złamać! Gra się rozpoczęła!

-Cześć, mogę się przysiąść?

Meredith nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Nie miała ku temu powodu, a jedynie czego chciała to, aby zniknął. Aby nigdy go nie poznała. Jednakże tego ostatniego zmienić już nie można. To ktoś, kto jest hipokrytą. Nie jest dla niej odpowiednią osobą, aby nawet zaszczycić ją skinieniem palca.

- Coś ci zrobiłem, że mnie tak traktujesz? Oświeć mnie, bo nie wiem, o co ci chodzi!

Maaaatko, ale on jest tępy. Czy do niego nie dociera, że go najzwyczajniej w świecie nie lubię? Smutne jest to, że pozwolił swojemu przyjacielowi na potraktowanie w ten sposób Hayley. Ale czemu mnie to w ogóle obchodzi? 

Meredith jest wytrwałą zawodniczka. Wzięła książkę i ostentacyjnie zaczęła ją czytać, aby nie zwracać na niego uwagi i nie pozwolić na kontakt wzrokowy. To miało być jej zabezpieczeniem, ale szybko zostało złamane. Cameron wziął książkę z jej rąk i zapytał:

- Czy teraz zaszczycisz mnie chociaż spojrzeniem i cokolwiek powiesz? Co ja ci takiego zrobiłem? Takie było pytanie.

Teraz Meredith nie miała wyjścia i musiała odpowiedzieć. Zanim to zrobiła, postanowiła powalczyć o swoją książkę.

- Oddaj ją! Nie jest Twoja!
- No widzisz, jak chcesz to potrafisz! - uśmiechnął się łobuzersko Cameron dla rozluźnienia atmosfery, choć było to kiepskie posunięcie.
- Chcę z powrotem moją książkę! - krzyknęła Meredith. Wiedziała, że w kwestii wzrostu jest na przegranej pozycji i ta walka z perspektywy obserwatora była bezcelowa.
- Nie dosięgniesz jej. Jestem dużo wyższy od ciebie. Nie masz szans, mała.
- Denerwujesz mnie! - prychnęła Meredith patrząc na niego gniewnym wzrokiem.
- Ale...Możesz ją dostać, jak ze mną porozmawiasz. To chyba nic nie kosztuje, prawda?
- Tak, kosztuje - mój cenny czas, który szanuję.
- Skoro tak, to postaram się, aby się nie marnował.
- Cameron, sama rozmowa z tobą jest pozbawiona sensu, a teraz oddaj mi książkę, bo jest na pewno dużo ciekawsza niż to, co masz mi do powiedzenia.
- Nie, to ty masz mi coś wyjaśnić.
- Niby co?
- Widzę Meredith, że ze słuchaniem też masz problem.
- Po co słuchać kogoś, kto wiecznie sam sobie zaprzecza i jest złożony z pozorów, które stara się utrzymać każdego dnia?!

Camerona wmurowało. Puściły jej nerwy. Patrzyła na niego gniewnym wzrokiem, który wyrażał niechęć poprzez gniewne ogniki w oczach. Po tak krótkim czasie zauważyła to, co on ukrywał latami. Może będzie kimś, kto go zrozumie?

- Nie sądziłem, że ktoś jest to w stanie zauważyć.
- Jesteś w tym kiepski Cameron. Na twoje nieszczęście jestem dobrym obserwatorem. Siadaj. Masz dwie minuty - popatrzyła na niego spode łba, jakby była wyższa niż Cameron.

Nastała chwila ciszy. On ma na kolanach książkę Meredith, którą trzymał, jakby była jego ostatnią deską ratunku. Wiedział w jakim celu do niej przyszedł. Chodziło o wyjaśnienie kilku kwestii. Jej zachowanie tamtego dnia na plaży było dziwne. Wiedział, że Scott i Hayley byli razem i powinien go powstrzymać, ale i tak w ostateczności nie zrobił nic. Potem tylko przysłuchiwał się temu, co mówiły dziewczyny zgromadzone przy barze po jego odejściu. To co powiedziała Meredith całkowicie odbiegało od tego, za jaką osobę ją uważał. Myślał, że stanął w środku zamieci śnieżnej całkowicie rozebrany i narażony na śmierć przez zamrożenie. Zastanawiało go jej podejście do ludzi, których poznaje. Sprawa po części go dotyczyła i chciał znać odpowiedź. Musiał zacząć ostrożnie. Meredith wydaje się osobą tajemniczą, która nie mówi wszystkiego, ale już sam nie wie, co o niej myśleć. Trzeba było w odpowiedni sposób zadać pytanie, aby uzyskać jednoznaczną odpowiedź. Niestety, to nie było takie proste.

