Cześć!
Kolejny rozdział przed Wami. Poprzedni krótki, ale uznałam, że więcej nie trzeba dodawać. Co z tego wyniknie? Zobaczycie sami!
Zapraszam do lektury.
Nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego ja? Co ja zrobię? Nie chcę na niego wpaść? Chcę stać się niewidzialna! Nie chcę z nim rozmawiać! Zachowuj się naturalnie Meredith. Potraktował cię chłodno, ty jego również i nie masz zamiaru mieć z nim nic wspólnego. Ani trochę nie był miły, więc po co tu jest? Czy on mnie śledzi? No coś ty, Mer. Przecież to autobus. Środek komunikacji miejskiej.
Myśli Meredith krążyły w jej głowie nieustannie i dość szybko się zmieniały, jak w kalejdoskopie. Dosłownie nie wiedziała co z tym zrobić. To był tylko chłopak, który pewnie miał zły dzień i tak ją potraktował. Była ofiarą jego humoru, tyle. Nie chciała sobie nic wyobrażać wielkiego, ale jednak jej głowa wypełniona była negatywnymi scenariuszami. Potrzebuję wtopić się w tłum jak nigdy wcześniej.
Włożyła słuchawki do uszu. Strategia "odwróć uwagę i bądź ponad to" rozpoczęta. Postanowiła nie zwracać uwagi na otoczenie i patrzeć na każdego z obojętnym wzrokiem. Jeszcze lepiej by było, jakby odwróciła się do niego plecami, ale tłum jej zbytnio nie pozwalał na jakiekolwiek ruchy. Może nie zauważy. Ale nie wiedziała, jak bardzo się pomyliła i jej życzenie zostało niespełnione.
Niestety podszedł. Wypatrzył ją w tym tłumie. No to już po mnie. Żegnaj świecie. Pamiętaj o takiej Meredith jaką zawsze byłam.
- Cześć Scott! Co tam?
- To ty Cameron?! Kopę lat stary! Dalej surfujesz?
- Pewnie, że tak. Nawet mam zamiar brać udział w zawodach. Tym razem uderzam w zwycięstwo. A ty dalej w koszykówce?
- Tak, nawet mam swój team, z którym gram co drugi dzień na dzikim boisku. Nie ma co, rozrywka przednia! Nowe osoby przychodzą i oglądają nas w akcji. Stary, to jest dopiero coś. Przyjdź czasem.
- Pomyślę, ale na razie zajmuję się tą głupią księgarnią. Ojciec nie ma na to czasu, bo jakieś tam biznesy kroi z większymi i grubszymi rybami, a ja siedzę w tym przytułku dziadka. Przepisał to na ojca to powinien się tym zająć, a nie zostawiać to nastolatkowi, który chciałby więcej trenować przed zawodami...
Ominął mnie i nie zauważył, uff udało mi się! Teraz mogę troszkę się oddalić i być we własnym świecie. Kto by pomyślał, że i on ma własne pasje. Ale w tym wszystkim wyczuwam kłamstwo... ciekawe dlaczego, ale intuicja mi tak podpowiada.
Teraz jak Meredith patrzyła na niego z daleka to wydawał jej się zupełnie inną osobą. Oddany czemuś, co kocha, miły i sympatyczny, który przyciąga ludzi do siebie. To coś, co ma, zaczęło przyciągać również i ją. Kompletnie nie wiedziała, czym to jest, ale wiedziała, że nie powinna ponieść się tej sile. Włączony kawałek podpowiadał jej, że "nie potrzebuję cię" i postanowiła to zastosować. Trzeba w życiu mieć jakieś priorytety.
