Cześć!
Dzisiaj wstawiam kolejny rozdział opowiadania, które tworzę w mojej głowie. Wiele osób pomaga mi, abym miała motywację i mogła je dokończyć. Dla nich to zrobię. I dla siebie, bo to moja terapia. Wcześniej nie doceniałam działania bloga w ten sposób, ale bardzo mi to pomaga. To tak jak z rysunkiem. Tworzysz coś, wyżywasz się artystycznie, przez co czujesz się lepiej i ogarnia Cię ulga, że to z siebie wyrzuciłeś. Jednakże głębsze przemyślenia na ten temat zamieszczę potem.
Zapraszam do lektury.
Trzymajcie się,
ELO.
Nagle Meredith zaczęła czuć się dziwnie. Temperatura ciała wzrosła, pot pojawił się na jej twarzy i całym ciele. Dodatkowo dostała zawrotów głowy. Za dużo dźwięków. Wyłączcie je. Ogarnął ją szok i chaos. Wszyscy byli rozmazani. Chciała wyciszyć się i uspokoić, ale nie wiedziała jak. Cały świat stał się dla niej plamą, która przyćmiewała jej zmysły. Stanęła na środku, zatkała uszy ręką i kucnęła powtarzając jak mantrę Proszę, wyłącz to, proszę wyłącz to, proszę wyłącz to. Ja nie chcę tu być. Za dużo wszystkiego.
- Coś się stało? Mam gdzieś coś dziwnego? - zapytała Lily, ale nie otrzymała odpowiedzi, tylko jeszcze większe wpatrzenie Meredith - Halo, ziemia do... no właśnie. Jak masz na imię? - uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem, jaki tylko mógł dać człowiek - szczerym, prosto z serca. I to wystarczyło, aby postawić Meredith do pionu.
Meredith musiała się trochę zastanowić nad tym pytaniem. Nie sądziła, że rozmowa z inną osobą będzie szła jej tak gładko. Splotła ręce szukając idealnej odpowiedzi na to pytanie. Jednak ona nie nadchodziła. Popatrzyła w okno. Podziwiała krajobraz tej betonowej dżungli, a potem z powrotem na swoje dłonie.
- W sumie to nie wiem. Ojciec mnie tu sprowadził pod pretekstem nauki z najlepszymi. Według ojca mam jakiś tam potencjał, szczególnie w dziedzinie komputerów.
Lily popatrzyła na nią z dość dużym podziwem. Jej niebieskie oczy zaświeciły się. Widać było te skaczące iskierki ekscytacji. Włosy w kolorze orzechowym opadły na jej twarz. Wszystko to miało w sobie elementy komizmu. Meredith zaśmiała się po raz pierwszy, odkąd tu przyjechała.
- Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha. Każdy z nas ma swój własny talent, wiesz? A jaki jest twój?
Lily zastanowiła się chwilę nad udzieleniem odpowiedzi.
- Mój talent? Hmmm, lubię piłkę nożną i jazdę na deskorolce. Ogólnie w sporcie jestem naprawdę dobra. W sercu mam drużynę Manchester City...
Przerwała w pół zdania i nagle krzyknęła:
Meredith pomyślała przez chwilę. Nikomu nie powiedziała o jej wyjściu, ale nie przeszkadzało jej to. Ma wystarczająco dużo lat, aby poruszać się sama po mieście bez towarzystwa przyzwoitek. Pierwszy raz poznała kogoś innego niż Erica. Jednakże czy spotykanie innych ludzi było jej pragnieniem? Z jednej strony nie miała odwagi zrobić coś sama, w sensie dokonać czegoś wielkiego. Zmienić coś w swoim życiu. Może to była dobra okazja? W sumie nie miała nic do stracenia.
- No dobrze, niech będzie.
Kolejne przeszkody, które na nie czyhały to rowerzyści i deskorolkarze, którzy pomachali Lily na przywitanie oraz wrotkarze, którzy popisywali się swoimi umiejętnościami robiąc różne piruety i przeplatanki. Trzeba było bardzo na nich uważać, bo wydawało się, że każdy z nich jest w swoim świecie i poza tym nikt inny nie miał dla nich znaczenia.
Meredith musiała to przemyśleć. Ten dzień jest szalony. Najpierw sama chce zwiedzać, potem mdleje i ląduje w łóżku i mieszkaniu innej osoby, która okazuje się być miłą i gadatliwą Lily, aż w końcu realizuje swój cel poznania Newell w jej towarzystwie. Zakręcony, pomieszany i pełen dziwactw dzień.
- Mam nadzieję, że nic mi się nie stanie.
Dzisiaj wstawiam kolejny rozdział opowiadania, które tworzę w mojej głowie. Wiele osób pomaga mi, abym miała motywację i mogła je dokończyć. Dla nich to zrobię. I dla siebie, bo to moja terapia. Wcześniej nie doceniałam działania bloga w ten sposób, ale bardzo mi to pomaga. To tak jak z rysunkiem. Tworzysz coś, wyżywasz się artystycznie, przez co czujesz się lepiej i ogarnia Cię ulga, że to z siebie wyrzuciłeś. Jednakże głębsze przemyślenia na ten temat zamieszczę potem.
Zapraszam do lektury.
Trzymajcie się,
ELO.