Mogłem się do tego lepiej przygotować i napisać pytania na kartce! - pomyślał.

- Bez owijania w bawełnę, mam do ciebie pytanie.
- Jakie? Tik tak, tik tak - czas ucieka! - przypomniała Meredith.

Wcale mi nie pomagasz.

- Chodzi o to... - zaczął delikatnie - że chciałbym wiedzieć o co ci chodzi.
- Mów dokładnie i szczegółowo.

Wziął głęboki oddech. Jeszcze z nikim tak trudno mu się nie rozmawiało, jak z nią. Do tego ciągłe zerkanie na zegarek i odliczanie pozostałego mu czasu w ogóle nie pomagało. Musiał działać.

- Co ja ci takiego zrobiłem, że tak mnie traktujesz?
- Słyszałam już to pytanie.
- Och, nie udawaj głupiej! Przecież dokładnie wiesz o co mi chodzi!
- No właśnie nie wiem.
- Dobra, poddaję się. Skoro "nie rozumiesz" - podkreślił to za pomocą narysowanego w powietrzu cudzysłowie - to wytłumaczę najprościej jak się da.

Oho, chłoptaś się zdenerwował, ale jakoś średnio mnie to interesuje. Udam, że mnie to obchodzi. Powód jest prosty, tylko sam musi wpaść na to, co zrobił źle. On dobrze o tym wie, tylko nie chce się przed sobą do tego przyznać - pomyślała Meredith stwarzając pozory skupienia uwagi na swoim rozmówcy.

- W księgarni, kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz byłaś pochłonięta poszukiwaniem książek. Miałaś takie ogniki w oczach, jakbyś wiedziała czego chcesz i takie szukanie sprawiało ci przyjemność. A teraz dostaję coś, co jest niezgodne z opisem.
- Coś? No nieźle. W tym miejscu zakończmy tą rozmowę, bo nie ma ona sensu. Uprzedmiotowianie człowieka świetnie ci wychodzi. Innych też tak szufladkujesz?

Wstała z ławki. Spojrzała na niego ostatni raz najbardziej pogardliwym wzrokiem i odeszła w swoją stronę. Jednak Cameron był wytrwały i postanowił nie odpuszczać.

- To nie tak miało zabrzmieć, Mer.

Zatrzymała się.

- Mer? Czy takie spoufalanie się jest na miejscu? Ty to masz jednak tupet! Kopiesz swój własny grób od momentu, w którym cię poznałam, a teraz jest na tyle głęboki, aby móc cię tam zakopać, postawić krzyż i zapomnieć. Do (nie)zobaczenia! Rób w swoim życiu co chcesz i pamiętaj, żeby tylko to było prawdziwe!

Na koniec uśmiechnęła się, odwróciła i poszła w tylko sobie znanym kierunku. Przez chwilę Cameronowi wydawało się to prawdziwe. Wtedy wyglądała pięknie. Nawet jak była ubrana w spodnie z dziurami, koszulę w kratę i trampki. Totalne przeciwieństwo dziewczyn, które znał. Wszystkie przy niej były takie nijakie i puste. Ona na początku wydawała mu się nieśmiała i nieskalana niczym. Jakby od zawsze była chowana w porcelanie, której niewiele trzeba, by ją stłuc. Ale teraz była dla niego czymś nieznanym, jakby zagłębiał się w zakątki dżungli i odkrywał ją będąc w niej jedynym człowiekiem pośród dzikich zwierząt. Zatonął we własnych myślach, ale wiedział jedno. Chce naprawić to, co zepsuł przez własną głupotę jeszcze bardziej.

Na razie na tym zakończmy.
Do następnego!

czwartek, 12 stycznia 2017

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział X

Cześć!

Dużo tych rozdziałów już. Równa dycha. To mój rekord. Mam motywację, aby pisać to dalej. Zobaczmy, gdzie wyobraźnia mnie poniesie. Przepraszam, że długo nie było niczego, ale byłam chora i nie miałam siły ani ochoty, aby pisać. Gdybym tłumaczyła się na wstępie błędami w opowiadaniu, bo jestem chora to lepiej, abym w ogóle go nie publikowała. Teraz, jestem na tyle zdrowa, aby móc na spokojnie przemyśleć, co chcę napisać.

