poniedziałek, 11 września 2017

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział XV

Cześć wszystkim,

kolejny rozdział pod wpływem weny jednego dnia. Terapia działa, a moje rany się leczą. Powoli, ale jednak.

Miłej lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Po tym całym zawarciu znajomości z Lily trzeba było wziąć się za wybór sukienki. Do kolacji zostało niewiele czasu.
- Na którą musisz się ogarnąć Mer? Mogę tak do ciebie mówić?
- Masz nieprzyjemny zwyczaj pytania się o coś po tym jak już coś zrobiłaś. Jak już użyłaś tego zdrobnienia to proszę bardzo, rób co chcesz - powiedziała z udawanym obrażonym tonem Meredith.
- No dobrze, ale dalej nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Na którą masz się ogarnąć?

Meredith popatrzyła na zegarek. Była 16.
- Mam jeszcze cztery godziny, aby wyglądać jak bóstwo. Robert, mój szofer, zawiezie mnie na miejsce 30 minut przed spotkaniem.
- Dobrze, to mamy jeszcze trzy i pół godziny, aby doprowadzić cię do porządku. Myślę, że to wystarczy.
- A co ubiorę? Nie potrafię chodzić w szpilkach.
- Może pora, abyś się tego nauczyła - zaproponowała Lily.
- Na pewno nie w tym życiu - zaśmiała się Mer. To nie jest umiejętność, która była mi potrzebna.
- To w takim razie czy mogę wejść, to chyba dobre słowo, do twojej szafy i wybrać kilka stylizacji, a potem zastanowimy się nad innymi detalami. Ty w tym czasie weź prysznic, ogarnij swoje dość długie włosy, żeby nie tracić czasu, dobrze?
- Tak jest, szefowo! - zasalutowała Meredith na znak, że zrozumiała.
- Dobrze, dobrze, bez takich proszę.

Meredith wzięła ze sobą bieliznę i ręcznik, a przed tym rozplątała swoje włosy z warkocza. Były już dość długie, więc pomyślała o tym, aby wybrać się do fryzjera i je obciąć, ale jeszcze nie teraz. Za bardzo je kochała, aby się ich pozbywać. Kiedy Mer relaksowała się podczas kąpieli Lily buszowała w jej szafie i co chwilę coś wybierała albo po chwili odrzucała przez co zrobił się niemały bałagan, ale w końcu udało jej się wybrać trzy stylizacje, które na naszego geeka będą pasować.

Meredith wyszła z łazienki i nagle Lily ją zaskoczyła z krzykiem, który oznajmił, że już coś dla niej wybrała i ma się w to przebrać.

Była to sukienka jak marzenie. Idealna na taką okazję. Srebrna z koronkową górą. Dopasowana, która będzie eksponować jej kształty, a długi dół sprawi, że będzie czuła się swobodnie. Do tego buty na wysokim obcasie, czarna kopertówka i Meredith będzie gotowa na kolację z ojcem. Lily zanim ubrała ją w tą sukienkę postanowiła wymyślić, jak zająć się jej włosami, ale w głowie już miała już gotową wizję całości.

- Zakładaj sukienkę Mer, a potem zrobię resztę, abyś była gotowa.

Meredith była pełna podziwu dla Lily za jej wyczucie stylu i elegancji. Jednak i ona myliła się w pewnych kwestiach dotyczących ludzi. Postanowiła jej zaufać, co, w jej przypadku, było dość dziwne. Czas wyglądać pięknie.

Ubrana w sukienkę pokazała się Lily, ale ta kryła swoje zaskoczenie zupełnie inną odsłoną znanej jej Meredith. Wyglądała jak modelka, ale jeszcze taka niedopieszczona pod względem detali. Czas na włosy i makijaż. Postanowiła zrobić jej fryzurę na miarę gwiazdy Hollywood. Makijaż utrzymała w delikatnych tonach, aby wyglądała dziewczęco i elegancko.

- No to wszystko gotowe Przyjaciółko! Czas na rozmowę z ojcem. Chyba zdążyłam, co nie? - zapytała Lily przekręcając głowę w prawo i uśmiechając się dość przerażająco.
- Wiesz, że wyglądasz w tym momencie jak psychopata, prawda?
- Ja?! O co ty mnie posądzasz, Przyjaciółko? - znowu zrobiła to samo, ale tym razem wywołało to salwę śmiechu u Lily oraz Meredith.
- Nie powinnyśmy się śmiać z tego, że moja Znajoma może mieć skłonności do bycia psychopatą. Nieładnie. Muszę się zbierać. Wybacz, że tak wykorzystuję.
- Dla mnie to była przyjemność! Zawsze do usług!
- Ja niestety nie potrafię takich rzeczy robić, więc jakby ci się coś elektronicznego zepsuło to naprawię to?
- Tak? Byłoby super, bo mam kilka urządzeń, które nie działają, a twoje zdolności na pewno się przydadzą.
- No widzę, że zaczęłaś szybko działać i wykorzystywać moją pomocną dłoń - oburzyła się Mer.
- Dokładnie. Nie lubię marnować czasu. To co, idziemy?
- Tak, oczywiście. Robert podwiezie cię do domu. Chociaż tyle mogę zrobić na razie dla ciebie.
- Byłoby super, dziękuję.

Dziewczyny wyszły z mieszkania i zjechały na dół windą. Robert jak na zawołanie czekał przed apartamentowcem na Meredith i Lily, której obiecała podwózkę do domu.