Tak długo się na niego patrzyła, że nawet nie zauważyła, iż prawie ominęłaby swój przystanek - znowu. W każdym razie wysiadła z niego i popatrzyła ponownie na nawigację. Szybkie zerknięcie i już wiedziała, gdzie iść. Już krzyczał do niej ogromny neon, na którym była nazwa baru TROPICANA. Wystrój też się zmienił, ale barmanka już nie. Hayley jak zawsze zabiegana, nieogarnięta i niezdarna. Dużo klientów i ona sama z tym wszystkim. Jednakże zauważyła kogoś nowego, kogo nie widziała. Ten ktoś był jej obcy. Dziewczyna była ubrana w zwiewną sukienkę w czerwone kropki, miała chustę zawiniętą wokół włosów. Była typową pin-up girl. Niska dziewczyna poruszała się żwawo między stolikami i klientami, którzy czekali na swoje zamówienia. Meredith podziwiała ją, że potrafi to ogarnąć. Postanowiła podejść i wtopić się w tłum i poczekać na swoją kolej, a trochę jej to zajmie.
Czy mi się wydawało, że ją widziałem czy naprawdę tam była? Teraz był ze swoim ziomkiem Scottem i nic nie powinno zaprzątać mu głowy, ale nie mógł pozbyć się tego wrażenia w autobusie, że ktoś na niego patrzył. Może ja już wariuję...
- Halo! Ziemia do Camerona! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówiłem o najbliższych zawodach koszykówki. Pytałem, czy chciałbyś wpaść i się zgodziłeś bez zastanowienia. Stary, ty nie lubisz tego sportu. Co się z tobą dzieje?
Cameron zastanowił się nad tym, co mu powiedział jego przyjaciel i miał w sumie rację, że coś z nim nie tak. Musi o tym zapomnieć.
- Wszystko w porządku. Naprawdę. Chodźmy na plażę. I tak nie mamy co robić.
- Jasne, pewnie chcesz popatrzeć na dziewczyny Casanovo! - Scott szturchnął ramieniem swojego kumpla, aby trochę się z nim podroczyć.
- Przestań, wcale tak nie jest. - Scott popatrzył się na niego wymownie, co sugerowało inną odpowiedź niż ta, która padła. - No dobra, może trochę.
- No i to rozumiem. To idziemy. Będziesz surfować?
- Myślałem o tym. Powinienem mieć trening częściej, choć ostatnio nie było pogody, aby go zrobić. Teraz muszę to nadrobić.
- Tak trzymaj. Pójdziemy do Hayley? Ma nowe napoje owocowe? Co ty na to?
- Przecież to twoja była dziewczyna. Co ty planujesz?
Kolejka nieco się zmniejszyła i Meredith mogła podejść, aby zamówić swój owocowy napój, którego nazwy nie pamięta, ale jak go opisze to może uda jej się go otrzymać.
- Cześć Słonko! Byłaś tu wcześniej razem z Lily, prawda? Ale jak Ci na imię? Hmm... NIE, nie mów! Sama zgadnę! Hmmm... - Hayley usilnie robiła gesty, które sugerowały, że w odmętach pamięci szukała tego imienia, ale chyba nie szło jej najlepiej. Meredith postanowiła jej w tym nie przeszkadzać i odejść do własnej krainy przemyśleń.
W sumie za niedługo będzie musiała myśleć o tym, do czego nie chciała wracać, czyli studia. Podobno jej przyszłość jest zaplanowana z góry na dół. Najlepsza szkoła, stypendia, pewnie też i lista znajomych oraz potencjalnych partnerów. Taki był jej ojciec, co zdążyła zauważyć po tej jednej rozmowie w samochodzie, która trwała dłużej niż każda inna. Była w szoku, że potrafi tyle wyrazić w zaledwie kilku słowach, krzykiem i mocnym, zdecydowanym tonem głosu. Ma zdolności przywódcze, nie ma co. Haha, raczej nie.
- Już wiem... MILEY?!
- Niestety nie, ale zaczyna się na literę M... Zgaduj dalej.
- Maya, Maggie, a może Melinda?
- Nie, nie i nie. Zimno.
- To ja już nie wiem Słonko. Powiesz mi? Prooooszę.- Złożyła ręce razem, uchyliła głowę i ukłoniła się przed Meredith, ale na tym ucierpiało jej czoło.
- Meredith. M-E-R-E-D-I-T-H. Zapamiętasz?
- Nie. Za długie masz imię. Może by tak Mer? Tak, będziesz dziś Mer, Słonko! Trzyliterowe słowa łatwiej można zapamiętać. Cudownie M-E-R, prawda? - uśmiechnęła się Hayley jak dziecko, które chce pokazać jak bardzo jest pocieszne. Rozczuliło to nieśmiałkę Meredith do granic możliwości.
- Niech będzie.
- Taaaaaaaaak! Co byś chciała do picia? Na koszt firmy!
- Nie, dzisiaj z tego nie skorzystam. Zapłacę. Ostatnio tego nie zrobiłam.
- Skończ! Życie jest za krótkie Mała Mer! Trzeba się bawić! Bierz cytrynę i wyciśnij ją jak najbardziej się da. Potem będziesz żałować.
- Ale i tak zapłacę. Chciałabym skosztować tego, co mi zrobiłaś, jak przyszłam i w sumie uciekłam. Jest mi głupio z tego powodu, że go nie wypiłam.
- Oj tam, Słonko! Teraz zasmakujesz czegoś innego, bo mam nowy napój owocowy, który zrobię. Będziesz moim testerem, chcesz?
- No dobrze, skoro i tak nie mam innego wyjścia, prawda?
- Nie, nie masz. No to ja idę szykować, a ty tu poczekaj, dobrze? Gabriela! Chodź tu na chwilę, proszę!
- Idę! - Rozbrzmiał słodki głos pin-upowej dziewczyny.
- O czeeeeeeść! Ty jesteś tą nową? Szkoda, że nie zdążyłam cię poznać. Jestem Gabriela Piovani. A ciebie jak nazywają?
- Meredith Hanson.
- Meredith? Ładne imię dla pięknej dziewczyny!
- Wcale nie - speszyła się trochę pod wpływem osoby, jaką była Gabriela.
Czy wszyscy muszą być takimi intensywnymi osobami? Dość męczące doświadczenia...
- Jeśli wiesz, jak się ubrać i zadbać o siebie oraz wykonać makijaż to każda z nas jest piękna! To jak sztuka. Twarz jest płótnem, a ty artystką z własnym pędzlem i "farbami" do dyspozycji w różnych odcieniach. Przekonałam cię? - Gabriela chwyciła ją za rękę i swoimi oczami - lewym brązowym, a prawym zielonym z ognikami - intensywnie ją lustrowała wzrokiem, jakby usilnie próbowała wszystkim wmówić, że ma rację.
Zmieszana tym wszystkim Meredith postanowiła skupić wzrok na czymś innym. Zauważyła na jej rękach tatuaże. Miała tam niebo pełne gwiazd i znaków zodiaku. Cudowne kolory i wykonanie. Ma gust.
- Ładne tatuaże.
- Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie. To mogłabym z ciebie zrobić chodzącą piękność?
- Dobrze jest tak jak do tej pory. Nie chcę tego zmieniać.
- Nie, nie, nie Meredith. Popatrz na to z trochę innej strony. Masz okazję podkreślić swoje atuty, a ten ubiór na to nie pozwala. Top, koszula w kratę, luźne spodnie z dziurami, trampki i czapka oraz włosy związane w warkocz. Dołóżmy do tego okulary, które czynią z ciebie kujonkę, a dam sobie nawet rękę uciąć, że tak jest, mylę się?
- Właściwie tak, ale..
- No właśnie. Teraz pomyśl o tym jak o pozytywnej zmianie. Nie jesteś kimś innym. Dalej jesteś Meredith, ale w wersji 2.0. Co ty na to, abyś troszkę wyglądała inaczej?
Nie musiała nawet myśleć nad odpowiedzią. Pokręciła głową na znak zaprzeczenia, bo nie chciała już dłużej słuchać o swojej przemianie. Ona w sukience? Nie może być.
W tej sytuacji uratowała ją Hayley przynosząc napój. Słomka w kolorze czerwonym, parasolka, pływające banany oraz koktajl o niezidentyfikowanym kolorze. Była ciekawa, co to takiego.
- Mandarynka, kiwi, banan i granat i do tego zrobione przeze mnie budyniowe naleśniki, których mam za dużo i sama ich nie zjem. Spróbuj.
- No dobrze. - Upiła łyk tego napoju i była w siódmym niebie. Kwaskowatość i słodkość się łączyły ze sobą w idealnie wyważoną całość. Po prostu poezja.
- Pyszne. Będzie dobrym nowym koktajlem w menu? Dodaj go.
- Jeeeej, cieszę się bardzo! Myślałam, że nie będzie to dobre połączenie. Dziękuję Ci! Wypij go do końca. Będzie mi miło.
-Hayley! - zawołał męski głos z bliżej nieokreślonego miejsca - Masz dla nas nowy koktajl? One wymiatają. Są najlepsze na dzielni.
- Scott, no nie wiem. Może mam, a może nie.
- Dla mnie nie masz? Przecież wiem, że na mnie lecisz.
- Na pewno. Masz urojenia idioto. Bierzesz coś czy się wynosisz?
- Nie tym tonem dziewczynko!
- Chcesz wiedzieć, jak bardzo zaboli cię moja pięść? Z radością chcę usłyszeć jak kości Twojego nosa się łamią na drobne kawałki.
- Tak? Odważna jesteś w słowach, ale na pewno nie w działaniu. Dobrze mówię Cameron?
- Wynoście się stąd - krzyknęła Gabriela. - Nie możecie zostawić Hayley w spokoju? Co ona wam zrobiła?
- Ona dobrze wie.
- Co tu się dzieje?- Na scenę wkroczyła Madeleine w swoim jak zawsze wielkim stylu. Krótkie podarte spodenki, luźna koszulka z dłuższym tyłem, chustka na szyi i kapelusz był jej obowiązkiem oraz buty na obcasie, które musiała trzymać w ręce. Wybornie.- Możecie przestać się tak drzeć?! Ty tam blondynku, który myśli, że może wszystko.
- Ja?!
- Tak, dokładnie ty. Masz kilka sekund na opuszczenie tego miejsca, bo inaczej mój cienki obcas i ostre paznokcie sprawią, że będziesz ranny, a ty czarnowłosy, który udaje, że go nie ma.
- Ja?
- Owszem. Jesteś z tym niedorozwojem?
- To mój przyjaciel Scott, a do niedorozwoja mu bardzo daleko. Nie mów tak o kimś bliskim dla mnie, którego nawet nie znasz. To mój ziomek.
- Wiecie co? Nie obchodzi mnie to totalnie. Gdybym miała wybierać pomiędzy tą miernotą, która siedzi i pije coś nowego zrobionego przez Hayley, a waszym duetem kiczu i beznadziejności wybieram ją. Z braku laku i niemowa dobra. Przynajmniej nie panoszy się wszędzie tam, gdzie wy. Jeden koszykarz, a drugi surfer. Pewnie zaraz wyskoczycie z tekstem o marzeniach i sławie. Mam to gdzieś. Jestem w moim ulubionym miejscu, gdzie pracuje ktoś ważny dla mnie, czyli Hayley. Zadzierasz z nią to tak jakbyś zaczynał wojnę również ze mną. Dotarło? A teraz znikajcie. Odliczam: 3...2...1...
- Dobra, dobra. Kumamy. Chodź Scott. Nie chcę już tego koktajlu. Chcę surfować. Może i dla ciebie modeleczko z gazet jest to marne marzenie, ale dla mnie jest wszystkim, co mam. Poza tym cześć molu książkowy.
- Do niej mówisz? - wskazała palcem na Meredith.- Znacie się?
- Była u mnie w księgarni. Dzisiaj. Też nie może tam bywać? Zakazane miejsce?
- Teraz już tak.
- Psycholka. Masz niepoukładane w tej łepetynie. Żal mi cię.
Tym tekstem Cameron zakończył dziwną kłótnię, którą rozpoczął jej przyjaciel.
O co chodzi?
Wszystko w następnym rozdziale.
Trzymajcie się,
ELO.
