niedziela, 18 grudnia 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział IX

Cześć!

To już dziewięć rozdziałów. Czas dalej płynie, a opowiadanie się rozrasta. Cieszy mnie jego pisanie, bo znam to uczucie zrzucenia z siebie wszystkiego. Chcę być w tym dobra. Jedyna rzecz, której nikt mi nie odbierze.

To tyle.
Trzymajcie się,
ELO.


Liceum. Początek wszystkiego. Nowa szkoła, znajomi, nauczyciele, drużyna (przypominajka, Scott uwielbia koszykówkę, dlatego myśli o stypendium sportowym i przystąpieniu do drużyny) i wszystko inne. Jeśli jest czas na rozpoczęcie czegoś to i musi być też i na zakończenie. Nie wszystko zostało takie samo. Od teraz Hayley i Scott byli parą. Rzadko kiedy się kłócili, miłość widoczna na kilometr, zgodność we wszystkim. Nie dość, że popularni to jeszcze wzór dla innych. Idealni w każdej rzeczy, której się podejmą. Tak można było ich opisać. Dlatego Hayley przez trzy lata liceum była przewodniczącą, a Scott kapitanem drużyny koszykarskiej. Idealizm aż do porzygu, nie?
To teraz będzie prawdziwa bomba. Zobaczycie!

Nadchodził bal maturalny na zakończenie liceum. Oczywiście Hayley była w samym centrum przygotowań. W jej związku ze Scottem nic już nie było dobrze. Ciągłe kłótnie o błahe rzeczy. Najprostsze z nich stawały się przeszkodami nie do pokonania. Popadli w rutynę, wszystko ich denerwowało, nawet własna obecność. Byli ze sobą dla... no właśnie, chyba już tylko tych wszystkich ludzi, którzy uważali ich za wzór. Na balu oczywiście nikt inny nie spodziewał się innego wyniku: król Scott obok swojej królowej Hayley. Tym razem los chciał inaczej.

Wieczór przed balem. Hayley postanowiła przejść się na spacer na plażę, aby posiedzieć i pomyśleć nad swoim życiem czując powiew wiatru od strony wody. Dotarła na miejsce. Usiadła, gdzie planowała. Wszystkie myśli, które spychała, aby jakoś funkcjonować każdego dnia wyszły, aby jeszcze bardziej ją dręczyć. Bycie wzorem, związek ze Scottem, spełnianie się w roli przewodniczącej i głównego organizatora balu maturalnego - tego było za wiele. Chciała trochę zwolnić i pomyśleć o tym wszystkim, na co nie miała czasu. Dokąd zmierza? Co chce osiągnąć? Wie tylko tyle, że jest silną osobą, która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Kiedy coś się dzieje, nie załamuje się, tylko idzie dalej. SHOW MUST GO ON! Nawet jeśli nie wszystko idzie po jej myśli i chciałaby zrobić coś inaczej, ale nie ma takiej możliwości to robi co się da, aby dokończyć, co zaczęła. Podczas tych rozmyślań i patrzenia w pustą przestrzeń zobaczyła coś, czego nigdy nie miała.

Scott obejmujący inną dziewczynę.

Nie, to nie jest jak w tych wszystkich serialach, które specjalnie stawiają główną parę w takich sytuacjach, aby spowodować umyślne nieporozumienie. Na końcu nie okazało się, że to była kuzynka, siostra czy po prostu przypadkowa dziewczyna, której akurat było słabo i potrzebowała pomocy. To była jej ex-przyjaciółka, Nicki. Toksyczna osoba i więcej wiedzieć nie trzeba. Przyplątała się do Scotta jak przylepa, a jemu to nie przeszkadzało. Śmiali się z czegoś, czego nie rozumiała.

Może ze mnie?

Na początku miała plan, aby im przeszkodzić, powiedzieć jak bardzo jej źle i zapytać się Scotta o powód tego zachowania, ale po przemyśleniu sytuacji nie miała na to ochoty. Dość już się naoglądała. Jeszcze pocałunek jako zwieńczenie tego wszystkiego.

Cudownie.

Postanowiła schować się za ladą swojego baru. Nie chciała zostać przyłapana, że to widziała. Płakała. Bolało jak cholera. Nie robiła tego od dawna, ale teraz miarka się przebrała. Przyjaciel, brat i miłość. Wszystkie te komponenty w jednej osobie w jednej chwili po prostu się roztrzaskały.

Zdrada tak boli.

Jedyne, co Hayley miała w głowie, to plan zemsty. Postanowiła, że wcieli go w życie po balu maturalnym. Nie było sensu ujawniania na samym początku tego, co się wie.

Zaboli go podwójnie i to ja będę tą, która zdepcze jego serce i wyrzuci na śmieci.

Ten plan był doskonały.

- I tak to właśnie wyglądało. Utrzymywałam pozory, że nic nie wiedziałam o jego zdradzie. Jednakże musiałam działać. Poprosiłam przypadkowego faceta poznanego na imprezie, aby był moim chłopakiem. Osiągnęłam, co chciałam, a potem rozeszliśmy się i zachowywaliśmy tak, jakbyśmy się nigdy nie znali. Koniec całej historii. - Zakończyła swoją wypowiedź Hayley ledwo powstrzymując się od płaczu.

Lily, Gabriela, Madeleine podeszły do niej i mocno przytuliły. Tym gestem przekazały jej jak bardzo jest dla nich ważna. Tyle miłości w jednym uścisku. Hayley była im za to wdzięczna.

- Nie pozwolimy na to, aby Scott cię dręczył. To skończony palant. Postąpiłaś jak uważałaś, ale mogłaś mu powiedzieć, że wiedziałaś o jego zdradzie. Zerwalibyście po tym i tak, ale przynajmniej nie musiałabyś wszystkiego dusić w sobie - powiedziała za wszystkie zgromadzone osoby Lily.
- To prawda, ale po prostu nie mogłam. Byłam przekonana, że to najlepszy sposób na zemstę, jaki mogłam wymyślić.
- Czasu nie cofniesz. Teraz możesz tylko pomyśleć, że będzie jeszcze lepiej. Nawet bez niego. Nie jest wart twojej uwagi, słów, uśmiechu czy łez. Naucz się żyć bez Scotta, nie myśleć o nim w każdej sytuacji i na pewno wyjdziesz na prostą. Bądź sobą - powiedziała Gabi ściskając Hayley jeszcze mocniej.
- Macie rację. Dziękuję, że jesteście przy mnie, choć szkoda, że nie można powiedzieć tego o Meredith.

Hayley zmartwiło jej zachowanie. Może nie znały się długo, ale to co powiedziała było z jednej strony trafne, ale z drugiej po prostu do niej nie pasowało. Może kogoś grała?

- To miernota. Nie potrafi się dostosować, a po kątach pewnie płacze, że nie ma znajomych. Znam taki typ ludzi. Mam jej dość. Pusta laska szukająca atencji. Tyle w temacie - powiedziała pewnym tonem Madeleine. - Nawet obroniłam ją podczas ataku słownego Scotta, a ona nie podziękowała, nic nie powiedziała, tylko poszła w znanym sobie kierunku. Ależ ma tupet! Tylko ja tak mogę! - tupnęła nogą o piasek, aby podkreślić pewność swoich słów.
- Nie oceniajmy jej po tym jednym wybryku. Może ma ku temu jakieś powody? - podsunęła Gabriela, która do tej pory się nie odezwała słowem w sprawie Meredith. - Postawmy się w jej sytuacji i może jej pomóżmy? Każda z nas była "tą nową" przez jakiś czas. Ona teraz też.
- Na przykład jakie powody?! Że jest głupia?! Gab, zastanów się! Jesteśmy przez tyle lat przyjaciółkami, że wiem, co w danej sekundzie każda może powiedzieć, a tam mała zdzira wkracza sobie jak gdyby nigdy nic do naszej paczki i jeszcze się nią przejmujesz? To jakiś kompleks sieroty? Lubisz zadawać się z takimi nieporadnymi osobami?
- Ale ona tu nikogo nie zna. Nie można dostosować się do czegoś obcego. Bądź człowiekiem Madeleine!- krzyknęła Lily, która nie mogła wytrzymać chamskiego zachowania Madeleine. - Sama w taki sam sposób się zachowujesz, więc nie czuj się lepsza tylko dlatego, że znamy się od dziecka.
- Jedyne co zdążyła zrobić to nie wypić owocowego drinka Hayley, biegać po plaży, ściągnąć uwagę Camerona, który swoją drogą jest w moim targecie przyszłych partnerów i nikt nie ma prawa ich ruszać, bo pozabijam oraz nagadać Hayley w sprawie Scotta. Tak się nie robi! - oburzyła się Madeleine.

Meredith nie zrobiła dobrego wrażenia i nawet nie stara się ratować tego. Choć może jest inaczej? Dowiecie się tego czytając kolejny rozdział.

wtorek, 13 grudnia 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział VIII

Po odejściu Scotta zrobiło się trochę niezręcznie. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Madeleine siedziała niczym niewzruszona, co oznaczało, że na pewno coś wie. Ktoś musiał przerwać tą ciszę, ale nie wiedział jak.
- Cześć dziewczyny! Co tam? - zapytała Lily, która postanowiła przyjść, aby zobaczyć znajome twarze - O! Meredith! Nie spodziewałam się ciebie tutaj. Czy coś się stało? Wszystkie jesteście takie dziwne.
- No chyba. Tak bardzo tego nie widać tępaku? - odgryzła jej się Madeleine. Trochę ostra reakcja, ale u niej to normalne.
- No właśnie widać, ale z jakiego powodu? O co tu chodzi?
- Scott był tutaj. Zrobił aferę. Koniec historii.
- Scott? Ten Scott? Przecież nie widziałam, żeby on i Hayley mieli między sobą jakąś więź.
- Nie spodziewałam się, że będę musiała do tego wracać.
- Jak nie chcesz Hayley o tym mówić, to nie musisz - zmartwiła się Madeleine i popatrzyła smutnymi oczami na swoją przyjaciółkę.
- Ale właśnie chcę. Oprócz Madeleine żadna z was o tym nie wie. Mogłyście tego nie zauważyć, bo przez sytuację ze Scottem postanowiłam pójść na inny uniwerek, aby mieć świeży start, ale nie spodziewałam się, że przyjdzie na tą samą uczelnię, co ja. Że przeprowadzi się do Newell. Jak widać świat jest mały.
- Dobrze, to ja będę się zbierać - powiedziała Meredith. - Ta rozmowa mnie nie dotyczy.
- Ale zaczekaj! Przecież jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - zapytała Lily.
- Przyjaciółmi? Chyba za wcześnie na to. To prywatna sprawa Hayley. To, że wam nie powiedziała znaczy to tyle, że albo nie chciała was martwić albo wam nie ufa. Jedno z dwóch.
- Że co?
- To co słyszysz. Też istnieje trzecia możliwość. Chciała sama rozwiązać ten problem, a po podjętych decyzjach, kiedy ją to przytłoczyło powiedziała Madeleine, którą na pewno zna dłużej niż was. Mylę się?
- No nie, ale...
- Prowadzi nas to do tego samego. Jeśli uważa was za przyjaciółki to powinna powiedzieć o tym wszystkim, a nie tylko jednej. Nie interesują mnie jej motywy, ale nie mam zamiaru słuchać jej wyjaśnień, w których będzie wybielać siebie, a zrzucać winę na Scotta za swoje decyzje, zachowanie itd. Trzymajcie się!

Meredith odeszła razem ze swoim napojem. Może byłam trochę za ostra? Nie mogę tak uważać. Powiedziałam, co myślę. Czekałam na odpowiedni moment i tyle. Miała z tego powodu wyrzuty sumienia, ale szybko przestała się tym przejmować. Ze swoimi zdobyczami z księgarni oraz napojem postanowiła udać się do domu, aby je jak najszybciej przejrzeć. Ciekawe, jaki świat mnie dzisiaj pochłonie?

Hayley trudno było zacząć. Jej mina o tym doskonale świadczyła. Zagubienie i szybkie zbieranie szczegółów w głowie, które choć trochę wyjaśniłyby zaistniałą sytuację. Musiała stawić czoła prawdzie.

- No dobrze, zacznijmy od początku...

Hayley, Cameron i Scott od dzieciństwa byli przyjaciółmi. Znali się jak łyse konie. Taka przyjaźń zdarzała się raz na milion. Poznali się na jednym podwórku. Kiedy Hayley stawiała czoła trzem osiłkom próbującym zabrać jej zabawki z piaskownicy Scott stanął w jej obronie.
- Zostawcie ją! Nic wam nie zrobiła!
- Głupek! Teraz ty dostaniesz!

Bili go długo. On zwijał się w kłębek, ale odzyskał jej wiaderko, grabki, łopatkę oraz foremki. Brudny, poobijany, ale szczęśliwy Scott oddał jej rzeczy. Od tego momentu byli już nierozłączni. Kilka dni później przyjechał nowy chłopak - Cameron. Był markotny, małomówny i powolny we wszystkim co robił. Wyglądał tak, jakby nic go nie obchodziło, ale czuł spokój mając tą pełną przeciwieństw jak też i podobieństw dwójkę - Hayley i Scotta. Przy nich każdy dzień był inny. Bardziej kolorowy niż poprzedni. Przykładowo sytuacja na zakupach, gdzie wybierali prezent dla Camerona:

- Nie, ja chcę wziąć mu figurkę surfera. Jest związana z jego zainteresowaniami i w ulubionym kolorze.
- Wcale, że nie. Nowa gra wyszła na konsolę. Horror. On musi zagrać w "Pogromcę zombie. Powrót Mistrza". Uwielbia tą serię. Figurkę postawi i zapomni, a tu przynajmniej sobie pogra.
- Nie, postawi sobie na biurku i będzie mógł na nią patrzeć i przypominać moment, w którym ją dostał. Uważam, że wspomnienia są ważniejsze niż jakaś gra, którą może rzuci po pięciu minutach.
- Kupujemy mu grę i koniec. To będzie jego prezent.
Przekomarzali się przez kilka minut dodatkowo krzycząc na siebie, co sprawiało, że z perspektywy przeciętnego obserwatora sytuacja była co najmniej komiczna.
- Bierzemy figurkę i koniec. On ma za niedługo zawody, więc pewnie chce mieć talizman, dzięki któremu wygra.
- Nie, on wygra dzięki umiejętnościom, a nie jakąś figurką.
- Gra może się zniszczyć przez użytkowanie, a taka ozdoba nie dość, że przyciągnie uwagę to jeszcze będzie mu przypominać o sporcie, który kocha, dlatego ją weźmiemy.
- Dobrze, to każdy z nas kupuje osobno.
- Hmph - prychnęła Hayley i poszła w swoją stronę i Scoot zrobił to samo.

Przy kasie okazało się, że niestety nie mają odpowiedniej ilości pieniędzy, aby kupić te dwie rzeczy. A jak połączyli kwotę to akurat starczyło im na tą figurkę, na którą uparła się Hayley. Tą walkę wygrała ona i prawie każdą inną też.

Lata mijały, a oni ciągle się poznawali na nowo. Wspólnie robili praktycznie wszystko. Śmiali się, wychodzili na plażowe imprezy oraz spędzali czas. Była jedna szczególna rzecz, która ich łączyła - gry oraz horrory. Uwielbiali dreszczyk emocji i adrenalinę krążącą w żyłach. Wtedy człowiek wiedział, że żyje. Poza tym robili to razem. I to było piękne. Jakby to było możliwe to zamieszkaliby razem i trwali tak jak teraz. Ale coś się zmieniło...

- Cameron, ale jak to wyjeżdżasz?
- Normalnie. Przeprowadzam się. Zmieniam szkołę. Nic niezwykłego. To i tak cud, że zostałem tutaj tak długo. Te lata były cudowne, bo spędziłem je z Wami. Hayley i Scott, dziękuję wam za wszystko. Na pewno na studia tu wrócę i będę surfować, a wy nie kłóćcie się jak zazwyczaj, gdy mnie tu nie będzie. Przeżyjcie.

Na koniec przytulił ich, życzył powodzenia i udał w swoją stronę. Od tego momentu nic nie było tak samo. Ale zmiany są dobre, prawda?

Hayley i Scott zakochali się w sobie, choć na początku nie byli tego świadomi. Spędzali ze sobą taką samą ilość wolnego czasu, ale każde z nich podświadomie zaczęło odczuwać chęć przypodobania się. Hayley ubierała się tak ładniej i za pomocą makijażu podkreślała swoje atuty. Dodatkowo ściągnęła okulary, które zwykła nosić, aby pokazać swoje piękne oczy.. On z kolei też zaczął bardziej o siebie dbać niż zazwyczaj i zauważać zmiany jakie Hayley wprowadzała. Komplementował ją i zapraszał też w miejsca, gdzie w pełnym gronie na pewno by nie poszli.

W urodziny Hayley, Scott przebił samego siebie. Zaprosił ją na kolację we dwoje na plaży. Sam przygotował każde danie. Zadbał też o odpowiedni nastrój i muzykę oraz prezent w postaci wisiorka z pierwszymi literami ich imion połączonych w sercu.

- Dziękuję Scott. Nie wiem co powiedzieć. To najcudowniejsze urodziny w życiu. - Przytuliła go najmocniej jak tylko mogła i poprosiła o pomoc przy założeniu łańcuszka.

Odgarnęła swoje długie i niesforne włosy, aby ułatwić mu dostanie się do szyi i założenie nowej biżuterii. Przybliżył się ostrożnie i traktował tak, jakby była jajkiem. Delikatnym tworem, który trzeba chronić przed światem. Kiedy łańcuszek był już tam, gdzie powinien Hayley postanowiła zaryzykować. Będąc jak wzburzone morze - totalnie nieprzewidywalne  - przyciągnęła Scotta bliżej do siebie korzystając z tego, że do koszuli hawajskiej założył krawat tworząc pozory elegancji, ale to tylko ułatwiło jej realizację planu. Pocałowała go z uczuciem, jakim go darzyła. Odpowiedział jej tym samym, choć na początku był totalnie zszokowany. Najpiękniejszy dzień. Jednak kocham tego idiotę - pomyślała Hayley, która od zawsze żyła tylko chwilą. Skorzystała z okazji, którą dał jej los i cieszy się, że ją złapała.

- Hayley, tego się nie spodziewałem. Myślałem, że to ja przejmę pałeczkę i pocałuję cię pierwszy.
- A widzisz? Jednak nie - pokazała mu język i pobiegła w stronę oceanu śmiejąc się jak dziecko.
- Hayley Archer, wracaj tu!
- A co jeśli nie chcę?
- Zaraz cię złapię. Nie uciekniesz mi! Nigdy nie byłaś w tym dobra.
- W uciekaniu? Chyba pomyliłeś mnie ze sobą! Hahaha, złap mnie, jeśli potrafisz!
- Dobrze, podejmuję wyzwanie!

Gonili się po plaży przez jakiś czas. Ona zwinnie uciekała przed nim, a on niezdarnie biegał po piasku wśród chłodnych objęć wody, aż w końcu ją złapał i przyciągnął do siebie jak najbliżej. Dziękował wszystkim siłom nadprzyrodzonym, że Cameron wyjechał oraz że Hayley darzy go uczuciem. Nie mogło być lepiej.