Ojciec nie żartował z tym, że tak wysoko mieszkamy – pomyślała Meredith czekając na windę. Widok był niesamowity, ale jak coś się stanie, to małe szanse na ucieczkę. Szybko minęły wątpliwości, a zastąpiła je ciekawość. Co tu zobaczy? Kogo spotka? Co się wydarzy?
Jej pojazd wjechał na najwyższe piętro. Czeka mnie długa przejażdżka w dół.
W końcu dotarła na dół. Mogła cieszyć się ciepłym dniem. To będzie dobry dzień. Z tym postanowieniem ruszyła przed siebie zakładając słuchawki na uszy, w których rozbrzmiewały jej ulubione nuty zespołu Three Days Grace. Rozejrzała się dookoła. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to oczywiście drapacze chmur. Tworzyły one swojego rodzaju labirynt zakrywając pomniejsze sklepy, bary czy puby, w których człowiek spędza wolny czas w towarzystwie. Meredith nikogo takiego nie miała, więc nie musiała się tym martwić. Rzadko kiedy będzie tu wpadać. Przyjechała do tego miejsca z ogromną ilością niewiadomych, tylko nie mogła wymyślić rozwiązania tego skomplikowanego równania, które pomogłoby rozwikłać ten problem.
Meredith podążyła tylko sobie znanym kierunku. Postanowiła tą betonową dżunglę potraktować jak nieznane tereny na wsi, które eksplorowała razem z babcią. Tęsknię za nią. Brakuje mi jej.
Patrząc na to wszystko dookoła można odnieść wrażenie, że jest naprawdę malutkim człowiekiem. Ciekawe, ile ludzkich rąk musiało pracować przy postawieniu tak wielkich budynków. Meredith szła dalej. Wiele ulic w tym mieście łączyło się ze sobą i prowadziło do konkretnego celu albo tworzyło ślepe uliczki. Właśnie te drugie interesowały ją najbardziej. Chciała je poznać, ponieważ to co ważne i wyjątkowe jest pochowane głęboko w murach miasta. Postanowiła zacząć od nich.
Najpierw musiała stawić czoła pierwszemu wrogowi, czyli światłom. One były zawsze zmorą dla ludzi miasta i ich ograniczały. Wszędzie ich pełno - neony reklamowe, światła na przejściu dla pieszych czy na drodze dla samochodów i rowerów. Meredith w porównaniu do ludzi miasta była wolna od tego wszystkiego. Stres, światła, zmartwienia, pośpiech były dla niej czymś obcym. Musiała się przestawić z tamtego trybu życia na ten bardziej konsumpcyjny i wymuszający w człowieku szybkie działanie czy podejmowanie decyzji.
Nagle Meredith zaczęła czuć się dziwnie. Temperatura ciała wzrosła, pot pojawił się na jej twarzy i całym ciele. Dodatkowo dostała zawrotów głowy. Za dużo dźwięków. Wyłączcie je. Ogarnął ją szok i chaos. Wszyscy byli rozmazani. Chciała wyciszyć się i uspokoić, ale nie wiedziała jak. Cały świat stał się dla niej plamą, która przyćmiewała jej zmysły. Stanęła na środku, zatkała uszy ręką i kucnęła powtarzając jak mantrę Proszę, wyłącz to, proszę wyłącz to, proszę wyłącz to. Ja nie chcę tu być. Za dużo wszystkiego.
W tym momencie zasłabła i nie pamiętała niczego.
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ…
Meredith gwałtownie wstała. To było tak intensywne, jakby śniła najgorszy z możliwych koszmarów i chciała się obudzić przed jego końcem.
- Gdzie ja jestem? – zapytała bardziej sama siebie niż kogokolwiek, kto mógłby być w tym czasie w pokoju.
Rozejrzała się dookoła i zdała sobie sprawę, że jest w mieszkaniu. To dobry trop. Ładny pokój. Ktoś ma dobry gust. Nagle Meredith bardzo rozbolała głowa. Nie rozumiała z tego nic. Jej organizm w tej chwili był dziwny.
- Ooo, wreszcie wstałaś – odezwał się nieznany głos. – To dobrze. Właśnie niosę dla Ciebie jedzenie. Masz ochotę? W menu dziś naleśniki z nutellą albo dżemem. Chcesz?
Meredith chwilę usiała poczekać, zanim doszły do niej słowa, które zostały wypowiedziane. Po chwili zapytała:
Meredith chwilę usiała poczekać, zanim doszły do niej słowa, które zostały wypowiedziane. Po chwili zapytała:
- A kim ty jesteś? Nie pamiętam, żebym cię kiedykolwiek spotkała. O matko, moja głowa. Jak boli – odpowiedziała dość protekcjonalnie, ale przegrała walkę z bólem, który pulsował w jej głowie i promieniował aż do skroni.
Jej reakcja nie spodobała się drugiej osobie, która niosła dla Meredith obiad. Od razu zrozumiała aluzję i w myślach przepraszała ją, bo nie miała odwagi, aby o tym powiedzieć.
Jej reakcja nie spodobała się drugiej osobie, która niosła dla Meredith obiad. Od razu zrozumiała aluzję i w myślach przepraszała ją, bo nie miała odwagi, aby o tym powiedzieć.
