środa, 30 listopada 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział VII

Cześć!

Kolejny rozdział przed Wami. Poprzedni krótki, ale uznałam, że więcej nie trzeba dodawać. Co z tego wyniknie? Zobaczycie sami!

Zapraszam do lektury.

Nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego ja? Co ja zrobię? Nie chcę na niego wpaść? Chcę stać się niewidzialna! Nie chcę z nim rozmawiać! Zachowuj się naturalnie Meredith. Potraktował cię chłodno, ty jego również i nie masz zamiaru mieć z nim nic wspólnego. Ani trochę nie był miły, więc po co tu jest? Czy on mnie śledzi? No coś ty, Mer. Przecież to autobus. Środek komunikacji miejskiej.

Myśli Meredith krążyły w jej głowie nieustannie i dość szybko się zmieniały, jak w kalejdoskopie. Dosłownie nie wiedziała co z tym zrobić. To był tylko chłopak, który pewnie miał zły dzień i tak ją potraktował. Była ofiarą jego humoru, tyle. Nie chciała sobie nic wyobrażać wielkiego, ale jednak jej głowa wypełniona była negatywnymi scenariuszami. Potrzebuję wtopić się w tłum jak nigdy wcześniej.

Włożyła słuchawki do uszu. Strategia "odwróć uwagę i bądź ponad to" rozpoczęta. Postanowiła nie zwracać uwagi na otoczenie i patrzeć na każdego z obojętnym wzrokiem. Jeszcze lepiej by było, jakby odwróciła się do niego plecami, ale tłum jej zbytnio nie pozwalał na jakiekolwiek ruchy. Może nie zauważy. Ale nie wiedziała, jak bardzo się pomyliła i jej życzenie zostało niespełnione.

Niestety podszedł. Wypatrzył ją w tym tłumie. No to już po mnie. Żegnaj świecie. Pamiętaj o takiej Meredith jaką zawsze byłam.

- Cześć Scott! Co tam?
- To ty Cameron?! Kopę lat stary! Dalej surfujesz?
- Pewnie, że tak. Nawet mam zamiar brać udział w zawodach. Tym razem uderzam w zwycięstwo. A ty dalej w koszykówce?
- Tak, nawet mam swój team, z którym gram co drugi dzień na dzikim boisku. Nie ma co, rozrywka przednia! Nowe osoby przychodzą i oglądają nas w akcji. Stary, to jest dopiero coś. Przyjdź czasem.
- Pomyślę, ale na razie zajmuję się tą głupią księgarnią. Ojciec nie ma na to czasu, bo jakieś tam biznesy kroi z większymi i grubszymi rybami, a ja siedzę w tym przytułku dziadka. Przepisał to na ojca to powinien się tym zająć, a nie zostawiać to nastolatkowi, który chciałby więcej trenować przed zawodami...

Ominął mnie i nie zauważył, uff udało mi się! Teraz mogę troszkę się oddalić i być we własnym świecie. Kto by pomyślał, że i on ma własne pasje. Ale w tym wszystkim wyczuwam kłamstwo... ciekawe dlaczego, ale intuicja mi tak podpowiada.

Teraz jak Meredith patrzyła na niego z daleka to wydawał jej się zupełnie inną osobą. Oddany czemuś, co kocha, miły i sympatyczny, który przyciąga ludzi do siebie. To coś, co ma, zaczęło przyciągać również i ją. Kompletnie nie wiedziała, czym to jest, ale wiedziała, że nie powinna ponieść się tej sile. Włączony kawałek podpowiadał jej, że "nie potrzebuję cię" i postanowiła to zastosować. Trzeba w życiu mieć jakieś priorytety.

Tak długo się na niego patrzyła, że nawet nie zauważyła, iż prawie ominęłaby swój przystanek - znowu. W każdym razie wysiadła z niego i popatrzyła ponownie na nawigację. Szybkie zerknięcie i już wiedziała, gdzie iść. Już krzyczał do niej ogromny neon, na którym była nazwa baru TROPICANA. Wystrój też się zmienił, ale barmanka już nie. Hayley jak zawsze zabiegana, nieogarnięta i niezdarna. Dużo klientów i ona sama z tym wszystkim. Jednakże zauważyła kogoś nowego, kogo nie widziała. Ten ktoś był jej obcy. Dziewczyna była ubrana w zwiewną sukienkę w czerwone kropki, miała chustę zawiniętą wokół włosów. Była typową pin-up girl. Niska dziewczyna poruszała się żwawo między stolikami i klientami, którzy czekali na swoje zamówienia. Meredith podziwiała ją, że potrafi to ogarnąć. Postanowiła podejść i wtopić się w tłum i poczekać na swoją kolej, a trochę jej to zajmie.

Czy mi się wydawało, że ją widziałem czy naprawdę tam była? Teraz był ze swoim ziomkiem Scottem i nic nie powinno zaprzątać mu głowy, ale nie mógł pozbyć się tego wrażenia w autobusie, że ktoś na niego patrzył. Może ja już wariuję...
- Halo! Ziemia do Camerona! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówiłem o najbliższych zawodach koszykówki. Pytałem, czy chciałbyś wpaść i się zgodziłeś bez zastanowienia. Stary, ty nie lubisz tego sportu. Co się z tobą dzieje?
Cameron zastanowił się nad tym, co mu powiedział jego przyjaciel i miał w sumie rację, że coś z nim nie tak. Musi o tym zapomnieć.
- Wszystko w porządku. Naprawdę. Chodźmy na plażę. I tak nie mamy co robić.
- Jasne, pewnie chcesz popatrzeć na dziewczyny Casanovo! - Scott szturchnął ramieniem swojego kumpla, aby trochę się z nim podroczyć.
- Przestań, wcale tak nie jest. - Scott popatrzył się na niego wymownie, co sugerowało inną odpowiedź niż ta, która padła. - No dobra, może trochę.
- No i to rozumiem. To idziemy. Będziesz surfować?
- Myślałem o tym. Powinienem mieć trening częściej, choć ostatnio nie było pogody, aby go zrobić. Teraz muszę to nadrobić.
- Tak trzymaj. Pójdziemy do Hayley? Ma nowe napoje owocowe? Co ty na to?
- Przecież to twoja była dziewczyna. Co ty planujesz?

Kolejka nieco się zmniejszyła i Meredith mogła podejść, aby zamówić swój owocowy napój, którego nazwy nie pamięta, ale jak go opisze to może uda jej się go otrzymać.
- Cześć Słonko! Byłaś tu wcześniej razem z Lily, prawda? Ale jak Ci na imię? Hmm... NIE, nie mów! Sama zgadnę! Hmmm... - Hayley usilnie robiła gesty, które sugerowały, że w odmętach pamięci szukała tego imienia, ale chyba nie szło jej najlepiej. Meredith postanowiła jej w tym nie przeszkadzać i odejść do własnej krainy przemyśleń.

W sumie za niedługo będzie musiała myśleć o tym, do czego nie chciała wracać, czyli studia. Podobno jej przyszłość jest zaplanowana z góry na dół. Najlepsza szkoła, stypendia, pewnie też i lista znajomych oraz potencjalnych partnerów. Taki był jej ojciec, co zdążyła zauważyć po tej jednej rozmowie w samochodzie, która trwała dłużej niż każda inna. Była w szoku, że potrafi tyle wyrazić w zaledwie kilku słowach, krzykiem i mocnym, zdecydowanym tonem głosu. Ma zdolności przywódcze, nie ma co. Haha, raczej nie.

- Już wiem... MILEY?!
- Niestety nie, ale zaczyna się na literę M... Zgaduj dalej.
- Maya, Maggie, a może Melinda?
- Nie, nie i nie. Zimno.
- To ja już nie wiem Słonko. Powiesz mi? Prooooszę.- Złożyła ręce razem, uchyliła głowę i ukłoniła się przed Meredith, ale na tym ucierpiało jej czoło.
- Meredith. M-E-R-E-D-I-T-H. Zapamiętasz?
- Nie. Za długie masz imię. Może by tak Mer? Tak, będziesz dziś Mer, Słonko! Trzyliterowe słowa łatwiej można zapamiętać. Cudownie M-E-R, prawda? - uśmiechnęła się Hayley jak dziecko, które chce pokazać jak bardzo jest pocieszne. Rozczuliło to nieśmiałkę Meredith do granic możliwości.
- Niech będzie.
- Taaaaaaaaak! Co byś chciała do picia? Na koszt firmy!
- Nie, dzisiaj z tego nie skorzystam. Zapłacę. Ostatnio tego nie zrobiłam.
- Skończ! Życie jest za krótkie Mała Mer! Trzeba się bawić! Bierz cytrynę i wyciśnij ją jak najbardziej się da. Potem będziesz żałować.
- Ale i tak zapłacę. Chciałabym skosztować tego, co mi zrobiłaś, jak przyszłam i w sumie uciekłam. Jest mi głupio z tego powodu, że go nie wypiłam.
- Oj tam, Słonko! Teraz zasmakujesz czegoś innego, bo mam nowy napój owocowy, który zrobię. Będziesz moim testerem, chcesz?
- No dobrze, skoro i tak nie mam innego wyjścia, prawda?
- Nie, nie masz. No to ja idę szykować, a ty tu poczekaj, dobrze? Gabriela! Chodź tu na chwilę, proszę!
- Idę! - Rozbrzmiał słodki głos pin-upowej dziewczyny.
- O czeeeeeeść! Ty jesteś tą nową? Szkoda, że nie zdążyłam cię poznać. Jestem Gabriela Piovani. A ciebie jak nazywają?
- Meredith Hanson.
- Meredith? Ładne imię dla pięknej dziewczyny!
- Wcale nie - speszyła się trochę pod wpływem osoby, jaką była Gabriela.
Czy wszyscy muszą być takimi intensywnymi osobami? Dość męczące doświadczenia...
- Jeśli wiesz, jak się ubrać i zadbać o siebie oraz wykonać makijaż to każda z nas jest piękna! To jak sztuka. Twarz jest płótnem, a ty artystką z własnym pędzlem i "farbami" do dyspozycji w różnych odcieniach. Przekonałam cię? - Gabriela chwyciła ją za rękę i swoimi oczami - lewym brązowym, a prawym zielonym z ognikami - intensywnie ją lustrowała wzrokiem, jakby usilnie próbowała wszystkim wmówić, że ma rację.
Zmieszana tym wszystkim Meredith postanowiła skupić wzrok na czymś innym. Zauważyła na jej rękach tatuaże. Miała tam niebo pełne gwiazd i znaków zodiaku. Cudowne kolory i wykonanie. Ma gust.
- Ładne tatuaże.
- Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie. To mogłabym z ciebie zrobić chodzącą piękność?
- Dobrze jest tak jak do tej pory. Nie chcę tego zmieniać.
- Nie, nie, nie Meredith. Popatrz na to z trochę innej strony. Masz okazję podkreślić swoje atuty, a ten ubiór na to nie pozwala. Top, koszula w kratę, luźne spodnie z dziurami, trampki i czapka oraz włosy związane w warkocz. Dołóżmy do tego okulary, które czynią z ciebie kujonkę, a dam sobie nawet rękę uciąć, że tak jest, mylę się?
- Właściwie tak, ale..
- No właśnie. Teraz pomyśl o tym jak o pozytywnej zmianie. Nie jesteś kimś innym. Dalej jesteś Meredith, ale w wersji 2.0. Co ty na to, abyś troszkę wyglądała inaczej?
Nie musiała nawet myśleć nad odpowiedzią. Pokręciła głową na znak zaprzeczenia, bo nie chciała już dłużej słuchać o swojej przemianie. Ona w sukience? Nie może być.
W tej sytuacji uratowała ją Hayley przynosząc napój. Słomka w kolorze czerwonym, parasolka, pływające banany oraz koktajl o niezidentyfikowanym kolorze. Była ciekawa, co to takiego.
- Mandarynka, kiwi, banan i granat i do tego zrobione przeze mnie budyniowe naleśniki, których mam za dużo i sama ich nie zjem. Spróbuj.
- No dobrze. - Upiła łyk tego napoju i była w siódmym niebie. Kwaskowatość i słodkość się łączyły ze sobą w idealnie wyważoną całość. Po prostu poezja.
- Pyszne. Będzie dobrym nowym koktajlem w menu? Dodaj go.
- Jeeeej, cieszę się bardzo! Myślałam, że nie będzie to dobre połączenie. Dziękuję Ci! Wypij go do końca. Będzie mi miło.
-Hayley! - zawołał męski głos z bliżej nieokreślonego miejsca - Masz dla nas nowy koktajl? One wymiatają. Są najlepsze na dzielni.
- Scott, no nie wiem. Może mam, a może nie.
- Dla mnie nie masz? Przecież wiem, że na mnie lecisz.
- Na pewno. Masz urojenia idioto. Bierzesz coś czy się wynosisz?
- Nie tym tonem dziewczynko!
- Chcesz wiedzieć, jak bardzo zaboli cię moja pięść? Z radością chcę usłyszeć jak kości Twojego nosa się łamią na drobne kawałki.
- Tak? Odważna jesteś w słowach, ale na pewno nie w działaniu. Dobrze mówię Cameron?
- Wynoście się stąd - krzyknęła Gabriela. - Nie możecie zostawić Hayley w spokoju? Co ona wam zrobiła?
- Ona dobrze wie.
- Co tu się dzieje?- Na scenę wkroczyła Madeleine w swoim jak zawsze wielkim stylu. Krótkie podarte spodenki, luźna koszulka z dłuższym tyłem, chustka na szyi i kapelusz był jej obowiązkiem oraz buty na obcasie, które musiała trzymać w ręce. Wybornie.- Możecie przestać się tak drzeć?! Ty tam blondynku, który myśli, że może wszystko.
- Ja?!
- Tak, dokładnie ty. Masz kilka sekund na opuszczenie tego miejsca, bo inaczej mój cienki obcas i ostre paznokcie sprawią, że będziesz ranny, a ty czarnowłosy, który udaje, że go nie ma.
- Ja?
- Owszem. Jesteś z tym niedorozwojem?
- To mój przyjaciel Scott, a do niedorozwoja mu bardzo daleko. Nie mów tak o kimś bliskim dla mnie, którego nawet nie znasz. To mój ziomek.
- Wiecie co? Nie obchodzi mnie to totalnie. Gdybym miała wybierać pomiędzy tą miernotą, która siedzi i pije coś nowego zrobionego przez Hayley, a waszym duetem kiczu i beznadziejności wybieram ją. Z braku laku i niemowa dobra. Przynajmniej nie panoszy się wszędzie tam, gdzie wy. Jeden koszykarz, a drugi surfer. Pewnie zaraz wyskoczycie z tekstem o marzeniach i sławie. Mam to gdzieś. Jestem w moim ulubionym miejscu, gdzie pracuje ktoś ważny dla mnie, czyli Hayley. Zadzierasz z nią to tak jakbyś zaczynał wojnę również ze mną. Dotarło? A teraz znikajcie. Odliczam: 3...2...1...
- Dobra, dobra. Kumamy. Chodź Scott. Nie chcę już tego koktajlu. Chcę surfować. Może i dla ciebie modeleczko z gazet jest to marne marzenie, ale dla mnie jest wszystkim, co mam. Poza tym cześć molu książkowy.
- Do niej mówisz? - wskazała palcem na Meredith.- Znacie się?
- Była u mnie w księgarni. Dzisiaj. Też nie może tam bywać? Zakazane miejsce?
- Teraz już tak.
- Psycholka. Masz niepoukładane w tej łepetynie. Żal mi cię.
Tym tekstem Cameron zakończył dziwną kłótnię, którą rozpoczął jej przyjaciel.