Kolejny rozdział przed Wami. Poprzedni krótki, ale uznałam, że więcej nie trzeba dodawać. Co z tego wyniknie? Zobaczycie sami!
Zapraszam do lektury.
Nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego ja? Co ja zrobię? Nie chcę na niego wpaść? Chcę stać się niewidzialna! Nie chcę z nim rozmawiać! Zachowuj się naturalnie Meredith. Potraktował cię chłodno, ty jego również i nie masz zamiaru mieć z nim nic wspólnego. Ani trochę nie był miły, więc po co tu jest? Czy on mnie śledzi? No coś ty, Mer. Przecież to autobus. Środek komunikacji miejskiej.
Myśli Meredith krążyły w jej głowie nieustannie i dość szybko się zmieniały, jak w kalejdoskopie. Dosłownie nie wiedziała co z tym zrobić. To był tylko chłopak, który pewnie miał zły dzień i tak ją potraktował. Była ofiarą jego humoru, tyle. Nie chciała sobie nic wyobrażać wielkiego, ale jednak jej głowa wypełniona była negatywnymi scenariuszami. Potrzebuję wtopić się w tłum jak nigdy wcześniej.
Włożyła słuchawki do uszu. Strategia "odwróć uwagę i bądź ponad to" rozpoczęta. Postanowiła nie zwracać uwagi na otoczenie i patrzeć na każdego z obojętnym wzrokiem. Jeszcze lepiej by było, jakby odwróciła się do niego plecami, ale tłum jej zbytnio nie pozwalał na jakiekolwiek ruchy. Może nie zauważy. Ale nie wiedziała, jak bardzo się pomyliła i jej życzenie zostało niespełnione.
Niestety podszedł. Wypatrzył ją w tym tłumie. No to już po mnie. Żegnaj świecie. Pamiętaj o takiej Meredith jaką zawsze byłam.
- Cześć Scott! Co tam?
- To ty Cameron?! Kopę lat stary! Dalej surfujesz?
- Pewnie, że tak. Nawet mam zamiar brać udział w zawodach. Tym razem uderzam w zwycięstwo. A ty dalej w koszykówce?
- Tak, nawet mam swój team, z którym gram co drugi dzień na dzikim boisku. Nie ma co, rozrywka przednia! Nowe osoby przychodzą i oglądają nas w akcji. Stary, to jest dopiero coś. Przyjdź czasem.
- Pomyślę, ale na razie zajmuję się tą głupią księgarnią. Ojciec nie ma na to czasu, bo jakieś tam biznesy kroi z większymi i grubszymi rybami, a ja siedzę w tym przytułku dziadka. Przepisał to na ojca to powinien się tym zająć, a nie zostawiać to nastolatkowi, który chciałby więcej trenować przed zawodami...
Ominął mnie i nie zauważył, uff udało mi się! Teraz mogę troszkę się oddalić i być we własnym świecie. Kto by pomyślał, że i on ma własne pasje. Ale w tym wszystkim wyczuwam kłamstwo... ciekawe dlaczego, ale intuicja mi tak podpowiada.
Teraz jak Meredith patrzyła na niego z daleka to wydawał jej się zupełnie inną osobą. Oddany czemuś, co kocha, miły i sympatyczny, który przyciąga ludzi do siebie. To coś, co ma, zaczęło przyciągać również i ją. Kompletnie nie wiedziała, czym to jest, ale wiedziała, że nie powinna ponieść się tej sile. Włączony kawałek podpowiadał jej, że "nie potrzebuję cię" i postanowiła to zastosować. Trzeba w życiu mieć jakieś priorytety.