- Dla osoby, która cię uratowała może od śmierci to powinnaś dziękować, a nie zastanawiać się, czy kiedykolwiek się spotkały. To nieuprzejme. Poza tym przyniosłam ci wodę i tabletki oraz zadzwoniłam do lekarza, który cię przebada i sprawdzi czy wszystko w porządku. Masz – odpowiedziała jej Lily Morris.
Meredith jeszcze raz na nią spojrzała. Jej wybawicielka była dość specyficzną i wysoką dziewczyną w dość nietypowym, jak na dziewczynę, stroju. Ma na sobie crop top z napisem "SHOW MUST GO ON", jeansową kurtkę, spodnie a'la bojówki z kieszeniami po bokach. Na stopach ma jaskrawo-żółte adidasy, a spod rękawów wystają tatuaże. Niezależność ma wręcz wypisaną na twarzy.
Meredith jeszcze raz na nią spojrzała. Jej wybawicielka była dość specyficzną i wysoką dziewczyną w dość nietypowym, jak na dziewczynę, stroju. Ma na sobie crop top z napisem "SHOW MUST GO ON", jeansową kurtkę, spodnie a'la bojówki z kieszeniami po bokach. Na stopach ma jaskrawo-żółte adidasy, a spod rękawów wystają tatuaże. Niezależność ma wręcz wypisaną na twarzy.
- Coś się stało? Mam gdzieś coś dziwnego? - zapytała Lily, ale nie otrzymała odpowiedzi, tylko jeszcze większe wpatrzenie Meredith - Halo, ziemia do... no właśnie. Jak masz na imię? - uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem, jaki tylko mógł dać człowiek - szczerym, prosto z serca. I to wystarczyło, aby postawić Meredith do pionu.
- Nie, nie, nic się nie stało. Po prostu to dla mnie niecodzienne widzieć i rozmawiać z kimś innym.
- Haha, co? Nie jesteś z innego świata... Chyba. Zabrzmiało, jakbyśmy my, ludzie, byli kosmitami To jak? Powiesz mi swoje imię, czy mam nazywać cię obcym?
- Meredith. Meredith Hanson. A ty?
- Lily Morris. - Podała jej rękę z tym swoim szczerym uśmiechem, który Meredith już polubiła. Chciała móc wyrażać tak otwarcie emocje jak ona. Odwzajemniła uścisk i też wyszczerzyła ząbki. Po tym rytuale zapytała:
- Lily?
- Tak?
- Gdzie jesteśmy i jak tu się znalazłam? Bo chyba sama mnie nie wniosłaś.
- To prawda. Pracujący nieopodal dozorca zaproponował pomoc, bo rzeczywiście sama nie dałabym rady. Poza tym jesteśmy w Newell, a gdzie miałybyśmy być?
- W sumie troszkę głupie pytanie. Nie znam w ogóle miasta. Nie wiem, co tu jest. Przyjechałam wczoraj i dzisiaj już ląduję w łóżku kogoś innego. Dziwne, nie?
- Niecodzienny początek znajomości. Poznawałam wielu ludzi w dość nietypowy sposób, ale żeby spotkać kogoś, kto zasłabł i kilka godzin leżał nieprzytomny to mój pierwszy raz. Ale już lepiej z tobą?
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
- To na pewno lekarz - powiedziała Lily - Poza tym zadzwoniłam z twojego telefonu do Roberta, jeśli dobrze pamiętam i poinformowałam go o tym, że zasłabłaś, sugerując się tym, iż jego numer był w grupie ważnych kontaktów.
- Dziękuję ci, jesteś kochana. Robert to znajomy mojej rodziny, który potrafi zachować dyskrecję. Dobrze, że do ojca nie zadzwoniłaś. Pewnie nigdy nie pozwoliłby mi wyjść z domu i zamknąłby w czterech ścianach.
- To ja idę mu otworzyć. Już idę! - krzyknęła Lily zamykając pokój, w którym leżała Meredith.
Kiedy wszedł tam lekarz wykonał początkowe badania - sprawdził reakcję na światło, oddech, zadawał rutynowe pytania w stronę Meredith: czy coś jadła, piła, czy choruje na coś, czy stale przyjmuje jakieś leki i czy jest zestresowana. Jednakże ona opowiedziała mu co tak naprawdę się stało i zalecił jej odpoczynek, jedzenie i do spożycia parę leków, gdyby taka sytuacja się powtórzyła. Kiedy wyszedł Lily była spokojniejsza.
- No i już po wszystkim. I jak się czujesz? Lepiej coś?
- Tak, owszem, dziękuję że pytasz. Nie jestem przyzwyczajona do miasta. Za dużo wszystkiego - świateł, dźwięków i ludzi. Po prostu byłam przerażona.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
- To na pewno lekarz - powiedziała Lily - Poza tym zadzwoniłam z twojego telefonu do Roberta, jeśli dobrze pamiętam i poinformowałam go o tym, że zasłabłaś, sugerując się tym, iż jego numer był w grupie ważnych kontaktów.
- Dziękuję ci, jesteś kochana. Robert to znajomy mojej rodziny, który potrafi zachować dyskrecję. Dobrze, że do ojca nie zadzwoniłaś. Pewnie nigdy nie pozwoliłby mi wyjść z domu i zamknąłby w czterech ścianach.