- Kocham cię Hayley Archer.
- Ja ciebie również, Scotcie Wayne.

Myślicie, że taki obrazek był zawsze?
Reszta w następnym rozdziale.

środa, 30 listopada 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział VII

Cześć!

Kolejny rozdział przed Wami. Poprzedni krótki, ale uznałam, że więcej nie trzeba dodawać. Co z tego wyniknie? Zobaczycie sami!

Zapraszam do lektury.

Nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego ja? Co ja zrobię? Nie chcę na niego wpaść? Chcę stać się niewidzialna! Nie chcę z nim rozmawiać! Zachowuj się naturalnie Meredith. Potraktował cię chłodno, ty jego również i nie masz zamiaru mieć z nim nic wspólnego. Ani trochę nie był miły, więc po co tu jest? Czy on mnie śledzi? No coś ty, Mer. Przecież to autobus. Środek komunikacji miejskiej.

Myśli Meredith krążyły w jej głowie nieustannie i dość szybko się zmieniały, jak w kalejdoskopie. Dosłownie nie wiedziała co z tym zrobić. To był tylko chłopak, który pewnie miał zły dzień i tak ją potraktował. Była ofiarą jego humoru, tyle. Nie chciała sobie nic wyobrażać wielkiego, ale jednak jej głowa wypełniona była negatywnymi scenariuszami. Potrzebuję wtopić się w tłum jak nigdy wcześniej.

Włożyła słuchawki do uszu. Strategia "odwróć uwagę i bądź ponad to" rozpoczęta. Postanowiła nie zwracać uwagi na otoczenie i patrzeć na każdego z obojętnym wzrokiem. Jeszcze lepiej by było, jakby odwróciła się do niego plecami, ale tłum jej zbytnio nie pozwalał na jakiekolwiek ruchy. Może nie zauważy. Ale nie wiedziała, jak bardzo się pomyliła i jej życzenie zostało niespełnione.

Niestety podszedł. Wypatrzył ją w tym tłumie. No to już po mnie. Żegnaj świecie. Pamiętaj o takiej Meredith jaką zawsze byłam.

- Cześć Scott! Co tam?
- To ty Cameron?! Kopę lat stary! Dalej surfujesz?
- Pewnie, że tak. Nawet mam zamiar brać udział w zawodach. Tym razem uderzam w zwycięstwo. A ty dalej w koszykówce?
- Tak, nawet mam swój team, z którym gram co drugi dzień na dzikim boisku. Nie ma co, rozrywka przednia! Nowe osoby przychodzą i oglądają nas w akcji. Stary, to jest dopiero coś. Przyjdź czasem.
- Pomyślę, ale na razie zajmuję się tą głupią księgarnią. Ojciec nie ma na to czasu, bo jakieś tam biznesy kroi z większymi i grubszymi rybami, a ja siedzę w tym przytułku dziadka. Przepisał to na ojca to powinien się tym zająć, a nie zostawiać to nastolatkowi, który chciałby więcej trenować przed zawodami...

Ominął mnie i nie zauważył, uff udało mi się! Teraz mogę troszkę się oddalić i być we własnym świecie. Kto by pomyślał, że i on ma własne pasje. Ale w tym wszystkim wyczuwam kłamstwo... ciekawe dlaczego, ale intuicja mi tak podpowiada.

Teraz jak Meredith patrzyła na niego z daleka to wydawał jej się zupełnie inną osobą. Oddany czemuś, co kocha, miły i sympatyczny, który przyciąga ludzi do siebie. To coś, co ma, zaczęło przyciągać również i ją. Kompletnie nie wiedziała, czym to jest, ale wiedziała, że nie powinna ponieść się tej sile. Włączony kawałek podpowiadał jej, że "nie potrzebuję cię" i postanowiła to zastosować. Trzeba w życiu mieć jakieś priorytety.

Tak długo się na niego patrzyła, że nawet nie zauważyła, iż prawie ominęłaby swój przystanek - znowu. W każdym razie wysiadła z niego i popatrzyła ponownie na nawigację. Szybkie zerknięcie i już wiedziała, gdzie iść. Już krzyczał do niej ogromny neon, na którym była nazwa baru TROPICANA. Wystrój też się zmienił, ale barmanka już nie. Hayley jak zawsze zabiegana, nieogarnięta i niezdarna. Dużo klientów i ona sama z tym wszystkim. Jednakże zauważyła kogoś nowego, kogo nie widziała. Ten ktoś był jej obcy. Dziewczyna była ubrana w zwiewną sukienkę w czerwone kropki, miała chustę zawiniętą wokół włosów. Była typową pin-up girl. Niska dziewczyna poruszała się żwawo między stolikami i klientami, którzy czekali na swoje zamówienia. Meredith podziwiała ją, że potrafi to ogarnąć. Postanowiła podejść i wtopić się w tłum i poczekać na swoją kolej, a trochę jej to zajmie.

Czy mi się wydawało, że ją widziałem czy naprawdę tam była? Teraz był ze swoim ziomkiem Scottem i nic nie powinno zaprzątać mu głowy, ale nie mógł pozbyć się tego wrażenia w autobusie, że ktoś na niego patrzył. Może ja już wariuję...
- Halo! Ziemia do Camerona! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówiłem o najbliższych zawodach koszykówki. Pytałem, czy chciałbyś wpaść i się zgodziłeś bez zastanowienia. Stary, ty nie lubisz tego sportu. Co się z tobą dzieje?
Cameron zastanowił się nad tym, co mu powiedział jego przyjaciel i miał w sumie rację, że coś z nim nie tak. Musi o tym zapomnieć.
- Wszystko w porządku. Naprawdę. Chodźmy na plażę. I tak nie mamy co robić.
- Jasne, pewnie chcesz popatrzeć na dziewczyny Casanovo! - Scott szturchnął ramieniem swojego kumpla, aby trochę się z nim podroczyć.
- Przestań, wcale tak nie jest. - Scott popatrzył się na niego wymownie, co sugerowało inną odpowiedź niż ta, która padła. - No dobra, może trochę.
- No i to rozumiem. To idziemy. Będziesz surfować?
- Myślałem o tym. Powinienem mieć trening częściej, choć ostatnio nie było pogody, aby go zrobić. Teraz muszę to nadrobić.
- Tak trzymaj. Pójdziemy do Hayley? Ma nowe napoje owocowe? Co ty na to?
- Przecież to twoja była dziewczyna. Co ty planujesz?

Kolejka nieco się zmniejszyła i Meredith mogła podejść, aby zamówić swój owocowy napój, którego nazwy nie pamięta, ale jak go opisze to może uda jej się go otrzymać.
- Cześć Słonko! Byłaś tu wcześniej razem z Lily, prawda? Ale jak Ci na imię? Hmm... NIE, nie mów! Sama zgadnę! Hmmm... - Hayley usilnie robiła gesty, które sugerowały, że w odmętach pamięci szukała tego imienia, ale chyba nie szło jej najlepiej. Meredith postanowiła jej w tym nie przeszkadzać i odejść do własnej krainy przemyśleń.

W sumie za niedługo będzie musiała myśleć o tym, do czego nie chciała wracać, czyli studia. Podobno jej przyszłość jest zaplanowana z góry na dół. Najlepsza szkoła, stypendia, pewnie też i lista znajomych oraz potencjalnych partnerów. Taki był jej ojciec, co zdążyła zauważyć po tej jednej rozmowie w samochodzie, która trwała dłużej niż każda inna. Była w szoku, że potrafi tyle wyrazić w zaledwie kilku słowach, krzykiem i mocnym, zdecydowanym tonem głosu. Ma zdolności przywódcze, nie ma co. Haha, raczej nie.

- Już wiem... MILEY?!
- Niestety nie, ale zaczyna się na literę M... Zgaduj dalej.
- Maya, Maggie, a może Melinda?
- Nie, nie i nie. Zimno.
- To ja już nie wiem Słonko. Powiesz mi? Prooooszę.- Złożyła ręce razem, uchyliła głowę i ukłoniła się przed Meredith, ale na tym ucierpiało jej czoło.
- Meredith. M-E-R-E-D-I-T-H. Zapamiętasz?
- Nie. Za długie masz imię. Może by tak Mer? Tak, będziesz dziś Mer, Słonko! Trzyliterowe słowa łatwiej można zapamiętać. Cudownie M-E-R, prawda? - uśmiechnęła się Hayley jak dziecko, które chce pokazać jak bardzo jest pocieszne. Rozczuliło to nieśmiałkę Meredith do granic możliwości.
- Niech będzie.
- Taaaaaaaaak! Co byś chciała do picia? Na koszt firmy!
- Nie, dzisiaj z tego nie skorzystam. Zapłacę. Ostatnio tego nie zrobiłam.
- Skończ! Życie jest za krótkie Mała Mer! Trzeba się bawić! Bierz cytrynę i wyciśnij ją jak najbardziej się da. Potem będziesz żałować.
- Ale i tak zapłacę. Chciałabym skosztować tego, co mi zrobiłaś, jak przyszłam i w sumie uciekłam. Jest mi głupio z tego powodu, że go nie wypiłam.
- Oj tam, Słonko! Teraz zasmakujesz czegoś innego, bo mam nowy napój owocowy, który zrobię. Będziesz moim testerem, chcesz?
- No dobrze, skoro i tak nie mam innego wyjścia, prawda?
- Nie, nie masz. No to ja idę szykować, a ty tu poczekaj, dobrze? Gabriela! Chodź tu na chwilę, proszę!
- Idę! - Rozbrzmiał słodki głos pin-upowej dziewczyny.
- O czeeeeeeść! Ty jesteś tą nową? Szkoda, że nie zdążyłam cię poznać. Jestem Gabriela Piovani. A ciebie jak nazywają?
- Meredith Hanson.
- Meredith? Ładne imię dla pięknej dziewczyny!
- Wcale nie - speszyła się trochę pod wpływem osoby, jaką była Gabriela.
Czy wszyscy muszą być takimi intensywnymi osobami? Dość męczące doświadczenia...
- Jeśli wiesz, jak się ubrać i zadbać o siebie oraz wykonać makijaż to każda z nas jest piękna! To jak sztuka. Twarz jest płótnem, a ty artystką z własnym pędzlem i "farbami" do dyspozycji w różnych odcieniach. Przekonałam cię? - Gabriela chwyciła ją za rękę i swoimi oczami - lewym brązowym, a prawym zielonym z ognikami - intensywnie ją lustrowała wzrokiem, jakby usilnie próbowała wszystkim wmówić, że ma rację.
Zmieszana tym wszystkim Meredith postanowiła skupić wzrok na czymś innym. Zauważyła na jej rękach tatuaże. Miała tam niebo pełne gwiazd i znaków zodiaku. Cudowne kolory i wykonanie. Ma gust.
- Ładne tatuaże.
- Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie. To mogłabym z ciebie zrobić chodzącą piękność?
- Dobrze jest tak jak do tej pory. Nie chcę tego zmieniać.
- Nie, nie, nie Meredith. Popatrz na to z trochę innej strony. Masz okazję podkreślić swoje atuty, a ten ubiór na to nie pozwala. Top, koszula w kratę, luźne spodnie z dziurami, trampki i czapka oraz włosy związane w warkocz. Dołóżmy do tego okulary, które czynią z ciebie kujonkę, a dam sobie nawet rękę uciąć, że tak jest, mylę się?
- Właściwie tak, ale..
- No właśnie. Teraz pomyśl o tym jak o pozytywnej zmianie. Nie jesteś kimś innym. Dalej jesteś Meredith, ale w wersji 2.0. Co ty na to, abyś troszkę wyglądała inaczej?
Nie musiała nawet myśleć nad odpowiedzią. Pokręciła głową na znak zaprzeczenia, bo nie chciała już dłużej słuchać o swojej przemianie. Ona w sukience? Nie może być.
W tej sytuacji uratowała ją Hayley przynosząc napój. Słomka w kolorze czerwonym, parasolka, pływające banany oraz koktajl o niezidentyfikowanym kolorze. Była ciekawa, co to takiego.
- Mandarynka, kiwi, banan i granat i do tego zrobione przeze mnie budyniowe naleśniki, których mam za dużo i sama ich nie zjem. Spróbuj.
- No dobrze. - Upiła łyk tego napoju i była w siódmym niebie. Kwaskowatość i słodkość się łączyły ze sobą w idealnie wyważoną całość. Po prostu poezja.
- Pyszne. Będzie dobrym nowym koktajlem w menu? Dodaj go.
- Jeeeej, cieszę się bardzo! Myślałam, że nie będzie to dobre połączenie. Dziękuję Ci! Wypij go do końca. Będzie mi miło.
-Hayley! - zawołał męski głos z bliżej nieokreślonego miejsca - Masz dla nas nowy koktajl? One wymiatają. Są najlepsze na dzielni.
- Scott, no nie wiem. Może mam, a może nie.
- Dla mnie nie masz? Przecież wiem, że na mnie lecisz.
- Na pewno. Masz urojenia idioto. Bierzesz coś czy się wynosisz?
- Nie tym tonem dziewczynko!
- Chcesz wiedzieć, jak bardzo zaboli cię moja pięść? Z radością chcę usłyszeć jak kości Twojego nosa się łamią na drobne kawałki.
- Tak? Odważna jesteś w słowach, ale na pewno nie w działaniu. Dobrze mówię Cameron?
- Wynoście się stąd - krzyknęła Gabriela. - Nie możecie zostawić Hayley w spokoju? Co ona wam zrobiła?
- Ona dobrze wie.
- Co tu się dzieje?- Na scenę wkroczyła Madeleine w swoim jak zawsze wielkim stylu. Krótkie podarte spodenki, luźna koszulka z dłuższym tyłem, chustka na szyi i kapelusz był jej obowiązkiem oraz buty na obcasie, które musiała trzymać w ręce. Wybornie.- Możecie przestać się tak drzeć?! Ty tam blondynku, który myśli, że może wszystko.
- Ja?!
- Tak, dokładnie ty. Masz kilka sekund na opuszczenie tego miejsca, bo inaczej mój cienki obcas i ostre paznokcie sprawią, że będziesz ranny, a ty czarnowłosy, który udaje, że go nie ma.
- Ja?
- Owszem. Jesteś z tym niedorozwojem?
- To mój przyjaciel Scott, a do niedorozwoja mu bardzo daleko. Nie mów tak o kimś bliskim dla mnie, którego nawet nie znasz. To mój ziomek.
- Wiecie co? Nie obchodzi mnie to totalnie. Gdybym miała wybierać pomiędzy tą miernotą, która siedzi i pije coś nowego zrobionego przez Hayley, a waszym duetem kiczu i beznadziejności wybieram ją. Z braku laku i niemowa dobra. Przynajmniej nie panoszy się wszędzie tam, gdzie wy. Jeden koszykarz, a drugi surfer. Pewnie zaraz wyskoczycie z tekstem o marzeniach i sławie. Mam to gdzieś. Jestem w moim ulubionym miejscu, gdzie pracuje ktoś ważny dla mnie, czyli Hayley. Zadzierasz z nią to tak jakbyś zaczynał wojnę również ze mną. Dotarło? A teraz znikajcie. Odliczam: 3...2...1...
- Dobra, dobra. Kumamy. Chodź Scott. Nie chcę już tego koktajlu. Chcę surfować. Może i dla ciebie modeleczko z gazet jest to marne marzenie, ale dla mnie jest wszystkim, co mam. Poza tym cześć molu książkowy.
- Do niej mówisz? - wskazała palcem na Meredith.- Znacie się?
- Była u mnie w księgarni. Dzisiaj. Też nie może tam bywać? Zakazane miejsce?
- Teraz już tak.
- Psycholka. Masz niepoukładane w tej łepetynie. Żal mi cię.
Tym tekstem Cameron zakończył dziwną kłótnię, którą rozpoczął jej przyjaciel.

O co chodzi?
Wszystko w następnym rozdziale.
Trzymajcie się,
ELO.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział VI

Cześć!

Postanowiłam powrócić do tego opowiadania. Trochę pozmieniałam w poprzednich rozdziałach, ale mając więcej czasu i dużo siły będę pisać, pisać, pisać.


Zapraszam do lektury.

Trzymajcie się,
ELO.

To było dziwne, naprawdę dziwne - pomyślała Meredith, gdy wychodziła z księgarni płacąc za swoje nowe zdobycze. - Co za palant?! Jak nie lubi książek, to po co właściwie pracuje w takim miejscu, które jest nimi wypełnione? 

Szła szybkim tempem zastanawiając się, o co mu chodziło. Nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Kompletnie nie wiedziała, co mu zrobiła, że zasłużyła na takie traktowanie. Idiotyzm.

W każdym razie teraz postanowiła przemieścić się na plażę, jak najdalej od tego miejsca. Nie chciała tam dłużej być. Sięgnęła po GPS, aby sprawdzić, gdzie ma pójść, aby dostać się na plażę, na której ostatnio była z Lily. Chciała przeprosić Hayley za to, że nie wypiła jej drinka oraz w końcu skosztować to, co jej wtedy zrobiła.

- No to zobaczmy... Gdzie to mam się udać, żeby dostać się na plażę? Co wpisać? Może nazwę tego baru... Tylko jak on się nazywał? Hmmm...Ooo, już wiem! TROPICANA! - krzyknęła do siebie radośnie zadowolona z tego małego sukcesu, jakim było zapamiętanie nazwy.

Miała fotograficzną pamięć. Szybko czytała, zapamiętywała, a jak jeszcze były kolory, tabelki czy inne tego typu rzeczy to było jej łatwiej. Zazwyczaj łatwo przyswajała "cosie", które mało znaczyły albo ludzie po prostu tego nie zauważali bądź uważali, że detale nie mają większego znaczenia, ale dla niej tak.

Teraz tylko wystarczy posłuchać nawigacji i na pewno dotrze na miejsce. Najpierw poprowadziła ją na przystanek autobusowy, z którego wysiadała. Zobaczyła na rozkład jazdy i już wiedziała gdzie jechać, bo nie trudno było nie zauważyć, gdzie trzeba wysiąść, ponieważ przystanek był blisko i w swojej nazwie miał słowo plaża. Ale trochę czasu jednak trzeba jechać. No cóż, trudno - pomyślała Meredith, ale była dobrej myśli. W końcu ma swoją książkę i nawigację, która powiadomi ją, że jest na miejscu. Właśnie za niedługo jej autobus miał przyjechać, a ona zauważyła jedną rzecz. Chłopak z księgarni też jechał tym samym busem co ona. To chyba jakiś żart...


środa, 23 listopada 2016

Trochę czasu minęło...

Cześć!

Trochę czasu minęło od mojego ostatniego wpisu. Oczywiście, nie porzuciłam pisania opowiadania terapeutycznego czy przemyśleniowych postów, ale trochę się w moim życiu działo i nie miałam ani weny ani chęci wrzucania tu czegokolwiek. Potrzebowałam ochłonąć i trochę więcej przestrzeni. Myślę, że za niedługo będę reaktywować opowiadanie, choć doszłam do wniosku, że muszę troszeczkę je zmienić, więc też trochę to potrwa. Ale dziś naszło mnie na kolejny post z przemyśleniami.