Tak długo się na niego patrzyła, że nawet nie zauważyła, iż prawie ominęłaby swój przystanek - znowu. W każdym razie wysiadła z niego i popatrzyła ponownie na nawigację. Szybkie zerknięcie i już wiedziała, gdzie iść. Już krzyczał do niej ogromny neon, na którym była nazwa baru TROPICANA. Wystrój też się zmienił, ale barmanka już nie. Hayley jak zawsze zabiegana, nieogarnięta i niezdarna. Dużo klientów i ona sama z tym wszystkim. Jednakże zauważyła kogoś nowego, kogo nie widziała. Ten ktoś był jej obcy. Dziewczyna była ubrana w zwiewną sukienkę w czerwone kropki, miała chustę zawiniętą wokół włosów. Była typową pin-up girl. Niska dziewczyna poruszała się żwawo między stolikami i klientami, którzy czekali na swoje zamówienia. Meredith podziwiała ją, że potrafi to ogarnąć. Postanowiła podejść i wtopić się w tłum i poczekać na swoją kolej, a trochę jej to zajmie.
Czy mi się wydawało, że ją widziałem czy naprawdę tam była? Teraz był ze swoim ziomkiem Scottem i nic nie powinno zaprzątać mu głowy, ale nie mógł pozbyć się tego wrażenia w autobusie, że ktoś na niego patrzył. Może ja już wariuję...
- Halo! Ziemia do Camerona! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówiłem o najbliższych zawodach koszykówki. Pytałem, czy chciałbyś wpaść i się zgodziłeś bez zastanowienia. Stary, ty nie lubisz tego sportu. Co się z tobą dzieje?
Cameron zastanowił się nad tym, co mu powiedział jego przyjaciel i miał w sumie rację, że coś z nim nie tak. Musi o tym zapomnieć.
- Wszystko w porządku. Naprawdę. Chodźmy na plażę. I tak nie mamy co robić.
- Jasne, pewnie chcesz popatrzeć na dziewczyny Casanovo! - Scott szturchnął ramieniem swojego kumpla, aby trochę się z nim podroczyć.
- Przestań, wcale tak nie jest. - Scott popatrzył się na niego wymownie, co sugerowało inną odpowiedź niż ta, która padła. - No dobra, może trochę.
- No i to rozumiem. To idziemy. Będziesz surfować?
- Myślałem o tym. Powinienem mieć trening częściej, choć ostatnio nie było pogody, aby go zrobić. Teraz muszę to nadrobić.
- Tak trzymaj. Pójdziemy do Hayley? Ma nowe napoje owocowe? Co ty na to?
- Przecież to twoja była dziewczyna. Co ty planujesz?
Kolejka nieco się zmniejszyła i Meredith mogła podejść, aby zamówić swój owocowy napój, którego nazwy nie pamięta, ale jak go opisze to może uda jej się go otrzymać.
- Cześć Słonko! Byłaś tu wcześniej razem z Lily, prawda? Ale jak Ci na imię? Hmm... NIE, nie mów! Sama zgadnę! Hmmm... - Hayley usilnie robiła gesty, które sugerowały, że w odmętach pamięci szukała tego imienia, ale chyba nie szło jej najlepiej. Meredith postanowiła jej w tym nie przeszkadzać i odejść do własnej krainy przemyśleń.
W sumie za niedługo będzie musiała myśleć o tym, do czego nie chciała wracać, czyli studia. Podobno jej przyszłość jest zaplanowana z góry na dół. Najlepsza szkoła, stypendia, pewnie też i lista znajomych oraz potencjalnych partnerów. Taki był jej ojciec, co zdążyła zauważyć po tej jednej rozmowie w samochodzie, która trwała dłużej niż każda inna. Była w szoku, że potrafi tyle wyrazić w zaledwie kilku słowach, krzykiem i mocnym, zdecydowanym tonem głosu. Ma zdolności przywódcze, nie ma co. Haha, raczej nie.
- Już wiem... MILEY?!
- Niestety nie, ale zaczyna się na literę M... Zgaduj dalej.
- Maya, Maggie, a może Melinda?
- Nie, nie i nie. Zimno.
- To ja już nie wiem Słonko. Powiesz mi? Prooooszę.- Złożyła ręce razem, uchyliła głowę i ukłoniła się przed Meredith, ale na tym ucierpiało jej czoło.
- Meredith. M-E-R-E-D-I-T-H. Zapamiętasz?
- Nie. Za długie masz imię. Może by tak Mer? Tak, będziesz dziś Mer, Słonko! Trzyliterowe słowa łatwiej można zapamiętać. Cudownie M-E-R, prawda? - uśmiechnęła się Hayley jak dziecko, które chce pokazać jak bardzo jest pocieszne. Rozczuliło to nieśmiałkę Meredith do granic możliwości.
- Niech będzie.
- Taaaaaaaaak! Co byś chciała do picia? Na koszt firmy!
- Nie, dzisiaj z tego nie skorzystam. Zapłacę. Ostatnio tego nie zrobiłam.
- Skończ! Życie jest za krótkie Mała Mer! Trzeba się bawić! Bierz cytrynę i wyciśnij ją jak najbardziej się da. Potem będziesz żałować.
- Ale i tak zapłacę. Chciałabym skosztować tego, co mi zrobiłaś, jak przyszłam i w sumie uciekłam. Jest mi głupio z tego powodu, że go nie wypiłam.
- Oj tam, Słonko! Teraz zasmakujesz czegoś innego, bo mam nowy napój owocowy, który zrobię. Będziesz moim testerem, chcesz?
- No dobrze, skoro i tak nie mam innego wyjścia, prawda?
- Nie, nie masz. No to ja idę szykować, a ty tu poczekaj, dobrze? Gabriela! Chodź tu na chwilę, proszę!
- Idę! - Rozbrzmiał słodki głos pin-upowej dziewczyny.
- O czeeeeeeść! Ty jesteś tą nową? Szkoda, że nie zdążyłam cię poznać. Jestem Gabriela Piovani. A ciebie jak nazywają?
- Meredith Hanson.
- Meredith? Ładne imię dla pięknej dziewczyny!
- Wcale nie - speszyła się trochę pod wpływem osoby, jaką była Gabriela.
Czy wszyscy muszą być takimi intensywnymi osobami? Dość męczące doświadczenia...
- Jeśli wiesz, jak się ubrać i zadbać o siebie oraz wykonać makijaż to każda z nas jest piękna! To jak sztuka. Twarz jest płótnem, a ty artystką z własnym pędzlem i "farbami" do dyspozycji w różnych odcieniach. Przekonałam cię? - Gabriela chwyciła ją za rękę i swoimi oczami - lewym brązowym, a prawym zielonym z ognikami - intensywnie ją lustrowała wzrokiem, jakby usilnie próbowała wszystkim wmówić, że ma rację.
Zmieszana tym wszystkim Meredith postanowiła skupić wzrok na czymś innym. Zauważyła na jej rękach tatuaże. Miała tam niebo pełne gwiazd i znaków zodiaku. Cudowne kolory i wykonanie. Ma gust.
- Ładne tatuaże.
- Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie. To mogłabym z ciebie zrobić chodzącą piękność?
- Dobrze jest tak jak do tej pory. Nie chcę tego zmieniać.
- Nie, nie, nie Meredith. Popatrz na to z trochę innej strony. Masz okazję podkreślić swoje atuty, a ten ubiór na to nie pozwala. Top, koszula w kratę, luźne spodnie z dziurami, trampki i czapka oraz włosy związane w warkocz. Dołóżmy do tego okulary, które czynią z ciebie kujonkę, a dam sobie nawet rękę uciąć, że tak jest, mylę się?
- Właściwie tak, ale..
- No właśnie. Teraz pomyśl o tym jak o pozytywnej zmianie. Nie jesteś kimś innym. Dalej jesteś Meredith, ale w wersji 2.0. Co ty na to, abyś troszkę wyglądała inaczej?
Nie musiała nawet myśleć nad odpowiedzią. Pokręciła głową na znak zaprzeczenia, bo nie chciała już dłużej słuchać o swojej przemianie. Ona w sukience? Nie może być.
W tej sytuacji uratowała ją Hayley przynosząc napój. Słomka w kolorze czerwonym, parasolka, pływające banany oraz koktajl o niezidentyfikowanym kolorze. Była ciekawa, co to takiego.