- To ja idę mu otworzyć. Już idę! - krzyknęła Lily zamykając pokój, w którym leżała Meredith.
Kiedy wszedł tam lekarz wykonał początkowe badania - sprawdził reakcję na światło, oddech, zadawał rutynowe pytania w stronę Meredith: czy coś jadła, piła, czy choruje na coś, czy stale przyjmuje jakieś leki i czy jest zestresowana. Jednakże ona opowiedziała mu co tak naprawdę się stało i zalecił jej odpoczynek, jedzenie i do spożycia parę leków, gdyby taka sytuacja się powtórzyła. Kiedy wyszedł Lily była spokojniejsza.
- No i już po wszystkim. I jak się czujesz? Lepiej coś?
- Tak, owszem, dziękuję że pytasz. Nie jestem przyzwyczajona do miasta. Za dużo wszystkiego - świateł, dźwięków i ludzi. Po prostu byłam przerażona.
- To gdzie ty wcześniej mieszkałaś?
- Na wsi. Razem z moją babcią w Lakes of Four Seasons.
- To trochę daleko od Newell. Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam, że jest tam przepięknie. Co cię tu sprowadza?
Meredith musiała się trochę zastanowić nad tym pytaniem. Nie sądziła, że rozmowa z inną osobą będzie szła jej tak gładko. Splotła ręce szukając idealnej odpowiedzi na to pytanie. Jednak ona nie nadchodziła. Popatrzyła w okno. Podziwiała krajobraz tej betonowej dżungli, a potem z powrotem na swoje dłonie.
- W sumie to nie wiem. Ojciec mnie tu sprowadził pod pretekstem nauki z najlepszymi. Według ojca mam jakiś tam potencjał, szczególnie w dziedzinie komputerów.
Lily popatrzyła na nią z dość dużym podziwem. Jej niebieskie oczy zaświeciły się. Widać było te skaczące iskierki ekscytacji. Włosy w kolorze orzechowym opadły na jej twarz. Wszystko to miało w sobie elementy komizmu. Meredith zaśmiała się po raz pierwszy, odkąd tu przyjechała.
- Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha. Każdy z nas ma swój własny talent, wiesz? A jaki jest twój?
Lily zastanowiła się chwilę nad udzieleniem odpowiedzi.
- Mój talent? Hmmm, lubię piłkę nożną i jazdę na deskorolce. Ogólnie w sporcie jestem naprawdę dobra. W sercu mam drużynę Manchester City...
Przerwała w pół zdania i nagle krzyknęła:
- Mam pomysł! Skoro nie wiesz nic o tym mieście, to ci je pokażę, a dokładniej teraz. Co ty na to? Dasz się porwać na trochę? Jest dopiero 15:00, a sporo dnia przed nami. Szkoda byłoby go nie wykorzystać.
Meredith pomyślała przez chwilę. Nikomu nie powiedziała o jej wyjściu, ale nie przeszkadzało jej to. Ma wystarczająco dużo lat, aby poruszać się sama po mieście bez towarzystwa przyzwoitek. Pierwszy raz poznała kogoś innego niż Erica. Jednakże czy spotykanie innych ludzi było jej pragnieniem? Z jednej strony nie miała odwagi zrobić coś sama, w sensie dokonać czegoś wielkiego. Zmienić coś w swoim życiu. Może to była dobra okazja? W sumie nie miała nic do stracenia.
- No dobrze, niech będzie.
- Jeeej! To zbieraj się. Za chwilę ruszamy. Misję "ZWIEDZAĆ NEWELL" czas zacząć! - powiedziała entuzjastycznie Lily.
- Ale wolniej proszę!
- Ale wolniej proszę!
No to ruszyły ku przygodzie. Lily żwawo i szybko, a Meredith próbowała dotrzymać jej tempa, choć było to bardzo trudne. Nagle zatrzymała się, aby coś powiedzieć:
- To co chcesz zobaczyć? Czy jest coś, co cię szczególnie interesuje? - zapytała Lily.
- W sumie to tak. Chciałabym wiedzieć, jak się w tym labiryncie poruszać. Ciekawią mnie ulice, które tworzą ślepe zaułki. Z doświadczenia wiem, że są tam pochowane miejsca, które mogą być dla nas wyjątkowe. - Oczy Meredith zaświeciły się niczym żarówki.
Lily przez chwilę pomyślała nad odpowiedzią. Może rzeczywiście Ci "utalentowani" mają swoje dziwactwa? - pomyślała.
Lily przez chwilę pomyślała nad odpowiedzią. Może rzeczywiście Ci "utalentowani" mają swoje dziwactwa? - pomyślała.
- Nie jest tam za ciekawie, wiesz? Dużo podejrzanych typów się tam kręci. Pełno barów, pubów i opuszczonych budynków, w których mieszkają. Każde miasto ma swoją ciemną stronę i to należy do nich. Jednak jest jedno miejsce, które chcę ci pokazać. Jest ono niedaleko stąd, idziemy?
- No dobrze - odpowiedziała oburzona Meredith. Może kiedyś pozwiedza te zakamarki Newell.