Miłej lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Następnego dnia Meredith obudziła się dość wcześnie z dręczącą myślą - jej wczorajsze zachowanie było trochę za ostre względem Hayley, ale wyrażało to, co dokładnie o tym myślała. O jej relacji ze wszystkimi osobami, które poznała - Lily, Hayley, Madeleine, Gabriela, Cameron. Postanowiła przeanalizować to w głowie jeszcze raz.
Nie może być częścią tej paczki. Nigdy nie będzie. Jest popapranym człowiekiem. Kto chciałby się z kimś takim zadawać? Na pewno nie ktoś o zdrowych zmysłach. Tak, to jest taki pewniak, jak to, że Słońce świeci. Czy chciała ten stan rzeczy zmieniać? Raczej nie bardzo.
Nigdy nie narzekała na to, że nie miała dużej ilości znajomych. Wystarczyło jej to, że jedna osoba była z nią przez całe praktycznie życie - Erika.
O właśnie, zadzwonię do niej! Nie zrobiłam tego od tygodnia, odkąd jestem w Newell. Może jest u mojej babci Sassy to też bym się dowiedziała, co u niej.
Czym prędzej wyszukała kontakt w telefonie, choć nie było ich tak dużo. Wybrała numer i czekała na to, aż odbierze. Znowu ta piosenka jako sygnał oczekiwania. Mogłaby ją zmienić. Jest takim dzieckiem, haha - pomyślała Meredith śmiejąc się przy tym trochę ze swojej najlepszej przyjaciółki, która nie śpieszyła się z odebraniem telefonu.
- Hej, tu Erica, jeśli to nic ważnego zostaw wiadomość PIIIIP!
- Głupku, to ja, Meredith. Cześć!
- No przecież wiem. Jednak wolałam się upewnić czy ktoś inny nie ukradł twojego telefonu i nie podszywa się pod ciebie. W końcu jesteś w wielkim mieście Bro!
- To prawda, ale aż tak złe rzeczy się nie dzieją. Co tam słychać u ciebie? Wiem, że dawno nie dzwoniłam, ale miałam kilka dość intensywnych w przeżycia dni. Padam na twarz.
- To miałam ci wygarnąć jako pierwsze, ale widzę, że sama to zrobiłaś i bardzo dobrze! Nie muszę robić wykładu na przynajmniej kilka minut o tym, że jesteś zobowiązana do składania dziennych raportów z tego, co się u ciebie dzieje. Martwiłam się.
- No już, już. Zrozumiałam i przepraszam. Tak lepiej?
- O wiele - powiedziała Erica i w tym momencie dziewczyny zaśmiały się równocześnie.
- To opowiadaj Eri, bo nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- No dobrze, dobrze. Ekhm - odchrząknęła i zaczęła mówić. - W sumie nic ciekawego. Bycie rok młodszą od ciebie trochę boli, bo jeszcze jestem jednak w naszej małej wsi, a ty sobie w wielkim mieście będziesz studiować. Też tak chcę. Jak tam jest? No wiesz, w Newell?
- Hmm. Dość głośno. Byłam w szoku, gdy mieszkałam w miejscu, gdzie jedynym hałasem jest przejeżdżający traktor, a tutaj jest sporo dźwięków, ale można przywyknąć.
- Dużo poznałaś nowych osób? - dopytywała Eri.
- Może trochę, ale nie chciałabym o tym rozmawiać.
- Mer, tak się cieszę, że w końcu otwarłaś się na innych. Jacy są?
- Eri, proszę.
- No co?
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- A to niby dlaczego?
- Dlatego, że ich odtrąciłam. Nie potrzebuję ich. Przecież mam ciebie, a to mnie uspokaja i w zupełności wystarcza.
- Ale ja też zawsze przy tobie nie będę. Przecież wiesz.
- Jak to? Nawet mimo obietnicy?
- Jakiej?
- To już nie pamiętasz? Że będziemy na zawsze przyjaciółkami nawet jeśli pójdziemy w różne strony. Mimo, że nie będziemy może się tak często spotykać to dalej będziemy sobie bliskie?! Dałyśmy sobie nawet srebrne pierścionki na łańcuszku z wyrytym imieniem na wewnętrznej stronie, jako symbol, a teraz chcesz to tak po prostu zerwać?!
- Nie o to mi chodzi.
- Jeśli chcesz się bardziej pogrążyć, to lepiej tego nie rób.
- Chciałam, żebyś oprócz mnie poznała też kogoś innego. Nie ograniczaj się tylko do kontaktu ze mną.
- A pomyślałaś o tym, że ja może nie potrzebuję tego? Poznałam tych ludzi całkowitym przypadkiem. Lily, kiedy zemdlałam. Hayley, Madeleine i Gabrielę przez Lily, choć Madeleine mnie nienawidzi. Ciągle daje mi do zrozumienia, gdzie jest moje miejsce. Camerona poznałam w księgarni, który nawet nie lubi książek, a w niej pracuje. Scotta w momencie, kiedy krzyczał na Hayley z jakiegoś powodu. Po właśnie tej sytuacji postanowiłam się do nich nie zbliżać. Nie są to moje problemy. Nigdy nie będę częścią tej paczki. To tak, jakby do nas przyszła osoba trzecia. To zaburzenie pewnego porządku i harmonii. Tak nie może być.
- Rozumiem o co ci chodzi, ale jeśli nie wszyscy przyjęli cię ciepło to wcale nie znaczy, że naruszyłaś czyjś teren. Pomijając Madeleine to jacy są inni? - dopytuje Eri, która nie odpuszcza. Tylko przed nią Meredith pokazuje prawdziwą siebie.
- W sumie to mili i szczerzy. Przytłaczają mnie tylko przekazywane przez nich emocje. Są takie żywe i intensywne, co sprawia, że chcę się od nich na trochę odsunąć. Nawet też wpadły na pomysł mojej metamorfozy. Lubię ten styl ubierania, a makijaż do mnie nie pasuje. Gdybym miała się wyróżniać to nie mogłabym powiedzieć, że ja to ja.
- Zmiany też mogą być dobre, zrozum. Nie chcesz się rozwijać? Do tego też potrzebni ci będą ludzie, czy tego chcesz czy nie. Mam zamiar w najbliższym czasie cię odwiedzić. Co ty na to?
- Byłoby super! Nie mogę się doczekać!
- Dam znać, co i jak. A tymczasem ja się zbieram. Trzymaj się tam jakoś Mer i do zobaczenia w Newell!
- Dobrze, pa! Ty też się trzymaj!

Tego było mi trzeba. Rozmowa z Eri trochę jej pomogła trzeźwo pomyśleć o tym, co dalej. Postanowiła wyjść z domu, aby przejść się do parku. Tam może usiąść na ławce, włożyć słuchawki do uszu, włączyć jakąś playlistę i po prostu patrzeć się na ludzi, jak zwykle to robi. Na wszelki wypadek jeszcze weźmie książkę, gdyby naszła ją ochota czytać. Tak przygotowana wyruszyła z domu.

Park, do którego chciała zajrzeć, znajduje się jakieś 20 minut spacerkiem od jej mieszkania. Jej tata dalej w delegacji, więc ma więcej czasu dla siebie. Meredith bardzo taki układ odpowiada, ponieważ nie stresuje się jego obecnością. Wtedy czuje, że jest sobą. Nie przejmuje się, że będzie oceniana pod każdym kątem. Ale ta wolność się kończy, bo pod jego wpływem idzie na wyznaczone przez jego studia, które jak twierdził, "dadzą jej przyszłość i możliwości rozwoju z jej talentami". Zobaczymy, ale jak mi się nie będzie podobać to po prostu zrezygnuję. W końcu to ja powinnam decydować o swoim życiu.

Dotarła do parku, znalazła swoją ławkę i na niej usiadła. Zaczęła proces myślowy zbierający wszystkie wydarzenia minionego tygodnia. Intensywnie i dużo tego wszystkiego. Można porównać to do karuzeli. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej. Totalny mętlik w głowie wprowadzający chaos.

Z tego zamyślenia wybudziła ją jedna osoba, której nie chciała spotykać - Cameron. Czy dzień nie mógł być gorszy?

niedziela, 18 grudnia 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział IX

Cześć!

To już dziewięć rozdziałów. Czas dalej płynie, a opowiadanie się rozrasta. Cieszy mnie jego pisanie, bo znam to uczucie zrzucenia z siebie wszystkiego. Chcę być w tym dobra. Jedyna rzecz, której nikt mi nie odbierze.

To tyle.
Trzymajcie się,
ELO.


Liceum. Początek wszystkiego. Nowa szkoła, znajomi, nauczyciele, drużyna (przypominajka, Scott uwielbia koszykówkę, dlatego myśli o stypendium sportowym i przystąpieniu do drużyny) i wszystko inne. Jeśli jest czas na rozpoczęcie czegoś to i musi być też i na zakończenie. Nie wszystko zostało takie samo. Od teraz Hayley i Scott byli parą. Rzadko kiedy się kłócili, miłość widoczna na kilometr, zgodność we wszystkim. Nie dość, że popularni to jeszcze wzór dla innych. Idealni w każdej rzeczy, której się podejmą. Tak można było ich opisać. Dlatego Hayley przez trzy lata liceum była przewodniczącą, a Scott kapitanem drużyny koszykarskiej. Idealizm aż do porzygu, nie?
To teraz będzie prawdziwa bomba. Zobaczycie!

Nadchodził bal maturalny na zakończenie liceum. Oczywiście Hayley była w samym centrum przygotowań. W jej związku ze Scottem nic już nie było dobrze. Ciągłe kłótnie o błahe rzeczy. Najprostsze z nich stawały się przeszkodami nie do pokonania. Popadli w rutynę, wszystko ich denerwowało, nawet własna obecność. Byli ze sobą dla... no właśnie, chyba już tylko tych wszystkich ludzi, którzy uważali ich za wzór. Na balu oczywiście nikt inny nie spodziewał się innego wyniku: król Scott obok swojej królowej Hayley. Tym razem los chciał inaczej.

Wieczór przed balem. Hayley postanowiła przejść się na spacer na plażę, aby posiedzieć i pomyśleć nad swoim życiem czując powiew wiatru od strony wody. Dotarła na miejsce. Usiadła, gdzie planowała. Wszystkie myśli, które spychała, aby jakoś funkcjonować każdego dnia wyszły, aby jeszcze bardziej ją dręczyć. Bycie wzorem, związek ze Scottem, spełnianie się w roli przewodniczącej i głównego organizatora balu maturalnego - tego było za wiele. Chciała trochę zwolnić i pomyśleć o tym wszystkim, na co nie miała czasu. Dokąd zmierza? Co chce osiągnąć? Wie tylko tyle, że jest silną osobą, która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Kiedy coś się dzieje, nie załamuje się, tylko idzie dalej. SHOW MUST GO ON! Nawet jeśli nie wszystko idzie po jej myśli i chciałaby zrobić coś inaczej, ale nie ma takiej możliwości to robi co się da, aby dokończyć, co zaczęła. Podczas tych rozmyślań i patrzenia w pustą przestrzeń zobaczyła coś, czego nigdy nie miała.

Scott obejmujący inną dziewczynę.

Nie, to nie jest jak w tych wszystkich serialach, które specjalnie stawiają główną parę w takich sytuacjach, aby spowodować umyślne nieporozumienie. Na końcu nie okazało się, że to była kuzynka, siostra czy po prostu przypadkowa dziewczyna, której akurat było słabo i potrzebowała pomocy. To była jej ex-przyjaciółka, Nicki. Toksyczna osoba i więcej wiedzieć nie trzeba. Przyplątała się do Scotta jak przylepa, a jemu to nie przeszkadzało. Śmiali się z czegoś, czego nie rozumiała.

Może ze mnie?

Na początku miała plan, aby im przeszkodzić, powiedzieć jak bardzo jej źle i zapytać się Scotta o powód tego zachowania, ale po przemyśleniu sytuacji nie miała na to ochoty. Dość już się naoglądała. Jeszcze pocałunek jako zwieńczenie tego wszystkiego.

Cudownie.

Postanowiła schować się za ladą swojego baru. Nie chciała zostać przyłapana, że to widziała. Płakała. Bolało jak cholera. Nie robiła tego od dawna, ale teraz miarka się przebrała. Przyjaciel, brat i miłość. Wszystkie te komponenty w jednej osobie w jednej chwili po prostu się roztrzaskały.

Zdrada tak boli.

Jedyne, co Hayley miała w głowie, to plan zemsty. Postanowiła, że wcieli go w życie po balu maturalnym. Nie było sensu ujawniania na samym początku tego, co się wie.

Zaboli go podwójnie i to ja będę tą, która zdepcze jego serce i wyrzuci na śmieci.

Ten plan był doskonały.

- I tak to właśnie wyglądało. Utrzymywałam pozory, że nic nie wiedziałam o jego zdradzie. Jednakże musiałam działać. Poprosiłam przypadkowego faceta poznanego na imprezie, aby był moim chłopakiem. Osiągnęłam, co chciałam, a potem rozeszliśmy się i zachowywaliśmy tak, jakbyśmy się nigdy nie znali. Koniec całej historii. - Zakończyła swoją wypowiedź Hayley ledwo powstrzymując się od płaczu.

Lily, Gabriela, Madeleine podeszły do niej i mocno przytuliły. Tym gestem przekazały jej jak bardzo jest dla nich ważna. Tyle miłości w jednym uścisku. Hayley była im za to wdzięczna.

- Nie pozwolimy na to, aby Scott cię dręczył. To skończony palant. Postąpiłaś jak uważałaś, ale mogłaś mu powiedzieć, że wiedziałaś o jego zdradzie. Zerwalibyście po tym i tak, ale przynajmniej nie musiałabyś wszystkiego dusić w sobie - powiedziała za wszystkie zgromadzone osoby Lily.
- To prawda, ale po prostu nie mogłam. Byłam przekonana, że to najlepszy sposób na zemstę, jaki mogłam wymyślić.
- Czasu nie cofniesz. Teraz możesz tylko pomyśleć, że będzie jeszcze lepiej. Nawet bez niego. Nie jest wart twojej uwagi, słów, uśmiechu czy łez. Naucz się żyć bez Scotta, nie myśleć o nim w każdej sytuacji i na pewno wyjdziesz na prostą. Bądź sobą - powiedziała Gabi ściskając Hayley jeszcze mocniej.
- Macie rację. Dziękuję, że jesteście przy mnie, choć szkoda, że nie można powiedzieć tego o Meredith.

Hayley zmartwiło jej zachowanie. Może nie znały się długo, ale to co powiedziała było z jednej strony trafne, ale z drugiej po prostu do niej nie pasowało. Może kogoś grała?

- To miernota. Nie potrafi się dostosować, a po kątach pewnie płacze, że nie ma znajomych. Znam taki typ ludzi. Mam jej dość. Pusta laska szukająca atencji. Tyle w temacie - powiedziała pewnym tonem Madeleine. - Nawet obroniłam ją podczas ataku słownego Scotta, a ona nie podziękowała, nic nie powiedziała, tylko poszła w znanym sobie kierunku. Ależ ma tupet! Tylko ja tak mogę! - tupnęła nogą o piasek, aby podkreślić pewność swoich słów.
- Nie oceniajmy jej po tym jednym wybryku. Może ma ku temu jakieś powody? - podsunęła Gabriela, która do tej pory się nie odezwała słowem w sprawie Meredith. - Postawmy się w jej sytuacji i może jej pomóżmy? Każda z nas była "tą nową" przez jakiś czas. Ona teraz też.
- Na przykład jakie powody?! Że jest głupia?! Gab, zastanów się! Jesteśmy przez tyle lat przyjaciółkami, że wiem, co w danej sekundzie każda może powiedzieć, a tam mała zdzira wkracza sobie jak gdyby nigdy nic do naszej paczki i jeszcze się nią przejmujesz? To jakiś kompleks sieroty? Lubisz zadawać się z takimi nieporadnymi osobami?
- Ale ona tu nikogo nie zna. Nie można dostosować się do czegoś obcego. Bądź człowiekiem Madeleine!- krzyknęła Lily, która nie mogła wytrzymać chamskiego zachowania Madeleine. - Sama w taki sam sposób się zachowujesz, więc nie czuj się lepsza tylko dlatego, że znamy się od dziecka.
- Jedyne co zdążyła zrobić to nie wypić owocowego drinka Hayley, biegać po plaży, ściągnąć uwagę Camerona, który swoją drogą jest w moim targecie przyszłych partnerów i nikt nie ma prawa ich ruszać, bo pozabijam oraz nagadać Hayley w sprawie Scotta. Tak się nie robi! - oburzyła się Madeleine.

Meredith nie zrobiła dobrego wrażenia i nawet nie stara się ratować tego. Choć może jest inaczej? Dowiecie się tego czytając kolejny rozdział.