Zapraszam do lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Ostatnimi czasy w dość dziwnych sytuacjach dochodzę do pewnych wniosków. Tematem refleksji były relacje międzyludzkie ze strony introwertyka. Na co dzień nie wyglądam na taką osobę. Ale postawienie mnie w pewnych sytuacjach, które mogą wprowadzić dyskomfort całkowicie mnie demaskują. Nowi ludzie i ich obserwacja, niewielki udział w dyskusji - wolę mniejsze przestrzenie i małą ilość ludzi. Nawet jeśli kogoś kojarzę to i tak średnio wychodzi mi z nim rozmowa. Zauważyłam jedno. Często, jak coś mówię, nikt mnie nie słucha. Mam na myśli większe grono. Próbuję coś powiedzieć, ale każdy najwidoczniej ma to gdzieś. To tak, jakby utknąć w dziurze, wołać pomocy, ale brakuje feedback'u. No cóż, życie, co nie?

Szarość, nudność i niewidzialność i to wszystko dlatego, że nie mam snapa bądź nigdy nie miałam kaca i wiem, gdzie są granice picia i ich po prostu nie przekraczam? Co teraz definiuje znajomość albo dobrą domówkę/imprezę? No chyba tylko poziom procentów...

Jest mi trochę przykro z tego powodu, ale przecież ani świata ani ludzi zmienić nie można, dopóki nie zacznie się od samego siebie, prawda?

niedziela, 6 listopada 2016

Decyzja podjęta... klamka również zapadła

Cześć!

Stwierdziłam, że co pięć rozdziałów będę umieszczać takie posty typowo z moimi przemyśleniami na dany temat, żebyście mogli mnie lepiej poznać.

Skąd taki tytuł? Otóż, moim tematem na dziś są decyzje. Wielu zastanawia się nad nimi dniami i nocami przy okazji denerwując tych, którzy podejmują je impulsywnie. Są też i tacy, którzy są sterowani przez innych, chociaż o tym nie wiedzą, ale podświadomie zgadzają się na coś takiego. A do których należę ja? Jestem mieszanką.

Podejmuję decyzje spontaniczne w pewnych kwestiach, a najczęściej dotyczy to kupowania czegoś, co w danym momencie mi się spodoba albo gdy coś jest ograniczone ilością i terminem, ale wiem, że jest drogie, jak np. teraz bilety na koncert Linkin Park. Bardzo cieszę się, że on będzie z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że było już 5 eventów z udziałem Linkin Park, a ja nie byłam na żadnym, więc chciałabym pojechać. Drugi to jego wyjątkowość. To właśnie liczba 5. Fani chcą przygotować specjalną akcję koncertową. Chcę być tego częścią. Odkąd byłam na koncercie mojej ulubionej kapeli Three Days Grace postanowiłam jeździć na tyle wydarzeń z udziałem zespołów, które słucham i lubię, na ile tylko się da. Przy okazji też mam zamiar na trochę pozostać w Krakowie, ponieważ bardzo lubię to miasto, a nigdy nie miałam szansy dokładnie go zwiedzić oprócz tych głównych punktów. Czas odkryć rozpoczęty!

Czasem też zastanawiam się nad podjęciem decyzji, czy rzeczywiście to, co chcę zrobić jest konieczne lub to co chcę kupić jest mi potrzebne. Często też robię coś pod wpływem innych. Chciałabym się od tego uwolnić, ale niestety nie mogę, bo wydaje mi się, że każdy człowiek tak ma - nie chce odstawać od innych. Trudna ta sztuka zarówno podejmowania decyzji jak i odmawiania.

Zadajemy sobie praktycznie te same pytania:
- jak podjąć trudne decyzje?
- co zrobić, żeby później ich nie żałować?
- jak pozbyć się wrażenia, że mogliśmy podjąć inną decyzję, która mogłaby być lepsza od tej już podjętej?

Na pewno niejeden z Was szukał na to pytanie odpowiedzi. Przyznam się bez bicia, że ja też. Jednakże co z tego, skoro nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich skutków naszych decyzji, a jeśli nawet będzie to część z nich to możemy się tylko na nie odpowiednio przygotować. Wróżki nie istnieją. Wróżenie z fusów, stawianie tarota czy inne tego typu bzdety nie pomogą nam w naszym życiu, a  jeszcze bardziej będą wpędzać w wir zastanowienia i przemyśleń.

Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że można trafić na taką osobę, która będzie zrzucać winę na każdego innego, ale nie siebie za skutki wynikające z podjęcia danych decyzji. Na pierwszy ogień zawsze idą rodzice, potem inni członkowie rodziny, znajomi, a na końcu najbliżsi przyjaciele. Zwieramy im się, rozmawiamy, spędzamy wspólnie czas, ale w takich momentach to oni są wszystkiemu winni. Taki człowiek jest w stanie szukać dziury w całym tego zamieszania, ale gwarantuję, że nie rozwiąże to zaistniałego problemu. Wtedy należy po prostu uciec na trochę, aż ta osoba się uspokoi albo przejść do rozpoczęcia terapią szokową.

Trudne decyzje to takie, z których najczęściej nie ma wyjścia. Kiedy musimy coś wybrać - szczęście swoje lub czyjeś, mieć pieniądze czy je pożyczyć i czekać na oddanie, które nadejdzie lub nie, Nasze życie jest pełne decyzji - tych małych i dużych, mało lub wiele znaczących. Nie zastanawiamy się może nad tym na co dzień, ale warto byłoby w tym ciągłym pędzie życia na chwilę się zatrzymać i pomyśleć, rozejrzeć się dookoła siebie i znaleźć czas na chwilę refleksji.

Na tym etapie moich przemyśleń to zakończę. Jeśli dalej bym o tym pisała, brzmiałoby to sztucznie. Nie mam odpowiedzi na pytania, które zadałam  gdzieś powyżej. Trudno jest objąć pewien kierunek myślenia, aby zapobiec wszystkim następstwom naszych decyzji. Co najwyżej możemy przygotować się mentalnie, jeśli zaczniemy analizować naszą sytuację. Nie zlikwiduje to całkowicie naszych obaw i konsekwencji po podjęciu decyzji, ale będziemy stali na jakimś pewniejszym gruncie niż wcześniej.