Na chwilę obecną poruszała się tak, jak chciała tego Lily. Ta porywcza, niezależna i radosna dziewczyna trzymała ją za rękę i prowadziła ku nieznanemu. Przechodziły przez milion przejść dla pieszych ciągle łapiąc czerwone światło, co bardzo irytowało Lily, że nie mogła pokazać Meredith tego, co chciała szybciej. Ale krótszej drogi nie było. Może będzie warto za nią podążać, aby zobaczyć coś niezwykłego? - pomyślała Meredith, ale niczego nie była już pewna.
Kolejne przeszkody, które na nie czyhały to rowerzyści i deskorolkarze, którzy pomachali Lily na przywitanie oraz wrotkarze, którzy popisywali się swoimi umiejętnościami robiąc różne piruety i przeplatanki. Trzeba było bardzo na nich uważać, bo wydawało się, że każdy z nich jest w swoim świecie i poza tym nikt inny nie miał dla nich znaczenia.
- Jeszcze chwilę i będziemy na miejscu. Zostało nam niewiele do przejścia. - W tym momencie Lily zatrzymała się i zapytała Meredith: -Ufasz mi?
Meredith musiała to przemyśleć. Ten dzień jest szalony. Najpierw sama chce zwiedzać, potem mdleje i ląduje w łóżku i mieszkaniu innej osoby, która okazuje się być miłą i gadatliwą Lily, aż w końcu realizuje swój cel poznania Newell w jej towarzystwie. Zakręcony, pomieszany i pełen dziwactw dzień.
- Mam nadzieję, że nic mi się nie stanie.
- To teraz zamknij oczy, a ja tą chustą je obwiążę, aby mieć pewność, że niczego nie widzisz.
- No dobrze. Niech będzie. - odpowiedziała z nutką wątpliwości w głosie Meredith.
Tak jak powiedziała Lily, tak zrobiła. Wzięła chustę i obwiązała oczy swojej małej turystce.
- Ile widzisz palców? - zapytała Lily jak dziecko w przedszkolu grające w lunatyka.
- Hmm. Trzy?
- Błąd, bo nie pokazałam żadnego. Dobrze, że nie zgadłaś, bo mam pewność, że nic nie widzisz.
Meredith czuła się jak niewidomy prowadzony przez swojego psa przewodnika. Pomaga on dotrzeć do celu i utrzymywać orientację w terenie. Był jak niezastąpiony najbliższy członek rodziny. Zdany tylko na siebie, a osoba niepełnosprawna, tylko na niego. Właśnie o tej sytuacji myślała dokładnie w ten sposób. Tego dnia na pewno na długo nie zapomni.
- Już jesteśmy na miejscu! Możesz rozwiązać chustę - krzyknęła Lily.
Meredith zrobiła, tak jak jej kazała. To co zobaczyła, zaparło jej dech w piersi. Plaża. Nigdy na żadnej nie była. Ale też zapierający dech w piersiach widok. Były na klifie. Fale odbijały się od niego, jakby chciały się tam dostać. Dodatkowo ta woda była błękitna, jak niebo w najcieplejsze dni lata, na którym nie było żadnej chmury. Meredith w oddali widziała też surferów, którzy bili się o miejsce na fali. W tym sporcie dużo zależało od umiejętności pływania oraz utrzymania równowagi, talentu i ciężkiej pracy. Wyglądało to niesamowicie. Meredith zauważyła też w oddali wyskakujące ponad powierzchnię wody delfiny. Wydawały ten swój charakterystyczny dźwięk, który prawdopodobnie oznaczał, że są szczęśliwe. Wreszcie znalazła swoje pierwsze miejsce w tym mieście. Poczuła moc napływającego szczęścia.
- Dziękuję ci bardzo Lily! Pokazałaś mi to wspaniałe miejsce, z którego aż nie chce się odchodzić, tylko podziwiać i uwiecznić na kartce. Nie wiedziałam, że taka plaża jest w Newell. Na pewno często będę tu przychodzić.
- Ależ proszę bardzo. Jednakże, to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze coś. Chodź za mną.
- To nie jest najpiękniejsza część naszej wycieczki? - zdziwiła się Meredith.
- Nie. Jest jeszcze coś lepszego, niż to. Chodź, to się przekonasz.
- No dobrze. Już idę.
Meredith była trochę smutna, że odchodzą z tej skałki. Niebezpiecznie zbliżały się do tłumu ludzi, który kłębił się w jednym miejscu. Myślała, że będzie mogła w tym punkcie obserwacyjnym być przez resztę dnia i podziwiać wodę, delfiny i surferów, ale jednak myliła się. Starała się trzymać Lily, ale ona w pewnym momencie zniknęła w tym tłumie. Meredith była przerażona. Nie wiedziała, co robić. Byłą tu sama. Nieznane miejsce i ona, w dodatku pełno ludzi dookoła. To nie było najlepsze połączenie. Znowu zaczęła panikować.
- Lily! Gdzie jesteś?!
To już przestawało być dla Meredith zabawne. Chciała się stąd jak najszybciej wydostać, ale w dalszym ciągu nie przestawała poszukiwać jej nowej koleżanki. Zebrała się w sobie na odwagę i zaczęła przeciskać się przez ten tłum ludzi. Patrzyli się na nią trochę dziwnie. Jak na każdego nowego w mieście. Nieznany, bez żadnej opinii, czysty jak łza - na razie taką osobą była. Lepiej mieć jakąś opowieść niż żadnej. Tacy jak Meredith byli na razie tylko postrachem i zagrożeniem.
Po długim czasie w końcu udało się Meredith wyjść z tego tłumu ludzi i wyjść przed... no właśnie co? Na środku drewniana tabliczka z szyldem "Tropicana". Wyglądem przypominała altanę, bo jej wnętrze jest koliste a na drewnianych filarach znajduje się trawiasty i szpiczasty dach. Za barem stała wysoka z burzą loków i okularami dziewczyna. Widać, że znała się na tym fachu i nie robiła tego po raz pierwszy. Miała na sobie crop top z ośmiornicą, postrzępione szorty oraz długi kardigan. Jednakże to co ją wyróżniało to radosny i donośny głos, którym zapraszała i obsługiwała klientów podając drinki, które wyglądały znakomicie. Dbała o to, aby czuli się jak w domu i często wracali do jej baru. Dodatkowo czarne okulary przeciwsłoneczne dodawały jej stylu.
- O tu jesteś Meredith. Chcę, żebyś kogoś poznała. - Ten znajomy głos należał do Lily, który sugestywnie nakazał jej podejść.
Jak powiedziała tak zrobiła i usiadła. Ledwo zdążyła to zrobić i już podeszła do niej "barowa dziewczyna" (na razie nie wiedziała, jak ją nazwać, więc to roboczy tytuł)
- Haaaaaj nieznajoma. Pewnie jesteś tu nowa. Stałych bywalców kojarzę. Patrz, tu mam pająka. Nazywa się Bean. Spokojnie, nic ci nie zrobi. Dla "swoich" jest miły i grzeczny.
- Hayley, daj to co zwykle! - krzyknął jakiś chłopak z oddali.
- Poczekaj chwilę nieznajoma, zaraz wrócę. Już podaję! - Krzyknęła Hayley przygotowując drinka z kokosa i ananasa. Bardzo zabiegana dziewczyna - pomyślała Meredith i wróciła do obserwacji otoczenia.
Meredith nie była przekonana, co do tego pająka, bo wyglądał na jadowitą bestię, ale po chwili przyzwyczaiła się do jego obecności. Tłumy w dalszym ciągu ją przytłaczały. Popatrzyła na Lily, która była zajęta konwersacją z jeszcze jedną dziewczyną, która spojrzała na nią nieprzyjaźnie. Meredith odwróciła wzrok, ale coś nie dawało jej spokoju, więc spojrzała po raz długi. Kapelusz, chusta zawinięta na szyi z kokardką po boku, krótkie białe włosy, stylowa sukienka w pastelowym różu i niebieskim kolorze oraz wysokie buty na obcasie. Wyglądała tak, jakby wyszła prosto od fryzjera i osobistego projektanta mody. Na pewno ten świat pełen modnych dziewczyn był cały jej. Prawdopodobnie opowiadała o nim godzinami.
- No to jestem! - Ze świata myśli Meredith wyrwał ją głos Hayley, - Co ci podać? Kokosowe Marzenie, Szaloną Mieszankę Owocową, Tęczowe Sny czy może Arbuzowe Ukojenie? - Mówiła z taką ekscytacją, że przytłoczyło to Meredith. Dodatkowo te niebieskie, duże oczy wpatrywały się w nią czekając na odpowiedź. Spuściła wzrok i nie wiedziała, co zrobić.
- Hayley - zawołała Lily - Ona jest tu nowa, a w dodatku miała dość zwariowany dzień pełen przeżyć. Podaj jej Arbuzowe Ukojenie!
- Przepraszam słońce - powiedziała Hayley do Meredith - zawsze tak gwałtownie reaguję na nowe osoby. Jeśli cię to przestraszyło to przepraszam. Już robię ci drinka. Dziś na koszt firmy - mrugnęła do niej i uśmiechnęła się przystępując do robienia drinka.
Jednakże odezwała się teraz osoba, której nikt się nie spodziewał.
- Taki ktoś jak ty powinien dać sobie spokój i znaleźć inne miejsce. Jeśli sobie nie radzisz z ludźmi to co tutaj robisz?
- Madeleine, nie dzisiaj - odezwała się Lily w obronie Meredith.
- Ja tylko mówię jak jest. Ktoś taki jak ona powinien zamknąć się w domu i nie wychodzić. Taka ofiara, która pewnie ma ckliwą historię za sobą nie będzie na litość zdobywała moich przyjaciół. To pewnie typowa drama queen, która szuka atencji u innych. Nie jest tak, NIEznajoma? - podkreśliła jadowitym tonem szczególnie ostatnie słowa Madeleine. - Trzymaj się z dala od moich znajomych. Nie potrzebujemy nowych osób w naszej paczce.
- Madeleine, po co to robisz? Czy zawsze będziesz tak traktować każdą osobę, która chce się do nas zbliżyć? Przecież ona nie zrobiła nic złego - krzyknęła Lily.
Meredith była w tym momencie osłupiała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Brakowało jej słów, ale wiedziała jedno. Madeleine na pewno taka nie była. Udawała kogoś, kim nie była.
- Hayley, powiedz jej coś.
- Poczekaj słonko. Płacisz 10,99$.
- Nie musi mi nic mówić. Ja tylko stwierdzam fakty. Popatrz na nią. Już wygląda, jakby przegrała życie. I kim ona jest, żeby wpraszać się do naszej paczki? Tylko marnym geekiem. Chyba nadszedł czas, żebym poszła. Zaraz mam sesję zdjęciową do magazynu modowego Vogue. - Nie zapomniała też, aby posłać buziaka w stronę swoich Lily i Hayley. - Przyjdę później, a Ciebie ma tu nie być jak wrócę. Au revoir!
Madeleine już zdążyła zniknąć za tłumem ludzi, ale na odchodne uśmiechnęła się tak sztucznie i fałszywie, jak żaden inny człowiek jakiego w życiu widziała. Meredith nawet nie czekała na drinka od Hayley. Po prostu pobiegła przed siebie. Nawet nie rozglądała się za siebie. To co jej powiedziała ta modelka było przykre. Słyszała za sobą Hayley i Lily, ale nie przejmowała się tym. Znalazła jakieś ustronne miejsce na plaży, wzięła ze swojej torby długopis i notatnik, z którego wyciągnęła kartkę papieru i zaczęła pisać list do babci Sassy w promieniach zachodzącego słońca. To był jeden z najgorszych, ale i najlepszych pierwszych dni w tym mieście.
- Już jesteśmy na miejscu! Możesz rozwiązać chustę - krzyknęła Lily.
Meredith zrobiła, tak jak jej kazała. To co zobaczyła, zaparło jej dech w piersi. Plaża. Nigdy na żadnej nie była. Ale też zapierający dech w piersiach widok. Były na klifie. Fale odbijały się od niego, jakby chciały się tam dostać. Dodatkowo ta woda była błękitna, jak niebo w najcieplejsze dni lata, na którym nie było żadnej chmury. Meredith w oddali widziała też surferów, którzy bili się o miejsce na fali. W tym sporcie dużo zależało od umiejętności pływania oraz utrzymania równowagi, talentu i ciężkiej pracy. Wyglądało to niesamowicie. Meredith zauważyła też w oddali wyskakujące ponad powierzchnię wody delfiny. Wydawały ten swój charakterystyczny dźwięk, który prawdopodobnie oznaczał, że są szczęśliwe. Wreszcie znalazła swoje pierwsze miejsce w tym mieście. Poczuła moc napływającego szczęścia.
- Dziękuję ci bardzo Lily! Pokazałaś mi to wspaniałe miejsce, z którego aż nie chce się odchodzić, tylko podziwiać i uwiecznić na kartce. Nie wiedziałam, że taka plaża jest w Newell. Na pewno często będę tu przychodzić.
- Ależ proszę bardzo. Jednakże, to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze coś. Chodź za mną.
- To nie jest najpiękniejsza część naszej wycieczki? - zdziwiła się Meredith.
- Nie. Jest jeszcze coś lepszego, niż to. Chodź, to się przekonasz.
- No dobrze. Już idę.
Meredith była trochę smutna, że odchodzą z tej skałki. Niebezpiecznie zbliżały się do tłumu ludzi, który kłębił się w jednym miejscu. Myślała, że będzie mogła w tym punkcie obserwacyjnym być przez resztę dnia i podziwiać wodę, delfiny i surferów, ale jednak myliła się. Starała się trzymać Lily, ale ona w pewnym momencie zniknęła w tym tłumie. Meredith była przerażona. Nie wiedziała, co robić. Byłą tu sama. Nieznane miejsce i ona, w dodatku pełno ludzi dookoła. To nie było najlepsze połączenie. Znowu zaczęła panikować.
- Lily! Gdzie jesteś?!
To już przestawało być dla Meredith zabawne. Chciała się stąd jak najszybciej wydostać, ale w dalszym ciągu nie przestawała poszukiwać jej nowej koleżanki. Zebrała się w sobie na odwagę i zaczęła przeciskać się przez ten tłum ludzi. Patrzyli się na nią trochę dziwnie. Jak na każdego nowego w mieście. Nieznany, bez żadnej opinii, czysty jak łza - na razie taką osobą była. Lepiej mieć jakąś opowieść niż żadnej. Tacy jak Meredith byli na razie tylko postrachem i zagrożeniem.
Po długim czasie w końcu udało się Meredith wyjść z tego tłumu ludzi i wyjść przed... no właśnie co? Na środku drewniana tabliczka z szyldem "Tropicana". Wyglądem przypominała altanę, bo jej wnętrze jest koliste a na drewnianych filarach znajduje się trawiasty i szpiczasty dach. Za barem stała wysoka z burzą loków i okularami dziewczyna. Widać, że znała się na tym fachu i nie robiła tego po raz pierwszy. Miała na sobie crop top z ośmiornicą, postrzępione szorty oraz długi kardigan. Jednakże to co ją wyróżniało to radosny i donośny głos, którym zapraszała i obsługiwała klientów podając drinki, które wyglądały znakomicie. Dbała o to, aby czuli się jak w domu i często wracali do jej baru. Dodatkowo czarne okulary przeciwsłoneczne dodawały jej stylu.
- O tu jesteś Meredith. Chcę, żebyś kogoś poznała. - Ten znajomy głos należał do Lily, który sugestywnie nakazał jej podejść.
Jak powiedziała tak zrobiła i usiadła. Ledwo zdążyła to zrobić i już podeszła do niej "barowa dziewczyna" (na razie nie wiedziała, jak ją nazwać, więc to roboczy tytuł)
- Haaaaaj nieznajoma. Pewnie jesteś tu nowa. Stałych bywalców kojarzę. Patrz, tu mam pająka. Nazywa się Bean. Spokojnie, nic ci nie zrobi. Dla "swoich" jest miły i grzeczny.
- Hayley, daj to co zwykle! - krzyknął jakiś chłopak z oddali.
- Poczekaj chwilę nieznajoma, zaraz wrócę. Już podaję! - Krzyknęła Hayley przygotowując drinka z kokosa i ananasa. Bardzo zabiegana dziewczyna - pomyślała Meredith i wróciła do obserwacji otoczenia.
Meredith nie była przekonana, co do tego pająka, bo wyglądał na jadowitą bestię, ale po chwili przyzwyczaiła się do jego obecności. Tłumy w dalszym ciągu ją przytłaczały. Popatrzyła na Lily, która była zajęta konwersacją z jeszcze jedną dziewczyną, która spojrzała na nią nieprzyjaźnie. Meredith odwróciła wzrok, ale coś nie dawało jej spokoju, więc spojrzała po raz długi. Kapelusz, chusta zawinięta na szyi z kokardką po boku, krótkie białe włosy, stylowa sukienka w pastelowym różu i niebieskim kolorze oraz wysokie buty na obcasie. Wyglądała tak, jakby wyszła prosto od fryzjera i osobistego projektanta mody. Na pewno ten świat pełen modnych dziewczyn był cały jej. Prawdopodobnie opowiadała o nim godzinami.
- No to jestem! - Ze świata myśli Meredith wyrwał ją głos Hayley, - Co ci podać? Kokosowe Marzenie, Szaloną Mieszankę Owocową, Tęczowe Sny czy może Arbuzowe Ukojenie? - Mówiła z taką ekscytacją, że przytłoczyło to Meredith. Dodatkowo te niebieskie, duże oczy wpatrywały się w nią czekając na odpowiedź. Spuściła wzrok i nie wiedziała, co zrobić.
- Hayley - zawołała Lily - Ona jest tu nowa, a w dodatku miała dość zwariowany dzień pełen przeżyć. Podaj jej Arbuzowe Ukojenie!
- Przepraszam słońce - powiedziała Hayley do Meredith - zawsze tak gwałtownie reaguję na nowe osoby. Jeśli cię to przestraszyło to przepraszam. Już robię ci drinka. Dziś na koszt firmy - mrugnęła do niej i uśmiechnęła się przystępując do robienia drinka.
Jednakże odezwała się teraz osoba, której nikt się nie spodziewał.
- Taki ktoś jak ty powinien dać sobie spokój i znaleźć inne miejsce. Jeśli sobie nie radzisz z ludźmi to co tutaj robisz?
- Madeleine, nie dzisiaj - odezwała się Lily w obronie Meredith.
- Ja tylko mówię jak jest. Ktoś taki jak ona powinien zamknąć się w domu i nie wychodzić. Taka ofiara, która pewnie ma ckliwą historię za sobą nie będzie na litość zdobywała moich przyjaciół. To pewnie typowa drama queen, która szuka atencji u innych. Nie jest tak, NIEznajoma? - podkreśliła jadowitym tonem szczególnie ostatnie słowa Madeleine. - Trzymaj się z dala od moich znajomych. Nie potrzebujemy nowych osób w naszej paczce.
- Madeleine, po co to robisz? Czy zawsze będziesz tak traktować każdą osobę, która chce się do nas zbliżyć? Przecież ona nie zrobiła nic złego - krzyknęła Lily.
Meredith była w tym momencie osłupiała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Brakowało jej słów, ale wiedziała jedno. Madeleine na pewno taka nie była. Udawała kogoś, kim nie była.
- Hayley, powiedz jej coś.
- Poczekaj słonko. Płacisz 10,99$.
- Nie musi mi nic mówić. Ja tylko stwierdzam fakty. Popatrz na nią. Już wygląda, jakby przegrała życie. I kim ona jest, żeby wpraszać się do naszej paczki? Tylko marnym geekiem. Chyba nadszedł czas, żebym poszła. Zaraz mam sesję zdjęciową do magazynu modowego Vogue. - Nie zapomniała też, aby posłać buziaka w stronę swoich Lily i Hayley. - Przyjdę później, a Ciebie ma tu nie być jak wrócę. Au revoir!
Madeleine już zdążyła zniknąć za tłumem ludzi, ale na odchodne uśmiechnęła się tak sztucznie i fałszywie, jak żaden inny człowiek jakiego w życiu widziała. Meredith nawet nie czekała na drinka od Hayley. Po prostu pobiegła przed siebie. Nawet nie rozglądała się za siebie. To co jej powiedziała ta modelka było przykre. Słyszała za sobą Hayley i Lily, ale nie przejmowała się tym. Znalazła jakieś ustronne miejsce na plaży, wzięła ze swojej torby długopis i notatnik, z którego wyciągnęła kartkę papieru i zaczęła pisać list do babci Sassy w promieniach zachodzącego słońca. To był jeden z najgorszych, ale i najlepszych pierwszych dni w tym mieście.