O co chodzi?
Wszystko w następnym rozdziale.
Trzymajcie się,
ELO.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział VI

Cześć!

Postanowiłam powrócić do tego opowiadania. Trochę pozmieniałam w poprzednich rozdziałach, ale mając więcej czasu i dużo siły będę pisać, pisać, pisać.


Zapraszam do lektury.

Trzymajcie się,
ELO.

To było dziwne, naprawdę dziwne - pomyślała Meredith, gdy wychodziła z księgarni płacąc za swoje nowe zdobycze. - Co za palant?! Jak nie lubi książek, to po co właściwie pracuje w takim miejscu, które jest nimi wypełnione? 

Szła szybkim tempem zastanawiając się, o co mu chodziło. Nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Kompletnie nie wiedziała, co mu zrobiła, że zasłużyła na takie traktowanie. Idiotyzm.

W każdym razie teraz postanowiła przemieścić się na plażę, jak najdalej od tego miejsca. Nie chciała tam dłużej być. Sięgnęła po GPS, aby sprawdzić, gdzie ma pójść, aby dostać się na plażę, na której ostatnio była z Lily. Chciała przeprosić Hayley za to, że nie wypiła jej drinka oraz w końcu skosztować to, co jej wtedy zrobiła.

- No to zobaczmy... Gdzie to mam się udać, żeby dostać się na plażę? Co wpisać? Może nazwę tego baru... Tylko jak on się nazywał? Hmmm...Ooo, już wiem! TROPICANA! - krzyknęła do siebie radośnie zadowolona z tego małego sukcesu, jakim było zapamiętanie nazwy.

Miała fotograficzną pamięć. Szybko czytała, zapamiętywała, a jak jeszcze były kolory, tabelki czy inne tego typu rzeczy to było jej łatwiej. Zazwyczaj łatwo przyswajała "cosie", które mało znaczyły albo ludzie po prostu tego nie zauważali bądź uważali, że detale nie mają większego znaczenia, ale dla niej tak.

Teraz tylko wystarczy posłuchać nawigacji i na pewno dotrze na miejsce. Najpierw poprowadziła ją na przystanek autobusowy, z którego wysiadała. Zobaczyła na rozkład jazdy i już wiedziała gdzie jechać, bo nie trudno było nie zauważyć, gdzie trzeba wysiąść, ponieważ przystanek był blisko i w swojej nazwie miał słowo plaża. Ale trochę czasu jednak trzeba jechać. No cóż, trudno - pomyślała Meredith, ale była dobrej myśli. W końcu ma swoją książkę i nawigację, która powiadomi ją, że jest na miejscu. Właśnie za niedługo jej autobus miał przyjechać, a ona zauważyła jedną rzecz. Chłopak z księgarni też jechał tym samym busem co ona. To chyba jakiś żart...


środa, 23 listopada 2016

Trochę czasu minęło...

Cześć!

Trochę czasu minęło od mojego ostatniego wpisu. Oczywiście, nie porzuciłam pisania opowiadania terapeutycznego czy przemyśleniowych postów, ale trochę się w moim życiu działo i nie miałam ani weny ani chęci wrzucania tu czegokolwiek. Potrzebowałam ochłonąć i trochę więcej przestrzeni. Myślę, że za niedługo będę reaktywować opowiadanie, choć doszłam do wniosku, że muszę troszeczkę je zmienić, więc też trochę to potrwa. Ale dziś naszło mnie na kolejny post z przemyśleniami.

Zapraszam do lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Ostatnimi czasy w dość dziwnych sytuacjach dochodzę do pewnych wniosków. Tematem refleksji były relacje międzyludzkie ze strony introwertyka. Na co dzień nie wyglądam na taką osobę. Ale postawienie mnie w pewnych sytuacjach, które mogą wprowadzić dyskomfort całkowicie mnie demaskują. Nowi ludzie i ich obserwacja, niewielki udział w dyskusji - wolę mniejsze przestrzenie i małą ilość ludzi. Nawet jeśli kogoś kojarzę to i tak średnio wychodzi mi z nim rozmowa. Zauważyłam jedno. Często, jak coś mówię, nikt mnie nie słucha. Mam na myśli większe grono. Próbuję coś powiedzieć, ale każdy najwidoczniej ma to gdzieś. To tak, jakby utknąć w dziurze, wołać pomocy, ale brakuje feedback'u. No cóż, życie, co nie?

Szarość, nudność i niewidzialność i to wszystko dlatego, że nie mam snapa bądź nigdy nie miałam kaca i wiem, gdzie są granice picia i ich po prostu nie przekraczam? Co teraz definiuje znajomość albo dobrą domówkę/imprezę? No chyba tylko poziom procentów...

Jest mi trochę przykro z tego powodu, ale przecież ani świata ani ludzi zmienić nie można, dopóki nie zacznie się od samego siebie, prawda?

niedziela, 6 listopada 2016

Decyzja podjęta... klamka również zapadła

Cześć!

Stwierdziłam, że co pięć rozdziałów będę umieszczać takie posty typowo z moimi przemyśleniami na dany temat, żebyście mogli mnie lepiej poznać.

Skąd taki tytuł? Otóż, moim tematem na dziś są decyzje. Wielu zastanawia się nad nimi dniami i nocami przy okazji denerwując tych, którzy podejmują je impulsywnie. Są też i tacy, którzy są sterowani przez innych, chociaż o tym nie wiedzą, ale podświadomie zgadzają się na coś takiego. A do których należę ja? Jestem mieszanką.