- Dobry wieczór Robercie. Najpierw zawieź Lily, poda ci adres, a potem pojedziemy na kolację, dobrze?
- Ale kolacja zaczyna się za 30 minut. Jeśli zboczymy z kursu to będziemy spóźnieni.
- Właśnie, że nie.

Robert w tym momencie zbaraniał i nie wiedział, co powiedzieć.

- O co Panience chodzi, bo nie bardzo rozumiem.
- Cytując Pamiętnik Księżniczki: "Królowa nigdy się nie spóźnia - to inni przychodzą za wcześnie".
Najpierw Lily, a potem ja.
- Jak sobie Panienka życzy.

Kiedy odwieźli Lily do jej domu, dziewczyny pożegnały się, a Lily życzyła powodzenia Mer na kolacji z ojcem. Meredith zastanawiała się, czy w ogóle ojciec zauważy jak wygląda, choć czego po nim oczekuje? Tego nie wiedziała. Na razie próbowała wszelakich sposobów, aby nie myśleć o zestresowanym Robercie za kierownicą, który miał ją dowieźć na kolację pięć minut temu, ale stoją teraz w małym korku, który powoli się rozładowuje.

- Zadzwonię do ojca i powiem, że stoimy w korku, żeby się nie martwił.

Jak na zawołanie, dzwoni jej tata we własnej osobie.

- Tak, słucham.
- Meredith, tu tata.
- Tak wiem. Widzę twoje imię i nazwisko na wyświetlaczu.
- Gdzie jesteś? Miałaś tu być już... sześć minut temu. To karygodne!
Meredith ze złości przekręciła oczami ze złości, ale zachowując resztki spokoju w swoim głosie odpowiedziała ojcu:
- Po co krzyczysz? Do niczego nas to nie zaprowadzi, a z korkiem ulicznym nic nie zrobię.
- Jak duży jest?
- Niewielki. Przeładowanie ilością aut jest całkiem normalne w dużych miastach.
- Robert powinien to przewidzieć.
W tym momencie Meredith nie wytrzymała i całą swoją złość, którą miała w sobie po prostu na nim wyładowała:
- Czy ty siebie słyszysz? Jesteś normalny?!
- Absolutnie. A coś sugerujesz?
- To co słyszysz! Weź się w garść. Za niedługo będziemy na miejscu.
- Dobrze, to czekam.

Meredith rozzłoszczona rzuciła telefonem w siedzenie i nie potrafiła się otrząsnąć. On postradał zmysły. Zachowuje się gorzej jak przewrażliwiony perfekcjonista. Jak szaleniec - pomyślała Meredith, gdy wychodziła z samochodu na miejsce spotkania.

Była to gustowna restauracja, która z zewnątrz przypominała pałac. Dziewczyna była zachwycona i poruszona tym, jak pięknie tu było. Donice pełne różnych kompozycji kwiatowych, które układały się razem w jedną spójną całość. Schody marmurowe, które były tak szerokie, że spokojnie cztery osoby stojąc w jednym rzędzie by się zmieściły, a była tu tylko ona. Myślała, że jest budynek, który w środku wygląda jak sala balowa. Gdy weszła na schody, podała nazwisko osobie, która przypominała strażnika pałacowego, który sprawdzał zgodność nazwiska z posiadanym zaproszeniem i gestem zapraszającym do środka wpuścił ją, aby mogła poznawać dalej wnętrze. Nie było takiego blichtru i elegancji pałacowej, jakiej się spodziewała po zobaczeniu wszystkiego z zewnątrz, ale i tak pozostawiało po sobie dobre wrażenie.

Wzrokiem wokół udekorowanych stolików szukała swojego ojca. Po chwili znalazła go i przylepiła do twarzy swój firmowy uśmiech, którym miała nadzieję, że zabije jego "dobre" czy "mniej dobre" wiadomości. Dość atrakcji mam na dziś - pomyślała Meredith zanim przysiadła się do stolika, w którym ojciec nie siedział sam.

U jego boku znajdowała się piękna szatynka. Wysoka, szczupła, dystyngowana oraz elegancka kobieta. Miała czarną, długą suknię z wycięciem na uda. Miała ona głęboki dekolt, który ukazywał jej piersi w prawie całej okazałości. Bardziej dziwkarsko nie mogła się ubrać. Zaraz zwrócę wszystko, co zjadłam dzisiaj na tą jej kreację.

Posłała pytające spojrzenie jej ojcu, gdyż była skonsternowana i kompletnie nie wiedziała o co tu chodzi, ale długo na wyjaśnienia czekać nie musiała. Bez zbędnych wstępów ojciec rozpoczął swoją mowę:

- Meredith, proszę poznaj moją nową narzeczoną, Louise.

Podała jej rękę, jakby od niechcenia. Przekręciła ją tak, jakby Meredith była mężczyzną, który ma ją pocałować, ale ona była szybsza, zmieniła jej zamiary. Obróciła ją w taki sposób, jak nowo poznana osoba ma jej podać rękę, tak jak to się robi podczas pierwszego spotkania.

- Cześć Louise. Jestem Meredith, córką ojczulka, z którym pewnie pieprzysz się każdej nocy. Miło mi - powiedziała przez zęby, jakby te słowa były dla niej jadem.

Ta mina jest warta milion dolarów.


Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz