niedziela, 30 października 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział III

Cześć!

Dzisiaj wstawiam kolejny rozdział opowiadania, które tworzę w mojej głowie. Wiele osób pomaga mi, abym miała motywację i mogła je dokończyć. Dla nich to zrobię. I dla siebie, bo to moja terapia. Wcześniej nie doceniałam działania bloga w ten sposób, ale bardzo mi to pomaga. To tak jak z rysunkiem. Tworzysz coś, wyżywasz się artystycznie, przez co czujesz się lepiej i ogarnia Cię ulga, że to z siebie wyrzuciłeś. Jednakże głębsze przemyślenia na ten temat zamieszczę potem.

Zapraszam do lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Ojciec nie żartował z tym, że tak wysoko mieszkamy – pomyślała Meredith czekając na windę. Widok był niesamowity, ale jak coś się stanie, to małe szanse na ucieczkę. Szybko minęły wątpliwości, a zastąpiła je ciekawość. Co tu zobaczy? Kogo spotka? Co się wydarzy? 
Jej pojazd wjechał na najwyższe piętro. Czeka mnie długa przejażdżka w dół.

W końcu dotarła na dół. Mogła cieszyć się ciepłym dniem. To będzie dobry dzień. Z tym postanowieniem ruszyła przed siebie zakładając słuchawki na uszy, w których rozbrzmiewały jej ulubione nuty zespołu Three Days Grace. Rozejrzała się dookoła. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to oczywiście drapacze chmur. Tworzyły one swojego rodzaju labirynt zakrywając pomniejsze sklepy, bary czy puby, w których człowiek spędza wolny czas w towarzystwie. Meredith nikogo takiego nie miała, więc nie musiała się tym martwić. Rzadko kiedy będzie tu wpadać. Przyjechała do tego miejsca z ogromną ilością niewiadomych, tylko nie mogła wymyślić rozwiązania tego skomplikowanego równania, które pomogłoby rozwikłać ten problem.

Meredith podążyła tylko sobie znanym kierunku. Postanowiła tą betonową dżunglę potraktować jak nieznane tereny na wsi, które eksplorowała razem z babcią. Tęsknię za nią. Brakuje mi jej
Patrząc na to wszystko dookoła można odnieść wrażenie, że jest naprawdę malutkim człowiekiem. Ciekawe, ile ludzkich rąk musiało pracować przy postawieniu tak wielkich budynków. Meredith szła dalej. Wiele ulic w tym mieście łączyło się ze sobą i prowadziło do konkretnego celu albo tworzyło ślepe uliczki. Właśnie te drugie interesowały ją najbardziej. Chciała je poznać, ponieważ to co ważne i wyjątkowe jest pochowane głęboko w murach miasta. Postanowiła zacząć od nich.

Najpierw musiała stawić czoła pierwszemu wrogowi, czyli światłom. One były zawsze zmorą dla ludzi miasta i ich ograniczały. Wszędzie ich pełno - neony reklamowe, światła na przejściu dla pieszych czy na drodze dla samochodów i rowerów. Meredith w porównaniu do ludzi miasta była wolna od tego wszystkiego. Stres, światła, zmartwienia, pośpiech były dla niej czymś obcym. Musiała się przestawić z tamtego trybu życia na ten bardziej konsumpcyjny i wymuszający w człowieku szybkie działanie czy podejmowanie decyzji. 

Nagle Meredith zaczęła czuć się dziwnie. Temperatura ciała wzrosła, pot pojawił się na jej twarzy i całym ciele. Dodatkowo dostała zawrotów głowy. Za dużo dźwięków. Wyłączcie je. Ogarnął ją szok i chaos. Wszyscy byli rozmazani. Chciała wyciszyć się i uspokoić, ale nie wiedziała jak. Cały świat stał się dla niej plamą, która przyćmiewała jej zmysły. Stanęła na środku, zatkała uszy ręką i kucnęła powtarzając jak mantrę Proszę, wyłącz to, proszę wyłącz to, proszę wyłącz to. Ja nie chcę tu być. Za dużo wszystkiego.
W tym momencie zasłabła i nie pamiętała niczego.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ…

Meredith gwałtownie wstała. To było tak intensywne, jakby śniła najgorszy z możliwych koszmarów i chciała się obudzić przed jego końcem.
- Gdzie ja jestem? – zapytała bardziej sama siebie niż kogokolwiek, kto mógłby być w tym czasie w pokoju.
Rozejrzała się dookoła i zdała sobie sprawę, że jest w mieszkaniu. To dobry trop. Ładny pokój. Ktoś ma dobry gust. Nagle Meredith bardzo rozbolała głowa. Nie rozumiała z tego nic. Jej organizm w tej chwili był dziwny.
- Ooo, wreszcie wstałaś – odezwał się nieznany głos. – To dobrze. Właśnie niosę dla Ciebie jedzenie. Masz ochotę? W menu dziś naleśniki z nutellą albo dżemem. Chcesz?

Meredith chwilę usiała poczekać, zanim doszły do niej słowa, które zostały wypowiedziane. Po chwili zapytała: 
- A kim ty jesteś? Nie pamiętam, żebym cię kiedykolwiek spotkała. O matko, moja głowa. Jak boli – odpowiedziała dość protekcjonalnie, ale przegrała walkę z bólem, który pulsował w jej głowie i promieniował aż do skroni.
Jej reakcja nie spodobała się drugiej osobie, która niosła dla Meredith obiad. Od razu zrozumiała aluzję i w myślach przepraszała ją, bo nie miała odwagi, aby o tym powiedzieć.
- Dla osoby, która cię uratowała może od śmierci to powinnaś dziękować, a nie zastanawiać się, czy kiedykolwiek się spotkały. To nieuprzejme. Poza tym przyniosłam ci wodę i tabletki oraz zadzwoniłam do lekarza, który cię przebada i sprawdzi czy wszystko w porządku. Masz – odpowiedziała jej Lily Morris.

Meredith jeszcze raz na nią spojrzała. Jej wybawicielka była dość specyficzną i wysoką dziewczyną w dość nietypowym, jak na dziewczynę, stroju. Ma na sobie crop top z napisem "SHOW MUST GO ON", jeansową kurtkę, spodnie a'la bojówki z kieszeniami po bokach. Na stopach ma jaskrawo-żółte adidasy, a spod rękawów wystają tatuaże. Niezależność ma wręcz wypisaną na twarzy.

- Coś się stało? Mam gdzieś coś dziwnego? - zapytała Lily, ale nie otrzymała odpowiedzi, tylko jeszcze większe wpatrzenie Meredith - Halo, ziemia do... no właśnie. Jak masz na imię? - uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem, jaki tylko mógł dać człowiek - szczerym, prosto z serca. I to wystarczyło, aby postawić Meredith do pionu.
- Nie, nie, nic się nie stało. Po prostu to dla mnie niecodzienne widzieć i rozmawiać z kimś innym.
- Haha, co? Nie jesteś z innego świata... Chyba. Zabrzmiało, jakbyśmy my, ludzie, byli kosmitami To jak? Powiesz mi swoje imię, czy mam nazywać cię obcym?
- Meredith. Meredith Hanson. A ty?
- Lily Morris. - Podała jej rękę z tym swoim szczerym uśmiechem, który Meredith już polubiła. Chciała móc wyrażać tak otwarcie emocje jak ona. Odwzajemniła uścisk i też wyszczerzyła ząbki. Po tym rytuale zapytała:
- Lily?
- Tak?
- Gdzie jesteśmy i jak tu się znalazłam? Bo chyba sama mnie nie wniosłaś.
- To prawda. Pracujący nieopodal dozorca zaproponował pomoc, bo rzeczywiście sama nie dałabym rady. Poza tym jesteśmy w Newell, a gdzie miałybyśmy być?
- W sumie troszkę głupie pytanie. Nie znam w ogóle miasta. Nie wiem, co tu jest. Przyjechałam wczoraj i dzisiaj już ląduję w łóżku kogoś innego. Dziwne, nie?
- Niecodzienny początek znajomości. Poznawałam wielu ludzi w dość nietypowy sposób, ale żeby spotkać kogoś, kto zasłabł i kilka godzin leżał nieprzytomny to mój pierwszy raz. Ale już lepiej z tobą?
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
- To na pewno lekarz - powiedziała Lily - Poza tym zadzwoniłam z twojego telefonu do Roberta, jeśli dobrze pamiętam i poinformowałam go o tym, że zasłabłaś, sugerując się tym, iż jego numer był w grupie ważnych kontaktów.
- Dziękuję ci, jesteś kochana. Robert to znajomy mojej rodziny, który potrafi zachować dyskrecję. Dobrze, że do ojca nie zadzwoniłaś. Pewnie nigdy nie pozwoliłby mi wyjść z domu i zamknąłby w czterech ścianach.
- To ja idę mu otworzyć. Już idę! - krzyknęła Lily zamykając pokój, w którym leżała Meredith.

Kiedy wszedł tam lekarz wykonał początkowe badania - sprawdził reakcję na światło, oddech, zadawał rutynowe pytania w stronę Meredith: czy coś jadła, piła, czy choruje na coś, czy stale przyjmuje jakieś leki i czy jest zestresowana. Jednakże ona opowiedziała mu co tak naprawdę się stało i zalecił jej odpoczynek, jedzenie i do spożycia parę leków, gdyby taka sytuacja się powtórzyła. Kiedy wyszedł Lily była spokojniejsza.

- No i już po wszystkim. I jak się czujesz? Lepiej coś?
- Tak, owszem, dziękuję że pytasz. Nie jestem przyzwyczajona do miasta. Za dużo wszystkiego - świateł, dźwięków i ludzi. Po prostu byłam przerażona.
- To gdzie ty wcześniej mieszkałaś?
- Na wsi. Razem z moją babcią w Lakes of Four Seasons.
- To trochę daleko od Newell. Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam, że jest tam przepięknie. Co cię tu sprowadza? 

Meredith musiała się trochę zastanowić nad tym pytaniem. Nie sądziła, że rozmowa z inną osobą będzie szła jej tak gładko. Splotła ręce szukając idealnej odpowiedzi na to pytanie. Jednak ona nie nadchodziła. Popatrzyła w okno. Podziwiała krajobraz tej betonowej dżungli, a potem z powrotem na swoje dłonie.

- W sumie to nie wiem. Ojciec mnie tu sprowadził pod pretekstem nauki z najlepszymi. Według ojca mam jakiś tam potencjał, szczególnie w dziedzinie komputerów.

Lily popatrzyła na nią z dość dużym podziwem. Jej niebieskie oczy zaświeciły się. Widać było te skaczące iskierki ekscytacji. Włosy w kolorze orzechowym opadły na jej twarz. Wszystko to miało w sobie elementy komizmu. Meredith zaśmiała się po raz pierwszy, odkąd tu przyjechała. 

- Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha. Każdy z nas ma swój własny talent, wiesz? A jaki jest twój?

Lily zastanowiła się chwilę nad udzieleniem odpowiedzi.
- Mój talent? Hmmm, lubię piłkę nożną i jazdę na deskorolce. Ogólnie w sporcie jestem naprawdę dobra. W sercu mam drużynę Manchester City...

Przerwała w pół zdania i nagle krzyknęła:
- Mam pomysł! Skoro nie wiesz nic o tym mieście, to ci je pokażę, a dokładniej teraz. Co ty na to? Dasz się porwać na trochę? Jest dopiero 15:00, a sporo dnia przed nami. Szkoda byłoby go nie wykorzystać.

Meredith pomyślała przez chwilę. Nikomu nie powiedziała o jej wyjściu, ale nie przeszkadzało jej to. Ma wystarczająco dużo lat, aby poruszać się sama po mieście bez towarzystwa przyzwoitek. Pierwszy raz poznała kogoś innego niż Erica. Jednakże czy spotykanie innych ludzi było jej pragnieniem? Z jednej strony nie miała odwagi zrobić coś sama, w sensie dokonać czegoś wielkiego. Zmienić coś w swoim życiu. Może to była dobra okazja? W sumie nie miała nic do stracenia.

- No dobrze, niech będzie.
- Jeeej! To zbieraj się. Za chwilę ruszamy. Misję "ZWIEDZAĆ NEWELL" czas zacząć! - powiedziała entuzjastycznie Lily.
- Ale wolniej proszę!

No to ruszyły ku przygodzie. Lily żwawo i szybko, a Meredith próbowała dotrzymać jej tempa, choć było to bardzo trudne. Nagle zatrzymała się, aby coś powiedzieć:
- To co chcesz zobaczyć? Czy jest coś, co cię szczególnie interesuje? - zapytała Lily.
- W sumie to tak. Chciałabym wiedzieć, jak się w tym labiryncie poruszać. Ciekawią mnie ulice, które tworzą ślepe zaułki. Z doświadczenia  wiem, że są tam pochowane miejsca, które mogą być dla nas wyjątkowe. - Oczy Meredith zaświeciły się niczym żarówki.

Lily przez chwilę pomyślała nad odpowiedzią. Może rzeczywiście Ci "utalentowani" mają swoje dziwactwa? - pomyślała.

- Nie jest tam za ciekawie, wiesz? Dużo podejrzanych typów się tam kręci. Pełno barów, pubów i opuszczonych budynków, w których mieszkają. Każde miasto ma swoją ciemną stronę i to należy do nich. Jednak jest jedno miejsce, które chcę ci pokazać. Jest ono niedaleko stąd, idziemy?
- No dobrze - odpowiedziała oburzona Meredith. Może kiedyś pozwiedza te zakamarki Newell.

Na chwilę obecną poruszała się tak, jak chciała tego Lily. Ta porywcza, niezależna i radosna dziewczyna trzymała ją za rękę i prowadziła ku nieznanemu. Przechodziły przez milion przejść dla pieszych ciągle łapiąc czerwone światło, co bardzo irytowało Lily, że nie mogła pokazać Meredith tego, co chciała szybciej. Ale krótszej drogi nie było. Może będzie warto za nią podążać, aby zobaczyć coś niezwykłego? - pomyślała Meredith, ale niczego nie była już pewna.

Kolejne przeszkody, które na nie czyhały to rowerzyści i deskorolkarze, którzy pomachali Lily na przywitanie oraz wrotkarze, którzy popisywali się swoimi umiejętnościami robiąc różne piruety i przeplatanki. Trzeba było bardzo na nich uważać, bo wydawało się, że każdy z nich jest w swoim świecie i poza tym nikt inny nie miał dla nich znaczenia. 

- Jeszcze chwilę i będziemy na miejscu. Zostało nam niewiele do przejścia. - W tym momencie Lily zatrzymała się i zapytała Meredith: -Ufasz mi?

Meredith musiała to przemyśleć. Ten dzień jest szalony. Najpierw sama chce zwiedzać, potem mdleje i ląduje w łóżku i mieszkaniu innej osoby, która okazuje się być miłą i gadatliwą Lily, aż w końcu realizuje swój cel poznania Newell w jej towarzystwie. Zakręcony, pomieszany i pełen dziwactw dzień. 

- Mam nadzieję, że nic mi się nie stanie.
- To teraz zamknij oczy, a ja tą chustą je obwiążę, aby mieć pewność, że niczego nie widzisz.
- No dobrze. Niech będzie. - odpowiedziała z nutką wątpliwości w głosie Meredith.
Tak jak powiedziała Lily, tak zrobiła. Wzięła chustę i obwiązała oczy swojej małej turystce. 
- Ile widzisz palców? - zapytała Lily jak dziecko w przedszkolu grające w lunatyka.
- Hmm. Trzy?
- Błąd, bo nie pokazałam żadnego. Dobrze, że nie zgadłaś, bo mam pewność, że nic nie widzisz.

Meredith czuła się jak niewidomy prowadzony przez swojego psa przewodnika. Pomaga on dotrzeć do celu i utrzymywać orientację w terenie. Był jak niezastąpiony najbliższy członek rodziny. Zdany tylko na siebie, a osoba niepełnosprawna, tylko na niego. Właśnie o tej sytuacji myślała dokładnie w ten sposób. Tego dnia na pewno na długo nie zapomni.

- Już jesteśmy na miejscu! Możesz rozwiązać chustę - krzyknęła Lily.

Meredith zrobiła, tak jak jej kazała. To co zobaczyła, zaparło jej dech w piersi. Plaża. Nigdy na żadnej nie była. Ale też zapierający dech w piersiach widok. Były na klifie. Fale odbijały się od niego, jakby chciały się tam dostać. Dodatkowo ta woda była błękitna, jak niebo w najcieplejsze dni lata, na którym nie było żadnej chmury. Meredith w oddali widziała też surferów, którzy bili się o miejsce na fali. W tym sporcie dużo zależało od umiejętności pływania oraz utrzymania równowagi, talentu i ciężkiej pracy. Wyglądało to niesamowicie. Meredith zauważyła też w oddali wyskakujące ponad powierzchnię wody delfiny. Wydawały ten swój charakterystyczny dźwięk, który prawdopodobnie oznaczał, że są szczęśliwe. Wreszcie znalazła swoje pierwsze miejsce w tym mieście. Poczuła moc napływającego szczęścia.

- Dziękuję ci bardzo Lily! Pokazałaś mi to wspaniałe miejsce, z którego aż nie chce się odchodzić, tylko podziwiać i uwiecznić na kartce. Nie wiedziałam, że taka plaża jest w Newell. Na pewno często będę tu przychodzić.
- Ależ proszę bardzo. Jednakże, to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze coś. Chodź za mną.
- To nie jest najpiękniejsza część naszej wycieczki? - zdziwiła się Meredith.
- Nie. Jest jeszcze coś lepszego, niż to. Chodź, to się przekonasz.
- No dobrze. Już idę.

Meredith była trochę smutna, że odchodzą z tej skałki. Niebezpiecznie zbliżały się do tłumu ludzi, który kłębił się w jednym miejscu. Myślała, że będzie mogła w tym punkcie obserwacyjnym być przez resztę dnia i podziwiać wodę, delfiny i surferów, ale jednak myliła się. Starała się trzymać Lily, ale ona w pewnym momencie zniknęła w tym tłumie. Meredith była przerażona. Nie wiedziała, co robić. Byłą tu sama. Nieznane miejsce i ona, w dodatku pełno ludzi dookoła. To nie było najlepsze połączenie. Znowu zaczęła panikować.

- Lily! Gdzie jesteś?!

To już przestawało być dla Meredith zabawne. Chciała się stąd jak najszybciej wydostać, ale w dalszym ciągu nie przestawała poszukiwać jej nowej koleżanki. Zebrała się w sobie na odwagę i zaczęła przeciskać się przez ten tłum ludzi. Patrzyli się na nią trochę dziwnie. Jak na każdego nowego w mieście. Nieznany, bez żadnej opinii, czysty jak łza - na razie taką osobą była. Lepiej mieć jakąś opowieść niż żadnej. Tacy jak Meredith byli na razie tylko postrachem i zagrożeniem.

Po długim czasie w końcu udało się Meredith wyjść z tego tłumu ludzi i wyjść przed... no właśnie co? Na środku drewniana tabliczka z szyldem "Tropicana". Wyglądem przypominała altanę, bo jej wnętrze jest koliste a na drewnianych filarach znajduje się trawiasty i szpiczasty dach. Za barem stała wysoka z burzą loków i okularami dziewczyna. Widać, że znała się na tym fachu i nie robiła tego po raz pierwszy. Miała na sobie crop top z ośmiornicą, postrzępione szorty oraz długi kardigan. Jednakże to co ją wyróżniało to radosny i donośny głos, którym zapraszała i obsługiwała klientów podając drinki, które wyglądały znakomicie. Dbała o to, aby czuli się jak w domu i często wracali do jej baru. Dodatkowo czarne okulary przeciwsłoneczne dodawały jej stylu.

- O tu jesteś Meredith. Chcę, żebyś kogoś poznała. - Ten znajomy głos należał do Lily, który sugestywnie nakazał jej podejść.

Jak powiedziała tak zrobiła i usiadła. Ledwo zdążyła to zrobić i już podeszła do niej "barowa dziewczyna" (na razie nie wiedziała, jak ją nazwać, więc to roboczy tytuł)

- Haaaaaj nieznajoma. Pewnie jesteś tu nowa. Stałych bywalców kojarzę. Patrz, tu mam pająka. Nazywa się Bean. Spokojnie, nic ci nie zrobi. Dla "swoich" jest miły i grzeczny.
- Hayley, daj to co zwykle! - krzyknął jakiś chłopak z oddali.
- Poczekaj chwilę nieznajoma, zaraz wrócę. Już podaję! - Krzyknęła Hayley przygotowując drinka z kokosa i ananasa. Bardzo zabiegana dziewczyna - pomyślała Meredith i wróciła do obserwacji otoczenia.

Meredith nie była przekonana, co do tego pająka, bo wyglądał na jadowitą bestię, ale po chwili przyzwyczaiła się do jego obecności. Tłumy w dalszym ciągu ją przytłaczały. Popatrzyła na Lily, która była zajęta konwersacją z jeszcze jedną dziewczyną, która spojrzała na nią nieprzyjaźnie. Meredith odwróciła wzrok, ale coś nie dawało jej spokoju, więc spojrzała po raz długi. Kapelusz, chusta zawinięta na szyi z kokardką po boku, krótkie białe włosy, stylowa sukienka w pastelowym różu i niebieskim kolorze oraz wysokie buty na obcasie. Wyglądała tak, jakby wyszła prosto od fryzjera i osobistego projektanta mody. Na pewno ten świat pełen modnych dziewczyn był cały jej. Prawdopodobnie opowiadała o nim godzinami.

- No to jestem! - Ze świata myśli Meredith wyrwał ją głos Hayley, - Co ci podać? Kokosowe Marzenie, Szaloną Mieszankę Owocową, Tęczowe Sny czy może Arbuzowe Ukojenie? - Mówiła z taką ekscytacją, że przytłoczyło to Meredith. Dodatkowo te niebieskie, duże oczy wpatrywały się w nią czekając na odpowiedź. Spuściła wzrok i nie wiedziała, co zrobić.

- Hayley - zawołała  Lily - Ona jest tu nowa, a w dodatku miała dość zwariowany dzień pełen przeżyć. Podaj jej Arbuzowe Ukojenie!
- Przepraszam słońce - powiedziała Hayley do Meredith - zawsze tak gwałtownie reaguję na nowe osoby. Jeśli cię to przestraszyło to przepraszam. Już robię ci drinka. Dziś na koszt firmy - mrugnęła do niej i uśmiechnęła się przystępując do robienia drinka.

Jednakże odezwała się teraz osoba, której nikt się nie spodziewał.

- Taki ktoś jak ty powinien dać sobie spokój i znaleźć inne miejsce. Jeśli sobie nie radzisz z ludźmi to co tutaj robisz?
- Madeleine, nie dzisiaj - odezwała się Lily w obronie Meredith.
- Ja tylko mówię jak jest. Ktoś taki jak ona powinien zamknąć się w domu i nie wychodzić. Taka ofiara, która pewnie ma ckliwą historię za sobą nie będzie na litość zdobywała moich przyjaciół. To pewnie typowa drama queen, która szuka atencji u innych. Nie jest tak, NIEznajoma? - podkreśliła jadowitym tonem szczególnie ostatnie słowa Madeleine. - Trzymaj się z dala od moich znajomych. Nie potrzebujemy nowych osób w naszej paczce.
- Madeleine, po co to robisz? Czy zawsze będziesz tak traktować każdą osobę, która chce się do nas zbliżyć? Przecież ona nie zrobiła nic złego - krzyknęła Lily.

Meredith była w tym momencie osłupiała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Brakowało jej słów, ale wiedziała jedno. Madeleine na pewno taka nie była. Udawała kogoś, kim nie była.

- Hayley, powiedz jej coś.
- Poczekaj słonko. Płacisz 10,99$.
- Nie musi mi nic mówić. Ja tylko stwierdzam fakty. Popatrz na nią. Już wygląda, jakby przegrała życie. I kim ona jest, żeby wpraszać się do naszej paczki? Tylko marnym geekiem. Chyba nadszedł czas, żebym poszła. Zaraz mam sesję zdjęciową do magazynu modowego Vogue. - Nie zapomniała też, aby posłać buziaka w stronę swoich Lily i Hayley. - Przyjdę później, a Ciebie ma tu nie być jak wrócę. Au revoir!

Madeleine już zdążyła zniknąć za tłumem ludzi, ale na odchodne uśmiechnęła się tak sztucznie i fałszywie, jak żaden inny człowiek jakiego w życiu widziała. Meredith nawet nie czekała na drinka od Hayley. Po prostu pobiegła przed siebie. Nawet nie rozglądała się za siebie. To co jej powiedziała ta modelka było przykre. Słyszała za sobą Hayley i Lily, ale nie przejmowała się tym. Znalazła jakieś ustronne miejsce na plaży, wzięła ze swojej torby długopis i notatnik, z którego wyciągnęła kartkę papieru i zaczęła pisać list do babci Sassy w promieniach zachodzącego słońca. To był jeden z najgorszych, ale i najlepszych pierwszych dni w tym mieście.

czwartek, 27 października 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział II

Cześć!

Tak słowem wstępu chciałam wyjaśnić, że jest to druga, większa rzecz, którą robię na tym blogu, czyli opowiadanie. Razem ze wspomnianymi przeze mnie osobami w dedykacji,czyli z Moniką, Wiktorią, Klaudią, Asią i Dominiką je tworzę. Dokładnie to one stworzyły postacie, które będzie można poznać zarówno w historii jak i w osobnych metryczkach, które im stworzę w późniejszym czasie.

To nie pozostało nic innego, jak rozpocząć II rozdział przygód głównej bohaterki Meredith.

Trzymajcie się,
ELO.

BEZ ODBIORU!

Był ciepły dzień lata. Jazda wspólnie z ojcem w jednym aucie dla Meredith była czymś dziwnym i niespotykanym. Kierowca czarnego SUV-a miał za zadanie z wsi Lakes of Four Seasons zawieść ich na lotnisko, z którego odlecą prywatnym samolotem w kierunku Newell. Jednakże po drodze czeka ich przesiadka w mieście Big Pine, żeby wreszcie dotrzeć na miejsce przeznaczenia. Piętnaście godzin lotu to niesamowita męczarnia.
Siedzieli na tyłach samochodu i nic do siebie nie mówili, jakby się nie znali. Meredith robiła wszystko, aby być cicho. Sprawdzała swoje ulubione blogi książkowe oraz, co się zmieniło w świecie muzycznym. Dni u babci Sassy należały do tych szczęśliwych. Obydwie uwielbiały grać w gry karciane oraz gotować i piec oraz iść w tylko im znanym kierunku. To rzeczy, które je łączyły. Oprócz tego pokaźna biblioteczka w domu Sassy zawierała dużo książek, które miały zastąpić jej przyjaciół. Oprócz Eri nie miała nikogo innego, ale jej to nie przeszkadzało.
Nagle jej ojciec postanowił przerwać ciszę:

- Meredith, czy możemy porozmawiać? - zaczął niepewnie, jakby się czegoś bał. Meredith niezbyt poruszona jego pytaniem nie podniosła oczu na niego znad swojego interesującego czytnika pełnego książek. - To ważne, co chcę Ci powiedzieć. Możesz przerwać to co robisz w tej chwili?

Meredith najwidoczniej pochłonięta przez lekturę o robotyce nie słyszała, co się wokół niej dzieje. Jason - ojciec Meredith - zdenerwowany całą tą sytuacją, używa krzyku:

- MEREDITH! Mówię do Ciebie, więc słuchaj na litość boską!

Dziewczyna aż podskoczyła ze strachu. Popatrzyła dookoła totalnie zdezorientowana. Nie wiedziała, co się dzieje, aż w końcu spojrzała na swojego ojca, który jednym telefonem odebrał jej wszystko, co miała, aby w procesie obdarowania prezentami zapomniała, dlaczego i po co to zrobił.
Wracając do Merdirh, wreszcie zareagowała:

- Co się stało Ojcze? - odpowiedziała jakby tej kwestii wyuczyła się na pamięć najbardziej obojętną formułkę w jej życiu.

Trochę zbiło go to z tropu. Nie wiedział, co na to odpowiedzieć, ale wystarczyła chwila, aby ogarnąć się i zacząć mówić składnie i logicznie.

- Meredith, jak wiesz będziesz mieszkać w Newell. Powodem, dla którego cię tu sprowadziłem jest to, abyś poznała trochę inny świat niż wieś. Żebyś miała pojęcie, ile możesz osiągnąć ze swoimi talentami.
- A skąd ty to możesz wiedzieć? Przecież nigdy specjalnie się mną nie zajmowałeś. Liczyła się tylko ta Twoja firma.
- Ta MOJA firma, jak ją nazwałaś, daje pieniądze. Bez nich nie jestem w stanie żyć na takim poziomie, jak teraz. Dzięki MNIE możesz się rozwijać u boku najlepszych. Dlatego sprowadziłem cię tutaj, aby dać Ci możliwość nabycia wiedzy i potrzebnych umiejętności. Będziesz mieszkać w apartamentowcu na najwyższym piętrze. Chociaż tyle mogę ci dać na początek.

Meredith się przez chwilę nad tym zastanowiła. Ta wizja mieszkania w apartamentowcu była kusząca, jednakże coś jej nie pasowało. No właśnie, ona. Jak skromna i malutka dziewczyna może mieszkać w tak smutnej i pustej przestrzeni? To do niej kompletnie nie przemawiało. Miałaby wszystko dla siebie, a równocześnie nic, co nie dawałoby jej radości.

-Ojcze... - zaczęła Meredith - nie możesz wszystkiego załatwiać pieniędzmi. Całe życie mieszkałam u babci Sassy. Myślisz, że nie było mi tam dobrze? Miałam wszystko, co chciałam - książki, którymi się na co dzień otaczam, spokój, ciszę i jedyną przyjaciółkę Ericę. Nawet to mi zabrałeś. Twój egoizm nie zna granic. Nie sądzę, abyś zrobił to z powodu jakiś altruistycznych pobudek, aby mnie uszczęśliwić - zareagowała dość ostro, choć tego nie zamierzała.

Jeśli chodzi o ojca to Meredith zawsze tak reagowała. Pałała do niego sporą dawką nienawiści za to, że ją zostawił. Zawsze zastanawiała się, co by było gdyby jej rodzina była w komplecie. Kochała babcię Sassy i to bardzo, ale jej myśli zajmowało, tylko to, jak to jest żyć mając mamę, tatę i może rodzeństwo. Tego już się nigdy nie dowie. Może tylko napisać o tym mnóstwo teorii, dowiedzieć się tego z książek, które poruszały ten temat, ale nie nabędzie praktycznej wiedzy o tym zjawisku. Nie potrzebowała przyjaciół, ale ciepła rodzinnego i domu już tak.

Po tej rozmowie resztę drogę przebyli w ciszy, łącznie z lotami do Newell, ponieważ wtedy usilnie ignorowała własnego ojca, który próbował kupić ją prezentami, ale nie zaufaniem, miłością i zapewnieniami, że jest dla niego ważna.

Bez żadnego problemu dotarli na miejsce. Wyszła z samolotu i musiała się bardziej otulić szalikiem, aby służył jako poncho. Newell nie przywitało jej tak ciepło, jak mogłoby się wydawać. Lato zapomniało do tego miasta dotrzeć. Wiatr, chłód, szarość i ponurość - pierwsze wrażenia Meredith były jednoznaczne. Nie lubiła już tej betonowej dżungli. Na sam początek kiepsko ją przywitała.

Podążała za ojcem jak zombie. Nieznany rozległy teren z przeważającymi elementami w postaci drapaczy chmur za bardzo jej nie pocieszał. Wręcz przeciwnie - przytłaczał swoją wielkością i częstotliwością występowania. Jednakże była zbyt zmęczona, żeby je dokładnie zwiedzać. Kolejny samochód na nich czekał z ich szoferem:

- Dobry wieczór Panie Jason, Panienko Meredith.
- Witam Robercie. Zawieź nas do domu. Jesteśmy zmęczeni.
- Jak sobie życzysz Sir.

Meredith nie jest do tego przyzwyczajona. Będąc tyle lat u babci Sassy w Lakes of Four Seasons nie miała szofera, a posiadany przez nią oldschoolowy samochód z lat 80. XX wieku był niezastąpionym przyjacielem w dalekich podróżach. Większość czasu jednak, żeby gdzieś dojść potrzebowała nóg. A teraz? Ma nawet własnego szofera. Niesamowite.

- Ojcze, o co tutaj chodzi? Możesz mi wytłumaczyć, bo już kompletnie nic nie rozumiem.
- Dzieje się to co widzisz. Wszystko wyjaśnię ci jutro, bo widzę, że zasypiasz, więc jak dojedziemy na miejsce, obudzę cię.
- A długo jeszcze?
- Nie, już niedługo będziesz leżeć w nowym łóżku.

Meredith już nie odpowiedziała. Nie odczuwała takiej potrzeby. Patrzyła na mijający szary krajobraz przez szybę samochodu. Szybki wyjazd od babci trochę się na niej odbił. Już za nią tęskni. Zastanawia się, jak bez niej i jej przyjaciółki się tu odnajdzie? Ta ogromna przestrzeń ograniczona przez drapacze chmur zachęcająco nie wyglądała. W pewnym momencie jej oczy się zamykały i po prostu oddała się w objęcia morfeusza i zasnęła jak kamień.

Następnego dnia Meredith dość gwałtownie wstała. Zasnęła w tych samych ubraniach, w których była jadąc, a potem lecąc do Newell. Ostatnie, co pamięta to rozmowa z ojcem. Nie obudził mnie. jak mógł?! A obiecał... - pomyślała sfrustrowana i postanowiła wziąć długą i przyjemną kąpiel. Delikatnie wstała z łóżka i zaczęła się rozglądać wokół siebie. Pierwsze, co zrobiła, otworzyła szafę. Było w niej dużo ubrań dopasowanych do niej. Koszule w kratę, topy na ramiączkach, spodnie z dziurami, trampki oraz różne czapki to jej styl ubioru. Te rzeczy były wygodne i rzadko kiedy ubierała coś innego. Dziś nie mogło być inaczej.

Trochę zajęło jej szukanie łazienki, ale w końcu ją znalazła. To ogromne pomieszczenie z wielką wanną, różnymi szamponami, żelami i odżywką. Cudowny styl i aranżacja tego pomieszczenia sprawiły, że chce zostać tutaj jak najdłużej się da. Jednakże to co dobre to się szybko kończy. Trzeba było powrócić do rzeczywistości. Umyta, ubrana i uczesana w swój zwyczajny luźny warkocz mogła zejść na dół po schodach w stronę kuchni. Jej żołądek głośno krzyczał.

Myślała, że spotka tam ojca. Bardzo chciała z nim porozmawiać o tym wszystkim, ale jedyne co zastała to kartka:

"Meredith,
chciałbym, żebyś zmieniła o mnie zdanie, ale niestety aby to zrobić to musimy razem porozmawiać. Nie jestem w stanie Ci tego dać. Obowiązki wzywają. Będę za kilka dni. Jeśli czegoś potrzebujesz to Robert, szofer, którego poznałaś zawiezie cię tam, gdzie będziesz chciała.

Twój tata,
Jason".

"Twój tata, Jason" - wielkie słowa. Meredith prawie w ogóle go nie znała. Dla niej był tylko człowiekiem, kimś obcym, kto podaje się za jej ojca. Babcia Sassy dała jej więcej miłości i zainteresowania jej osobą niż on. Może ta cała przeprowadzka to pretekst do odnowienia więzi? Na razie początek nie zachwyca.

Meredith nie chce spędzić całego dnia w czterech ścianach. Postanowiła pozwiedzać i coś zobaczyć. Zjadła szybkie śniadanie, wypiła sok pomarańczowy i wyszła, ale to nie było takie proste. Do pokonania mnóstwo pięter. Ciekawe, na jakim mieszkam? Nacisnęła guzik wzywający windę i czekała.

Pięćdziesiąte piętro. Dość sporo do pokonania.

A co się stanie następnym razem?
Zobaczcie sami w kolejnym rozdziale.


środa, 26 października 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział I

Dawno, dawno temu…
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, miastami, ulicami i blokami mieszka pewna dziewczyna. Jest taka jak ja, a na imię jej Meredith Hanson. Stara się nie wyróżniać z tłumu. Zawsze siedzi w ostatniej ławce i z książką w ręce. Uwielbia kryminały, thrillery i horrory. Może nawet w przyszłości napisze własną historię – kto wie. W każdym razie zacznijmy od początku…
Nasza bohaterka mieszka razem z babcią na wsi Lakes of Four Seasons. Ma ona problemy ze zdrowiem, a to odosobnione miejsce jest dla Meredith idealne. Pełno zieleni, jezior i ciszy – dziewczyna uwielbia to. Mogła tam zostać na zawsze. Jednakże przez kaprys jej bogatego ojca, który zakłada kolejną filię jego firmy elektronicznej, będzie musiała znowu przywyknąć do nowej rzeczywistości. Kiedy jej uszy przyzwyczajone są do zaledwie 20 dB hałasu i jedynym dźwiękiem jest muczenie krowy czy przejeżdżający traktor to trudno przestawić się na dużą ilość… wszystkiego. Meredith jest przerażona tym pomysłem, ale nie ma w tej kwestii nic do gadania. Nawet jej babcia Sassy, która jest „uparta”, jak tłumaczone jest jej imię nie wygrała walki o wnuczkę. Po telefonie ojca musiała pożegnać się z dotychczasowym życiem i jedyną przyjaciółką Erica.
- Na pewno będę do ciebie dzwonić Eri – mówiła przez płacz Meredith starając się uśmiechać, ale nie bardzo jej to wychodziło. Nie lubiła tych momentów pożegnań. Miała ich zdecydowanie za dużo.
- Ja też Mer, nawet kilka razy dziennie, żebyś wiedziała, że nie zapomniałam – przytuliła ją, a Meredith odwzajemniła uścisk.
Zanim wsiadła do samochodu, odwróciła się i pomachała swojej przyjaciółce na pożegnanie. Wzięła ze sobą niewiele rzeczy, bo resztą miała się zająć firma przeprowadzkowa. Na sam koniec pożegnała ją babcia Sassy, która tak bardzo chciała mieć przy sobie wnuczkę. Ze swoim synem rozmawiała wiele godzin, ale przegrała tę walkę i musiała oddać ją w ręce wielkiego miasta i jej ojca. Na sam koniec, jak już miała odjechać powiedziała jej:
-Pamiętaj o mnie Meredith. Odwiedź mnie jeszcze kiedyś to zagramy sobie partyjkę w brydża.
- Oj babciu, na pewno do Ciebie przyjadę! Pewnego dnia z Tobą wygram – również ją uściskała i teraz mogła wsiąść do samochodu.

To będzie długa podróż – pomyślała. I tak też było. Kilka godzin jazdy na lotnisko i dwa loty, aby dotrzeć do Newell. Tylko czy było to tego warte?

Dowiecie się w następnej części.

Trzymajcie się,
ELO.

poniedziałek, 24 października 2016

Trudne momenty

Cześć!

Skończyłam właśnie zadania na studia, więc postanowiłam coś tu napisać, bo znalazłam chwilkę czasu i poczułam taką potrzebę. Będą tutaj dwa posty. Ten, który będzie moimi przemyśleniami i drugi, który zapoczątkuje coś większego.

Na początku chciałam coś wyjaśnić. Tego bloga traktuję czysto terapeutycznie. Pisanie pomaga mi wyzwolić swoje prawdziwe uczucia, o których rzadko mówię. Nie wiem, jak to jest, ale zawsze pod przykrywką kłębiących się we mnie zmartwień i silnych emocji pojawia się on - uśmiech. Nieważne, jak ciężko by mi było, zawsze wychodzi na pierwszy plan. Pokazuje, że ze mną wszystko w porządku i nikt nie musi się o mnie martwić. W środku natomiast dzieje się coś zupełnie odwrotnego. Wszystko, co złe jest we mnie i ten cały smutek nie potrafi wyjść. Na początku jest go niewiele. Wbrew pozorom radzę sobie z problemami całkiem nieźle. Najpierw próbuję sama się z nimi zapoznać i znaleźć jakiś złoty środek, który pomoże mi je rozwiązać. O problemach dość trywialnych mogę porozmawiać, jednakże gdy coś większego pojawi się na mojej drodze wolę najpierw stawić temu czoło sama, aby nie wciągać w to innych. Egoistyczne podejście, ale dla mnie jak najbardziej właściwe.

Druga sprawa. Myślicie, że to maska? Nie pomyliliście się! To właśnie ona, którą nazywamy uśmiechem. Jednakże to, co ją demaskuje, to oczy. One nigdy nie kłamią. W nich widzimy wszystko. Wczoraj tak miałam. Wspomniałam tylko o czymś. Niby sobie z tym już poradziłam, ale w oczach był tylko smutek i prawie płacz. Jedno spojrzenie mojej współlokatorki na mnie jak o tym mówię i od razu odruchowe przytulenie i głaskanie po włosach. Było trochę lepiej, ale dalej ciężko. Takich właśnie sytuacji wolę unikać, ale niekiedy sprawiają, że zauważamy znaczną poprawę w naszym samopoczuciu. Ja z kolei średnio jestem do tego przyzwyczajona. Nie jestem nauczona po prostu oddać się komuś w zupełności razem z wadami, zaletami i smutkami, żeby z kimś dzielić ciężary naszych istnień. Jest to dla mnie coś nowego, ale ciągle się tego uczę.

Trzecia sprawa. Wolę słuchać niż mówić o sobie. Jeśli jestem o coś niepytana, nie mówię. Nie lubię zrzucać swoich problemów na kogoś innego. Wtedy czuję, jakbym zabierała komuś szczęście, które miał w danej chwili, aby zajął się mną i moimi zmartwieniami. Kolejne egoistyczne podejście, ale dalej właściwe dla mnie.

Trudne momenty są w życiu każdego z nas. Zaskakują nas niespodziewanie i najczęściej wtedy, kiedy dzieje się coś dobrego. Wbijają nam nóż w serce, gdy się tego najmniej spodziewamy. Od mojej przyjaciółki usłyszałam historię, która wydaje się idealnym przykładem wpasowującym się w mój wpis:

"Jeden z moich przyjaciół, psychologów, podczas wykładu na temat zarządzania stresem przeszedł się po sali. Gdy podniósł szklankę z wodą, wszyscy pomyśleli że zaraz zada pytanie "czy szklanka jest w połowie pusta czy pełna". Zamiast tego, z uśmiechem na ustach, zapytał "ile waży ta szklanka?". Odpowiedzi były różne, od 200 g do 0,5 kg. Gdy skończyli, odpowiedział: Nie jest istotne ile waży ta szklanka. Zależy ile czasu będę ją trzymał. Jeśli potrzymam ją minutę to nie problem. Gdy potrzymam ją godzinę, będzie mnie boleć ręka. Gdy potrzymam ją cały dzień, moja ręka straci czucie i będzie sparaliżowana. W każdym przypadku szklanka waży tyle samo, jednak im dłużej ją trzymam tym cięższa się staje. Kontynuował: "Zmartwienia i stres w naszym życiu są jak ta szklanka z wodą. Jeśli o nich myślisz przez chwilę nic się nie dzieje. Jeśli o nich myślisz dłużej, zaczynają boleć. Jeśli myślisz o nich cały dzień, czujesz się sparaliżowany i niezdolny do zrobienia czegokolwiek. Pamiętaj by odłożyć szklankę"

Łatwiej powiedzieć, ale trudniej zrobić. Właśnie w takiej sytuacji się znalazłam. Wiem, że powinnam odłożyć tą szklankę, lecz wcale nie jest to takie proste. Zapominanie jest trudne. Możesz o tym z kimś porozmawiać, ale z niektórych sytuacji po prostu trudno o szybkie i bezbolesne wyjście na prostą. Wydaje mi się, że tu powtarzamy pewien schemat. Rani nas ktoś, stajemy się smutni i zawiedzeni, potem przychodzi nieufność, jeszcze później nowa osoba, która wydaje się inna niż wszystkie, które poznaliśmy, a na końcu scenariusz kończy się tak samo. Odchodzi jak wszystkie inne, które poznaliśmy. Jednakże poza tym są te wyjątkowe, które zostają mimo wszystko.

Monika, Aneta, Asia, Wiktoria, Klaudia i Dominika - dziękuję Wam za wszystko, mimo że może tego zbytnio nie okazuję, ale pisząc ciągle o Was myślę i cieszę się, że Was mam <3

Trzymajcie się,
ELO.

sobota, 22 października 2016

Początek!


Cześć!

To mój pierwszy wpis na tym blogu, którego będę sobie prowadzić dla własnej przyjemności. Nie mam czym się pochwalić. Żadnymi specjalnymi zdolnościami nie dysponuję. Potrafię jedynie pisać. Rysować nic. Śpiewać też nie. Grałam kiedyś na gitarze i nawet mi to wychodziło, ale nigdy nie potrafiłam jej nastroić. Nie potrafiłam usłyszeć tych wszystkich dźwięków, jak powinna ona brzmieć. Za to potrafię podziwiać innych. Nie zazdroszczę im, tylko dlatego, że czegoś nie mam, ale podziwiam za to, że wkładają tyle wysiłku i pracy w to co robią, a i tak nie zostają zauważeni, co moim zdaniem nie jest sprawiedliwym wynagrodzeniem za ich umiejętności. Jestem skromną dziewczyną, która sobie po prostu żyje własnym życiem.

Czemu nie robię tego wpisu w sekcji do tego przeznaczonej? Bo w 1200 znakach nie można opisać człowieka. Tutaj też tego nie robię. Nie opisałam Wam nawet urywku tego, kim jestem. Takie podstawowe fakty też mogę podać.

Imię: Natalia
Pseudonim: Nikita,
Wiek: 19 lat (od listopada 20)
Edukacja: Studia I stopnia stacjonarne na Uniwersytecie Wrocławskim
Grupa krwi: 0
Rozmiar buta: 36/37 (zależy od rozmiarówki)
Wzrost: 167 cm

Myślę, że tyle wystarczy. Jakiej tematyki będą wpisy? Różnorakiej. Przemyślenia o rzeczach, które się w moim życiu zdarzyły. Wpis będący jedynie piosenką zespołów, które lubię zależnie od mojego nastroju. Może i jakieś opowiadania, które będą wstępem do czegoś większego lub tylko one-shotem, zobaczymy.

Trzymajcie się,
ELO.