Podejmuję decyzje spontaniczne w pewnych kwestiach, a najczęściej dotyczy to kupowania czegoś, co w danym momencie mi się spodoba albo gdy coś jest ograniczone ilością i terminem, ale wiem, że jest drogie, jak np. teraz bilety na koncert Linkin Park. Bardzo cieszę się, że on będzie z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że było już 5 eventów z udziałem Linkin Park, a ja nie byłam na żadnym, więc chciałabym pojechać. Drugi to jego wyjątkowość. To właśnie liczba 5. Fani chcą przygotować specjalną akcję koncertową. Chcę być tego częścią. Odkąd byłam na koncercie mojej ulubionej kapeli Three Days Grace postanowiłam jeździć na tyle wydarzeń z udziałem zespołów, które słucham i lubię, na ile tylko się da. Przy okazji też mam zamiar na trochę pozostać w Krakowie, ponieważ bardzo lubię to miasto, a nigdy nie miałam szansy dokładnie go zwiedzić oprócz tych głównych punktów. Czas odkryć rozpoczęty!

Czasem też zastanawiam się nad podjęciem decyzji, czy rzeczywiście to, co chcę zrobić jest konieczne lub to co chcę kupić jest mi potrzebne. Często też robię coś pod wpływem innych. Chciałabym się od tego uwolnić, ale niestety nie mogę, bo wydaje mi się, że każdy człowiek tak ma - nie chce odstawać od innych. Trudna ta sztuka zarówno podejmowania decyzji jak i odmawiania.

Zadajemy sobie praktycznie te same pytania:
- jak podjąć trudne decyzje?
- co zrobić, żeby później ich nie żałować?
- jak pozbyć się wrażenia, że mogliśmy podjąć inną decyzję, która mogłaby być lepsza od tej już podjętej?

Na pewno niejeden z Was szukał na to pytanie odpowiedzi. Przyznam się bez bicia, że ja też. Jednakże co z tego, skoro nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich skutków naszych decyzji, a jeśli nawet będzie to część z nich to możemy się tylko na nie odpowiednio przygotować. Wróżki nie istnieją. Wróżenie z fusów, stawianie tarota czy inne tego typu bzdety nie pomogą nam w naszym życiu, a  jeszcze bardziej będą wpędzać w wir zastanowienia i przemyśleń.

Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że można trafić na taką osobę, która będzie zrzucać winę na każdego innego, ale nie siebie za skutki wynikające z podjęcia danych decyzji. Na pierwszy ogień zawsze idą rodzice, potem inni członkowie rodziny, znajomi, a na końcu najbliżsi przyjaciele. Zwieramy im się, rozmawiamy, spędzamy wspólnie czas, ale w takich momentach to oni są wszystkiemu winni. Taki człowiek jest w stanie szukać dziury w całym tego zamieszania, ale gwarantuję, że nie rozwiąże to zaistniałego problemu. Wtedy należy po prostu uciec na trochę, aż ta osoba się uspokoi albo przejść do rozpoczęcia terapią szokową.

Trudne decyzje to takie, z których najczęściej nie ma wyjścia. Kiedy musimy coś wybrać - szczęście swoje lub czyjeś, mieć pieniądze czy je pożyczyć i czekać na oddanie, które nadejdzie lub nie, Nasze życie jest pełne decyzji - tych małych i dużych, mało lub wiele znaczących. Nie zastanawiamy się może nad tym na co dzień, ale warto byłoby w tym ciągłym pędzie życia na chwilę się zatrzymać i pomyśleć, rozejrzeć się dookoła siebie i znaleźć czas na chwilę refleksji.

Na tym etapie moich przemyśleń to zakończę. Jeśli dalej bym o tym pisała, brzmiałoby to sztucznie. Nie mam odpowiedzi na pytania, które zadałam  gdzieś powyżej. Trudno jest objąć pewien kierunek myślenia, aby zapobiec wszystkim następstwom naszych decyzji. Co najwyżej możemy przygotować się mentalnie, jeśli zaczniemy analizować naszą sytuację. Nie zlikwiduje to całkowicie naszych obaw i konsekwencji po podjęciu decyzji, ale będziemy stali na jakimś pewniejszym gruncie niż wcześniej.

Trzymajcie się,
ELO.

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział V

Cześć!

Kolejny rozdział przed Wami. Przepraszam za spóźnienie, ale wszystko przez studia i parę innych spraw. Aktualizacja: 25.11.2016 r. Pewnie i tak nic to nie zmieni.

Nastał nowy dzień. Poprzedni pełen wrażeń, ale kolejny musi być lepszy. Meredith już we własnym, nowym łóżku wstała kilka minut przed budzikiem. Jak co drugi dzień, mieszkając jeszcze u babci Sassy, zawsze biegała dystans 10 km w towarzystwie specjalnie dobranej muzyki. W Newell musi ten zwyczaj kontynuować. Zjadła pożywne śniadanie i była gotowa do działania. Jednakże w dalszym ciągu słabo znała okolicę, więc postawiła na siłownię, którą ojciec ma w tym mieszkaniu. Rozpoczęła trening na bieżni biorąc ze sobą butelkę wody i ręcznik.

W tym czasie zawsze próbowała o wszystkim zapomnieć i skupić się tylko i wyłącznie na tym, aby być efektywna przy tak długim biegu. Zawsze jej się to udawało, ale teraz po prostu była przytłoczona tymi wszystkimi nowościami. Postanowiła dzisiaj znowu spróbować zwiedzania miasta na własną rękę, ale już z przygotowanym planem drogi. To dzisiaj zrobię - pomyślała Meredith będąc zmotywowana i gotowa do działania.

Po skończonym treningu wskoczyła pod prysznic, ogarnęła się, ubrała i usiadła przed laptopem. Miała dzisiaj dwa cele. Pierwszy z nich to znalezienie księgarni, w której mogłaby kupić książki z gatunku fantastyki albo kryminału, thrilleru lub horroru. Drugi to pójście do baru Tropicana, w którym pracowała Hayley. Meredith jest smutno, że nie wypiła owocowego drinka, którego nazwy nie pamiętała, ale wyglądał przepysznie. Postanowiła tym razem za niego zapłacić i wypić go w ramach przeprosin za swoje zachowanie. Teraz tylko pozostało ułożyć strategiczną trasę, w której zahaczy o obydwa interesujące ją punkty dnia i może iść.

Wyszukując księgarnie w mieście Newell odnalazła jedną małą na uboczu - księgarnię "Pod Białym Krukiem" . Jej plusem było położenie blisko plaży, więc chciała to wykorzystać. Jak dojdzie do jednego celu, to drugiego z oczu nie straci. Ma tylko nadzieję, że po drodze się nie zgubi, mimo wziętej nawigacji. Zaśmiała się na głos, jakby to był dobry żart, ale w rzeczywistości by tak nie było. Dla innych byłby czymś w rodzaju stwierdzenia syndromu sieroty. Przed wyjściem napisała kartkę, gdyby ojciec wrócił ze swojego wyjazdu szybciej oraz poinformowała telefonicznie Roberta o swoim wyjściu do centrum. Już zaproponował jej swoje towarzystwo, jednakże odmówiła pod pretekstem samodzielności. Nie zadawał więcej pytań za co Meredith była mu naprawdę wdzięczna.

Po raz kolejny Meredith szła tą samą drogą. Wyszła z mieszkania, zamknęła je na klucz, a następnie udała się w stronę windy. Tak wysoko położone mieszkanie nadal robi na niej wrażenie, choć smutno jej mieszkać tu, ponieważ otacza ją pustka. Brakuje jej chociażby małego zwierzątka, które umiliłoby czas. Z powodu zakazu ich przetrzymywania niestety ten pomysł musiała odpuścić. Po długim oczekiwaniu na windę zjechała na dół i wyszła w kierunku miasta.

Znowu mijała uliczki, które chciała zwiedzić. Małe miejsca, które kiedyś na pewno staną się jej skarbem, ale musiały poczekać na odkrycie. Dzisiaj miała inny cel. W tym mieście  jest za dużo świateł. Po co to wszystko? - dziwiła się Meredith. - Przecież nie potrzeba ich tu aż tyle. Na wsi nie było takiego problemu. Mieszkanie u babci Sassy miało jednak swoje zalety.

Teraz tylko podróż autobusem oraz metrem i za ponad godzinę będzie na miejscu, a tak przynajmniej twierdziła nawigacja. Na razie Meredith ma za zadanie skupić się na drodze, aby nie zgubić celu. Stanęła przy odpowiednim przystanku i czekała na swój powóz w stronę księgarni. Już nie mogła się doczekać, aby poszerzyć swoją biblioteczkę o parę nowych pozycji różnych gatunkowo - fantastyka, thriller, kryminał albo horror. Na pewno coś z tego wybiorę. Może i odkryję nowego autora, który porwie mnie w swój świat opisany w książce. 

Po kilku minutach przyjechał autobus, który miał zawieźć ją w pierwsze miejsce. Wsiadła, wzrokiem poszukała miejsca siedzącego, znalazła, usiadła, założyła słuchawki, włączyła muzykę i otworzyła e-booka. Zaczęła podróż po świecie wykreowanym przez Trudi Canavan - świecie pełnym magów.

30 minut później...

Meredith cudem wysiadła z autobusu, ponieważ było tak gorąco i tłoczno, że nic nie było w stanie uratować jej przed tym. A szkoda. Poza tym tak bardzo wciągnął ją świat magów, że przegapiłaby przystanek, na którym miała wysiadać. Łatwo znalazła metro, które zabierze ją tam, gdzie chce. Wykonała dokładnie te same czynności, jak podczas szukania odpowiedniego przystanku autobusowego łącznie z dalszym czytaniem, choć tym razem starała się być bardziej czujna niż wcześniej.

Zapatrzona w wziętą nawigację z ustawionym adresem księgarni mało co by jej nie ominęła, ale w końcu szczęśliwie dotarła na miejsce.

Spodziewała się takiego małego i kameralnego miejsca, w którym można po prostu zatopić się na całe dnie w tym oceanie pełnym książek. Stare i nowe wydania były ustawione równolegle ze sobą, co tworzyło swojego rodzaju kontrast. Dodatkowo do zakupienia było mnóstwo komiksów czy magazynów o różnej tematyce - sportowej, motoryzacyjnej, komputerowej i wielu innych. Było co tu oglądać, a już sama witryna  robiła wrażenie. Eksploracja tej tajemniczej puszczy na pewno będzie ekscytująca.

Otworzyła drzwi i weszła do środka. Ledwo co przekroczyła próg księgarni, a już zdążyła chłonąć jej specyficzny klimat.

- Dzień dobry. Witamy w księgarni "Pod Białym Krukiem". Czy mogę w czymś pomóc? - Odezwał się głos, którego nie potrafiła odnaleźć.
Wydawał się taki bliski, ale jednocześnie daleki. Obojętność wręcz wychodziła z tej osoby, która prawdopodobnie tu pracuje.

Meredith się to nie podobało. Chłopak znudzony przy ladzie coś sobie czyta i nawet nie raczy spojrzeć w stronę klienta. Co za żenada... Tak się przecież nie robi!

-Nie, poradzę sobie.

Po wypowiedzeniu tych słów Meredith poszła w swoją stronę. Mimo wydających się małych rozmiarów z zewnątrz to w środku ilość przestrzeni robiła wrażenie. Ile tu jest tego wszystkiego. Od czego mam zacząć? Szła tylko w sobie znanym kierunku i zaczęła się rozglądać za interesującymi ją pozycjami. Jej oczy świeciły się, gdy widziała dużo tytułów, których nie mogła przywieźć od babci Sassy, ale na pewno wróci do niej i część z nich tu przywiezie, bo tego jej brakuje. Meredith postanowiła jakoś to ogarnąć, choć jeszcze nie miała pomysłu jak.

Zwykły dzień w księgarni, jak każdy inny. Rozpoczęcie dnia. Otwarcie kasy. Ogarnięcie miejsca pracy. Wszystko toczyło się we własnym rytmie, nad którym panował on - Cameron Collins. Zaczęło się od tego, że jego dziadek otworzył tą małą księgarnię, która miała coś, czego inne nie posiadały - charakteru i starych książek oraz magazynów, które kogoś mogły zainteresować. Mały ruch, ale stali klienci przychodzili zawsze. Cameron pracując tu już cztery lata rozpoznawał ich i wiedział to, czego mogli chcieć. Dziadek od momentu wypadku samochodowego nie był w stanie prowadzić tego interesu, więc powierzył go tacie Camerona, a w przyszłości miał przejąc to właśnie Cameron. Jednakże zapewnienia jego ojca i aspiracje syna totalnie się ze sobą nie pokrywały. Jego rodzice nie chcieli mieć nic wspólnego z tą księgarnią i po prostu ją zamknąć, ale Cameron był innego zdania. Mimo tego, że książki niezbyt go interesowały to ta księgarnia była czymś w rodzaju daru, pamiątki po dziadku, której nie należało nikomu oddawać, kto nie jest w rodzinie. Będzie jej bronić i nie odpuści.

Jednakże ten dzień był inny. Zaskoczyło go to, że przyszedł ktoś, kogo zupełnie nie znał. Była to dziewczyna.  Pewnie nowa w mieście i wszystkiego nie widziała. Teraz ogranicza mnie tylko pozycja - księgarz i klient. Szkoda, ale może do niej zagadam - pomyślał Cameron, co nie było w ogóle złą wizją. Jednakże było w niej coś, co go ciągnęło w jej stronę, ale jeszcze nie wiedział co. Poza tym odpowiedziała mu tak samo, jak on sam. Co jest?

Szedł w jej stronę, ale to co zobaczył było niezwykle ujmujące. Ona wśród książek. Taka mała, a tyle znalazła i łapczywie przeglądała w poszukiwaniu interesujących ją pozycji. Otoczona różnego rozmiaru i objętości dziełami wyglądała jak poszukiwacz nieznanych zakątków świata. Nigdy nie widziałem kogoś tak zafascynowanego książkami. Ona chłonęła je jak szalona. Dość szybko przeglądała stronice i odrzucała to, co wydawało się mało interesujące lub niepotrzebne. Marszczyła też przy tym brwi, kiedy się nad czymś usilnie zastanawiała, co wydawało się śmiesznym tikiem dla Camerona. Nie miał serca jej przeszkadzać, ale postanowił jednak to uczynić. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu nie czuł potrzeby dbania o kogokolwiek innego niż o samego siebie. Lubię się zaskakiwać. Dalej Cameron, nie zepsuj tego. Postanowił przerwać dziewczynie to co, w tej chwili robiła.

- Może w czymś pomóc? Będzie szybciej, jeśli sprawdzę w naszej bazie, czy dany tytuł jest czy go nie ma.

Cameron miał wrażenie, że go ignoruje. Ona kompletnie go nie słyszała. Niesamowite, ktoś mnie zignorował. MNIE?! - Zirytowany Cameron to było łagodne określenie. On był zdenerwowany całym tym zajściem. Chce jej pomóc, ale dziewczyna po prostu ma go w głębokim poważaniu. Nikt nie zbywa Camerona Collinsa, a na pewno nie na jego zmianie!

Z jednej strony za takie zachowanie miał ochotę ją znienawidzić, tak z drugiej zazdrościł jej takiej swobody, wolności i pełnego zanurzenia w czymś tak bardzo, że człowiek brnie w to dalej i dalej, a przestać nie potrafi. Sam chciałby coś takiego znaleźć. Oprócz surfowania wśród dzikich fal oraz imprez ze znajomymi nie miał nic. Jego osoba była zbudowana tylko na pozorach. Ułożony, popularny i studiujący to, co chcieli rodzice chłopak. Nigdy nie wykonywał tego, co mogłoby się narazić na gniew jego rodzicieli, którzy jedyną rzecz, jaką się interesował, czyli surfing chcieli odebrać. Mógł trenować, ale tylko pod warunkiem utrzymania dobrych ocen i stypendium. Jednakże ta sytuacja, której był teraz świadkiem po prostu bardzo go ujęła za serce. Nigdy nie miał takich ogników w oczach, gdy coś go interesowało. Udzielając się w tej księgarni odczuwał ulgę i spokój, że nie musi od razu wracać do domu. Wtedy mógł zakosztować trochę wolności i swobody. Ojciec i tak tu nie przychodził i nie dbał o interes, który zostawił mu dziadek, ale nie miał skrupułów, aby jeszcze zrzucić na niego większość obowiązków. Jednakże teraz Cameron to doceniał i dziękował, że tak się stało. Dzięki małemu ruchowi i kameralności zyskał nowe miejsce do nauki, dzięki czemu rodzice nie mieli się do czego przyczepić.

Z zamyśleń wyrwał go głos nieznajomej:

- To będzie wszystko. Czy mogę przejść do kasy i zapłacić za te książki? - powiedziała niepewnie, jakby była w każdej chwili gotowa do ucieczki. Dziwna z niej istota. Nienaturalna i inna - pomyślał Cameron, ale zastanawianie się nad tą sprawą musiał zostawić na później.
- Tak, oczywiście. Proszę za mną.

Cameron był tak przejęty, że zapomniał wziąć od niej te wszystkie książki i pomóc nieść. Teraz czuł się z tym naprawdę głupio. Nabijał kody tych pozycji jeden po drugim, a było tego dość sporo.

- Płaci Pani 65 dolarów - podała mu banknot o wartości 100 dolarów. Cameron nie był pewny czy będzie miał jej jak wydać resztę, ponieważ był to mały interes, więc przepływ różnej wartości banknotów był znikomy, ale musiał coś zrobić. Jakimś cudem znalazł pieniądze i dał jej 35 dolarów.
Przyjęła je, schowała do portfela i podziękowała za spakowanie książek do reklamówki.

Kiedy wychodziła coś go natchnęło, aby za nią pójść.

- Hej, poczekaj!- krzyknął Cameron za dziewczyną, a ona stanęła jakby zamarła ze strachu. Nie rozumiał tego. - Nazywam się Cameron Collins, a ty?

Stała do niego plecami, a mimo to, wyciągnął do niej rękę i czekał na reakcję. Ona jakby zastanawiała się jak szybko pozbyć się człowieka, który za nią stoi albo jak udawać, że wcale nie wzruszyło ją spotkanie z kimkolwiek.
Ale cud się wydarzył i dziewczyna się odwróciła. Najpierw popatrzyła Cameronowi w oczy, ale na krótko, bo wydają się one przenikliwe, co powoduje brak chęci podtrzymywania kontaktu wzrokowego dłużej niż kilka sekund.

- Meredith. Miło poznać, ale ja  już muszę iść. Cześć!
-Ale zaczekaj... nie powinnaś iść sama. Późno i w ogóle i autobusy czy tramwaje mogłyby o tych godzinach nie przyjechać.
-Nic mi nie będzie. To cześć!

Opuściła szybko księgarnię "Pod Białym Krukiem", aby tylko nie wdawać się w jakieś relacje, a tym bardziej z facetami. To zawsze źle się kończy.

Taką osobą była Meredith.
Dziwna,  ale niezwykła zarazem - pomyślał Cameron wchodząc zmęczony do księgarni, choć nic nadzwyczajnego nie zrobił. To po prostu samo przyszło, a dzień toczył się dalej.
Meredith - ładne imię.

Ale co się kryje za nim?
Co się stanie dalej?
O tym w następnym rozdziale.
Trzymajcie się,
ELO.

wtorek, 1 listopada 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział IV

Cześć!

To już czwarty rozdział przed Wami. W sumie nie wiem, czy trzeba byłoby napisać coś jeszcze. Nie mam pojęcia, czy byłoby to odpowiednie. No nic. Nie będę przedłużać.

Zapraszam do lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

"Droga Babciu!

Właśnie dzisiaj jest mój pierwszy dzień w nowym mieście, jakim jest Newell. Jest dobrze. Chciałabym tak napisać, ale byłabym nieszczera wobec Ciebie, a najbardziej wobec siebie. Nieważne, ile uśmiechów bym nie wysłała w Twoją stronę to i tak oczy powiedziałyby Ci najwięcej.

Pierwszego dnia już zemdlałam, obudziłam się w cudzym mieszkaniu i po raz kolejny doświadczyłam nienawiści ze strony ludzi. Mam ich dość. Za każdym razem, gdy się do nich zbliżam zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie nie lubi za to, kim jestem. Nie pozostało mi nic innego jak się od nich odsunąć. Nie chcę być przez nich jeszcze bardziej raniona. Jeśli ból miałby jakiś cel, to zniosłabym go, ale jeśli ma mnie jeszcze bardziej pogrążyć i zniszczyć to będę go omijać jak bardzo się da.

Oprócz tego zastanawiają mnie intencje ojca. Dlaczego chciał bym tu przyjechała? Mam przeczucie, że to jest związane z czymś innym, a nie chęcią inwestowania w mój rozwój. Wielokrotnie mówiłaś, że zepsuło go życie. Coś w tym jest, ponieważ jest człowiekiem niezrównoważonym, o wielu twarzach. Najpierw łagodny i enigmatyczny, a potem taki zimny, ostry i nieczuły. Stał się wrakiem człowieka. Babciu, co się stało? Mam wrażenie, że wiesz więcej, niż chcesz mi powiedzieć. Chciałabym, żebyś mi o tym opowiedziała. Jeśli prawda jest bolesna, zniosę ją. W końcu to dotyczy mnie.

Dość już tych smutków. Co tam u Ciebie? Jak się ma Eri? Czy zniosła jakoś to rozstanie?
Pozdrawiam Was z Newell.