- Mandarynka, kiwi, banan i granat i do tego zrobione przeze mnie budyniowe naleśniki, których mam za dużo i sama ich nie zjem. Spróbuj.
- No dobrze. - Upiła łyk tego napoju i była w siódmym niebie. Kwaskowatość i słodkość się łączyły ze sobą w idealnie wyważoną całość. Po prostu poezja.
- Pyszne. Będzie dobrym nowym koktajlem w menu? Dodaj go.
- Jeeeej, cieszę się bardzo! Myślałam, że nie będzie to dobre połączenie. Dziękuję Ci! Wypij go do końca. Będzie mi miło.
-Hayley! - zawołał męski głos z bliżej nieokreślonego miejsca - Masz dla nas nowy koktajl? One wymiatają. Są najlepsze na dzielni.
- Scott, no nie wiem. Może mam, a może nie.
- Dla mnie nie masz? Przecież wiem, że na mnie lecisz.
- Na pewno. Masz urojenia idioto. Bierzesz coś czy się wynosisz?
- Nie tym tonem dziewczynko!
- Chcesz wiedzieć, jak bardzo zaboli cię moja pięść? Z radością chcę usłyszeć jak kości Twojego nosa się łamią na drobne kawałki.
- Tak? Odważna jesteś w słowach, ale na pewno nie w działaniu. Dobrze mówię Cameron?
- Wynoście się stąd - krzyknęła Gabriela. - Nie możecie zostawić Hayley w spokoju? Co ona wam zrobiła?
- Ona dobrze wie.
- Co tu się dzieje?- Na scenę wkroczyła Madeleine w swoim jak zawsze wielkim stylu. Krótkie podarte spodenki, luźna koszulka z dłuższym tyłem, chustka na szyi i kapelusz był jej obowiązkiem oraz buty na obcasie, które musiała trzymać w ręce. Wybornie.- Możecie przestać się tak drzeć?! Ty tam blondynku, który myśli, że może wszystko.
- Ja?!
- Tak, dokładnie ty. Masz kilka sekund na opuszczenie tego miejsca, bo inaczej mój cienki obcas i ostre paznokcie sprawią, że będziesz ranny, a ty czarnowłosy, który udaje, że go nie ma.
- Ja?
- Owszem. Jesteś z tym niedorozwojem?
- To mój przyjaciel Scott, a do niedorozwoja mu bardzo daleko. Nie mów tak o kimś bliskim dla mnie, którego nawet nie znasz. To mój ziomek.
- Wiecie co? Nie obchodzi mnie to totalnie. Gdybym miała wybierać pomiędzy tą miernotą, która siedzi i pije coś nowego zrobionego przez Hayley, a waszym duetem kiczu i beznadziejności wybieram ją. Z braku laku i niemowa dobra. Przynajmniej nie panoszy się wszędzie tam, gdzie wy. Jeden koszykarz, a drugi surfer. Pewnie zaraz wyskoczycie z tekstem o marzeniach i sławie. Mam to gdzieś. Jestem w moim ulubionym miejscu, gdzie pracuje ktoś ważny dla mnie, czyli Hayley. Zadzierasz z nią to tak jakbyś zaczynał wojnę również ze mną. Dotarło? A teraz znikajcie. Odliczam: 3...2...1...
- Dobra, dobra. Kumamy. Chodź Scott. Nie chcę już tego koktajlu. Chcę surfować. Może i dla ciebie modeleczko z gazet jest to marne marzenie, ale dla mnie jest wszystkim, co mam. Poza tym cześć molu książkowy.
- Do niej mówisz? - wskazała palcem na Meredith.- Znacie się?
- Była u mnie w księgarni. Dzisiaj. Też nie może tam bywać? Zakazane miejsce?
- Teraz już tak.
- Psycholka. Masz niepoukładane w tej łepetynie. Żal mi cię.
Tym tekstem Cameron zakończył dziwną kłótnię, którą rozpoczął jej przyjaciel.
O co chodzi?
Wszystko w następnym rozdziale.
Trzymajcie się,
ELO.