Kocham i całuję,
Wasza Meredith ♥"

Meredith po napisaniu tego listu czuła się troszkę lepiej. Wszystkie te emocje, które w niej były w końcu miały możliwość ujścia. Przynajmniej wiedziała, co ma robić dalej. Po raz kolejny przekonała się, jak bardzo ludzie potrafią kogoś zranić bez powodu. Madeleine, bo to o nią chodziło, powiedziała jej coś, co trafiło ją bezpośrednio w serce. Meredith należy do osób unikających wszelakich problemów. Unika kłótni jak ognia. W takich sytuacjach najlepiej zachować zimną krew i ignorować drugą osobę i nie pokazywać po sobie, że w jakiś sposób coś nas dotknęło.

Łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić - pomyślała Meredith.

Jednakże zauważyła jeszcze jedną rzecz. Wie, że jest na plaży, ale kompletnie nie wie, jak wrócić. Na pewno chodzenie losowo wybranymi ścieżkami nie wchodzi w grę. Sztuka polega na znalezieniu wyjścia, jednakże nie chciała błądzić bezsensu w tym labiryncie. Nie miała wyboru - musiała zadzwonić do Roberta. To jedyna iskierka nadziei. Po chwili Meredith zauważyła, że jej telefonu nigdzie nie było. Szukała w spodniach i w torebce, którą miała ze sobą, ale on zapadł się pod ziemię. Numeru do Roberta nie znała na pamięć. Była w kropce. Jedyną opcją był powrót do Tropicany, którego w tym momencie naprawdę chciała uniknąć.

BAR TROPICANA PO ZNIKNIĘCIU MEREDITH


- Hayley, po co Madeleine to zrobiła?
- Lily przecież wiesz, jak jest ona wyczulona na innych ludzi.
- Wiem i to bardzo doskonale, bo...
- Cześć wam! A co tu się dzieje? - przerwała im z uśmiechem Gabriella Piovani, "pin-upowa" dziewczyna z Włoch.
- Cześć Gabi - przywitała się Lily. - Zawsze wiesz, kiedy wejść i coś powiedzieć. Hayley, idę poszukać Meredith. Pewnie nie wie, jak wrócić do domu. W końcu mam jej telefon. Do jutra.
I odeszła zostawiając Hayley i zdziwioną Gabriellę.
- Hayley, możesz mi wytłumaczyć o co chodzi. Idę sobie do pracy jak gdyby nigdy nic, a tu jakaś grubsza zadyma. Oświecisz mnie? - szturchnęła Hayley w rękę, a ona tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Nic szczególnego. Madeleine w nieprzyjemny sposób przywitała nową osobę w tym mieście. Nic wartego uwagi.
- Oooo, to jest ktoś nowy? Kim on czy ona jest? - Oczy Gabrielli ze zdziwienia o mało co nie wyskoczyły z orbit.
- To ona. Nazywa się Meredith. W sumie to tyle o niej wiem, ale wydaje się naprawdę milutką osóbką, ale po prostu troszkę boi się ludzi. Trochę mi smutno, bo nie wypiła mojego Arbuzowego Ukojenia, a był dobry jak zwykle - oburzyła się Hayley. - Mam nadzieję, że nic jej nie jest i wróci do domu albo Lily ją znajdzie.
- Hayley, nam nie zostało nic innego jak po prostu robić swoje. Ubieram się i pomagam ci ogarniać tą górę klientów. Mam nadzieję, że twoje nieogarnięcie nie wzięło dziś góry, co?
- Hahaha, oczywiście że nie Gabi! Patrz tylko, jak dzisiaj wymiatam. Nawet Bean to potwierdza, co nie?
- Dobrze, dobrze. Zobaczymy, na co cię stać. Do boju!

POSZUKIWANIA MEREDITH


-Meredith! Gdzie jesteś?! Meredith! - Nawoływania Lily na razie nie odniosły jakiś większych skutków.
Po prostu jej głos wysyłany był w przestrzeń, ale żadnego odzewu. Szukała wszędzie. Ta plaża była bardzo rozległa. Najpierw zaczęła od skałki, na którą zabrała Meredith, ale jej tam nie było. Sprytnie. Pewnie wiedziała, że tam zacznie - pomyślała Lily. Nabrała do niej szacunku i podjęła zabawę w chowanego. Potem szukała wokół każdego baru, ale przecież było to głupie, bo Meredith unikała tłumów, jak ognia, co mogła wywnioskować po jej zachowaniu. Jakieś ustronne miejsce, w którym jeszcze nie była - intensywnie myślała Lily o tych najbardziej unikanych przestrzeniach przez plażowiczów. Nie może być. Chyba wiem, gdzie.

Postawiła na to miejsce całą swoją nadzieję, jaką miała, aby tam znaleźć Meredith. Już była blisko desperacji. Nie wiedziała co robić. Zaczęło robić się ciemno, zimno i w dodatku padał deszcz. Chce to zakończyć jak najszybciej. Jedno miejsce, do którego nikt nie chodzi to Smocza Jaskinia. Skąd taka nazwa? Wierzono, że było tam zwierzę, które swoim wyglądem, rykiem i skrzydłami przypominało smoka. Jednakże dla ryzykownej Lily nie było rzeczy, których by nie zrobiła, a tym bardziej dla osób w potrzebie. Nie wahała się ani chwili. Zaczęła swoje poszukiwania.

Jest to bardzo ukryte miejsce. Na obrzeżach tej ogromnej plaży jest jeszcze mniejsza. Odjazd, nie? Genialne miejsce, aby odpocząć i pomyśleć. Rzadko, kto się tam zapuszcza, bo albo nie ma się na to ochoty i czasu albo po prostu nikt o tym miejscu nie wie. Ciekawe, jak zareaguje na tą nowinkę Meredith? Będzie uwielbiać to miejsce, gdy się dowie o jego historii - pomyślała Lily. Nawet w takiej chwili nie potrafi się na nią złościć.

Zrobiło się zimniej niż wcześniej, więc założyła na siebie bluzę, którą na szczęście miała ze sobą i było jej troszkę cieplej. Już była u celu. Widziała światło. To na pewno ona.

- Meredith! Jeśli tam jesteś to odezwij się!

Lily nie musiała długo czekać na odpowiedź. Otrzymała ją od razu.

- Lily, czemu tutaj jesteś? Przecież dałam sobie radę i nic mi nie jest. Potrafię o siebie zadbać. Patrz, nawet rozpaliłam ognisko.

Teraz to wkurzyło osobę, która ratowała ją i to po raz drugi.

- I ty się jeszcze pytasz, czemu tu jestem?! To chyba oczywiste! Jestem tu po to, bo się o ciebie martwiłam, tępa pało! Myślisz, że ryzykowałabym wszystko dla osoby, na której w ogóle by mi nie zależało? Jestem też odpowiedzialna za ciebie, bo to ja zabrałam cię na plażę, aby pokazać ci od dobrej strony miasto Newell. Nie sądziłam, że tak to się skończy. Przepraszam za Madeleine. Ona zawsze tak reaguje na ludzi. Może kiedyś się do ciebie przekona, nie? - uśmiechnęła się Lily w tym całym bagnie żałości, w jakim obydwie się znalazły. Reakcja Meredith jednak była inna, jakiej się spodziewała.

- Myślisz, że ja tego chciałam?! Chciałam tylko zobaczyć to miasto. Te wszystkie uliczki, które mają własne tajemnice. Zabrałaś mnie na plażę. Podobał mi się ten widok, taki zapierający dech w piersiach. Ale potem pojawiła się kolejna osoba w moim życiu, która zmieszała mnie z błotem. Czy ty uważasz, że jest to mój pierwszy raz, w którym to słyszę?! Nie! I wiesz co? Nie mam ochoty dłużej bawić się w jakąkolwiek znajomość z kimkolwiek. Wybacz Lily, doceniam to co dla mnie zrobiłaś, ale nie mam ochoty na nic. Mam być znowu zraniona przez innych? Nie chcę, dlatego się odsuwam na dobre i tobie radzę to samo. Chcę być sama.

W tym momencie Lily opadły ręce. Nie wiedziała co ma zrobić ani powiedzieć. Meredith również nie chciała niczego dodawać, bo jej czas zajmował płacz. Jednakże odruchowo Lily podeszła do niej i ją przytuliła. Nic innego nie przychodziło jej do głowy. Ten gest wywołał w Meredith jeszcze większą potrzebę uwolnienia emocji i płaczu. Obie tak siedziały, co wyglądało żałośnie i dramatycznie.

- Już ci lepiej Meredith? Nigdy nie odsuwaj od siebie ludzi, którym na tobie zależy. Pamiętaj, że masz mnie. Pomogę ci, choć kilka godzin temu poznałyśmy się. Dziwne, nie? - zaśmiała się Lily.
- Nigdy nie będę w stanie ci się poprawnie odwdzięczyć za to, co dla mnie robisz.
- Na początek zacznijmy od nowa. Nazywam się Lily Morris. Czy mogę być twoją przyjaciółką? - podała rękę Meredith na znak zawarcia znajomości i obdarowała ją tym uśmiechem, który tak polubiła. Przez chwilę wahała się, ale jej ręka mimowolnie ruszyła w stronę Lily. Uścisnęła ją i roześmiała się.
- Jestem Meredith Hanson i niechętnie to przyznaję, ale chcę być twoją przyjaciółką.
- Czemu niechętnie? - zdziwiła się Lily. - Potrafisz zepsuć cudowne momenty, ha.
- Mam do tego po prostu talent - uśmiechnęła się Meredith.

To był pierwszy i prawdziwy uśmiech Meredith, który mógłby odpędzić chmury i przywołać słońce w dowolnym momencie.

- No to co, czas ruszać do domu, nie Dzieciaku?
- Dlaczego dziecko? Przecież nim nie jestem!
- Właśnie, że tak! W dodatku małym i niedobrym, dlatego będę cię tak nazywać.
- Przy okazji, czy masz mój telefon Mamo?
- Tak, mam, a po co ci on?
- Zadzwonię do Roberta to po nas przyjedzie.
- Tego znajomego rodziny?
- Tak, dokładnie po niego. Chociaż tak mogę się odwdzięczyć.
- No dobrze, niech będzie. Wyjdźmy stąd i wtedy zadzwonisz, dobrze?
- Tak jest Mamo!
- Nie nabijaj się ze mnie Dzieciaku, bo dostaniesz karę za niedobre zachowanie.
- Grozisz mi? - droczyła się z Lily.
- Sprawia ci przyjemność, takie droczenie się?
- Ależ oczywiście! O niczym innym nie marzę!
- Uważaj sobie, bo pożałujesz.
- Uuuu, już się boję! Złap mnie, jeśli potrafisz!

Meredith pokazała Lily język i zaczęła uciekać. Bawiły się jak małe dzieci biegające po podwórku nie zwracając uwagi na warunki pogodowe. Robiły to tylko dlatego, aby przedłużyć tą beztroskę i świetną zabawę mimo wszystko. Meredith nie dawała za wygraną, ale Lily była szybsza i przewróciły się obie na piasek i tarzały się w nim śmiejąc wniebogłosy.

- To było świetne! Meredith, nie spodziewałabym się tego po tobie. Ty potrafisz się bawić!
- Ja po sobie też nie. Nigdy bym się na coś takiego nie odważyła.
- A jednak zrobiłaś to. Jestem z ciebie dumna.
- Dziękuję ci za wszystko Lily, ale jednak może wróćmy do domu. Ciepła herbatka po takich przeżyciach na pewno dobrze nam zrobi.
- Wyjęłaś mi te słowa prosto z ust.
- To dzwonię do Roberta, aby po nas przyjechał.

Meredith wykonała do niego telefon, a on jak rasowy taksówkarz przyjął ich zamówienie. Nie spodziewała się po nim takiej reakcji. Pomyślała o tym, czy powiedział jej ojcu o tym, że wyszła. Miała jednak nadzieję, że nie. Mimo paru niedogodności to jednak był dobry dzień, który zakończył się zabawą na plaży. Nie musiały długo czekać, bo Robert w ciągu kilku minut podjechał czarnym SUV-em, aby zawieźć Lily i Meredith do domu.

- Nie mówiłaś, że to taki duży i zapewne drogi samochód.
- Sama nie wiedziałam, który wybierze. Chcesz tu tak stać i marznąć, czy może chcesz wejść do swojego ciepłego domu i schować się pod kołdrą z kubkiem herbaty w ręce?
- Ba, że wybieram to drugie.

Lily wsiadła do samochodu, a za nią Meredith. Od razu ruszyli. Robert tylko zapytał Lily o adres, pod który ma ją zawieźć. Jazda trwała krótko. Dziewczyny pożegnały się i miały nadzieję na kolejne spotkanie. Z kolei, kiedy Meredith została sama z Robertem bała się zapytać go o to, czy powiedział o tym wszystkim ojcu, ale to była rzecz, którą musiała wiedzieć. Od tego zależało wszystko. Musiała znaleźć w sobie siłę, aby walczyć o swoje.

- Robercie, czy mogę mieć do ciebie pytanie?
- O co chodzi Panienko Meredith?
- Czy ty powiedziałeś Ojcu o dzisiejszym dniu? - jąkała się Meredith bardziej przez zimno niż to, że się bała. Choć może i jedno i drugie miało wpływ na to, jak mówiła.
- A co dokładnie Panienko Meredith?
- O tym, że zasłabłam albo o tym teraz. Proszę o szczerość Robercie, Chcę wiedzieć.
- Nie, nie powiedziałem. A powinienem?
- Uff, to dobrze. Nie chciałam, żeby zabronił mi wychodzenia gdziekolwiek. Nie znam go, ale widzę, jak bardzo jest nadopiekuńczy w pewnym kwestiach.
- Nie powiedziałem, ponieważ wiem, jaki jest Pan Jason. Rzadko kiedy kieruję się w życiu osobistymi sprawami, ale odniosłem wrażenie, że nie chciałaby Panienka, aby o wszystkim się dowiadywał.
- Nie ufam mu, jak na razie. Nie wiem, na ile można pozwolić mu odkryć mnie samą. Nawet nie mam pojęcia, ile tak naprawdę o mnie wie.
- Dość sporo wie Panienko Meredith.

To Meredith trochę przeraziło. Mimo, że jest szoferem to i tak wie więcej o nim, niż ktokolwiek inny. Jest bardzo uniwersalny. Chyba zaczynam go lubić - pomyślała Meredith i po tym wykańczającym dniu po prostu zasnęła.


To wszystko.
Do następnego!