Trzymajcie się,
ELO.

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział V

Cześć!

Kolejny rozdział przed Wami. Przepraszam za spóźnienie, ale wszystko przez studia i parę innych spraw. Aktualizacja: 25.11.2016 r. Pewnie i tak nic to nie zmieni.

Nastał nowy dzień. Poprzedni pełen wrażeń, ale kolejny musi być lepszy. Meredith już we własnym, nowym łóżku wstała kilka minut przed budzikiem. Jak co drugi dzień, mieszkając jeszcze u babci Sassy, zawsze biegała dystans 10 km w towarzystwie specjalnie dobranej muzyki. W Newell musi ten zwyczaj kontynuować. Zjadła pożywne śniadanie i była gotowa do działania. Jednakże w dalszym ciągu słabo znała okolicę, więc postawiła na siłownię, którą ojciec ma w tym mieszkaniu. Rozpoczęła trening na bieżni biorąc ze sobą butelkę wody i ręcznik.

W tym czasie zawsze próbowała o wszystkim zapomnieć i skupić się tylko i wyłącznie na tym, aby być efektywna przy tak długim biegu. Zawsze jej się to udawało, ale teraz po prostu była przytłoczona tymi wszystkimi nowościami. Postanowiła dzisiaj znowu spróbować zwiedzania miasta na własną rękę, ale już z przygotowanym planem drogi. To dzisiaj zrobię - pomyślała Meredith będąc zmotywowana i gotowa do działania.

Po skończonym treningu wskoczyła pod prysznic, ogarnęła się, ubrała i usiadła przed laptopem. Miała dzisiaj dwa cele. Pierwszy z nich to znalezienie księgarni, w której mogłaby kupić książki z gatunku fantastyki albo kryminału, thrilleru lub horroru. Drugi to pójście do baru Tropicana, w którym pracowała Hayley. Meredith jest smutno, że nie wypiła owocowego drinka, którego nazwy nie pamiętała, ale wyglądał przepysznie. Postanowiła tym razem za niego zapłacić i wypić go w ramach przeprosin za swoje zachowanie. Teraz tylko pozostało ułożyć strategiczną trasę, w której zahaczy o obydwa interesujące ją punkty dnia i może iść.

Wyszukując księgarnie w mieście Newell odnalazła jedną małą na uboczu - księgarnię "Pod Białym Krukiem" . Jej plusem było położenie blisko plaży, więc chciała to wykorzystać. Jak dojdzie do jednego celu, to drugiego z oczu nie straci. Ma tylko nadzieję, że po drodze się nie zgubi, mimo wziętej nawigacji. Zaśmiała się na głos, jakby to był dobry żart, ale w rzeczywistości by tak nie było. Dla innych byłby czymś w rodzaju stwierdzenia syndromu sieroty. Przed wyjściem napisała kartkę, gdyby ojciec wrócił ze swojego wyjazdu szybciej oraz poinformowała telefonicznie Roberta o swoim wyjściu do centrum. Już zaproponował jej swoje towarzystwo, jednakże odmówiła pod pretekstem samodzielności. Nie zadawał więcej pytań za co Meredith była mu naprawdę wdzięczna.

Po raz kolejny Meredith szła tą samą drogą. Wyszła z mieszkania, zamknęła je na klucz, a następnie udała się w stronę windy. Tak wysoko położone mieszkanie nadal robi na niej wrażenie, choć smutno jej mieszkać tu, ponieważ otacza ją pustka. Brakuje jej chociażby małego zwierzątka, które umiliłoby czas. Z powodu zakazu ich przetrzymywania niestety ten pomysł musiała odpuścić. Po długim oczekiwaniu na windę zjechała na dół i wyszła w kierunku miasta.

Znowu mijała uliczki, które chciała zwiedzić. Małe miejsca, które kiedyś na pewno staną się jej skarbem, ale musiały poczekać na odkrycie. Dzisiaj miała inny cel. W tym mieście  jest za dużo świateł. Po co to wszystko? - dziwiła się Meredith. - Przecież nie potrzeba ich tu aż tyle. Na wsi nie było takiego problemu. Mieszkanie u babci Sassy miało jednak swoje zalety.

Teraz tylko podróż autobusem oraz metrem i za ponad godzinę będzie na miejscu, a tak przynajmniej twierdziła nawigacja. Na razie Meredith ma za zadanie skupić się na drodze, aby nie zgubić celu. Stanęła przy odpowiednim przystanku i czekała na swój powóz w stronę księgarni. Już nie mogła się doczekać, aby poszerzyć swoją biblioteczkę o parę nowych pozycji różnych gatunkowo - fantastyka, thriller, kryminał albo horror. Na pewno coś z tego wybiorę. Może i odkryję nowego autora, który porwie mnie w swój świat opisany w książce. 

Po kilku minutach przyjechał autobus, który miał zawieźć ją w pierwsze miejsce. Wsiadła, wzrokiem poszukała miejsca siedzącego, znalazła, usiadła, założyła słuchawki, włączyła muzykę i otworzyła e-booka. Zaczęła podróż po świecie wykreowanym przez Trudi Canavan - świecie pełnym magów.

30 minut później...

Meredith cudem wysiadła z autobusu, ponieważ było tak gorąco i tłoczno, że nic nie było w stanie uratować jej przed tym. A szkoda. Poza tym tak bardzo wciągnął ją świat magów, że przegapiłaby przystanek, na którym miała wysiadać. Łatwo znalazła metro, które zabierze ją tam, gdzie chce. Wykonała dokładnie te same czynności, jak podczas szukania odpowiedniego przystanku autobusowego łącznie z dalszym czytaniem, choć tym razem starała się być bardziej czujna niż wcześniej.

Zapatrzona w wziętą nawigację z ustawionym adresem księgarni mało co by jej nie ominęła, ale w końcu szczęśliwie dotarła na miejsce.

Spodziewała się takiego małego i kameralnego miejsca, w którym można po prostu zatopić się na całe dnie w tym oceanie pełnym książek. Stare i nowe wydania były ustawione równolegle ze sobą, co tworzyło swojego rodzaju kontrast. Dodatkowo do zakupienia było mnóstwo komiksów czy magazynów o różnej tematyce - sportowej, motoryzacyjnej, komputerowej i wielu innych. Było co tu oglądać, a już sama witryna  robiła wrażenie. Eksploracja tej tajemniczej puszczy na pewno będzie ekscytująca.

Otworzyła drzwi i weszła do środka. Ledwo co przekroczyła próg księgarni, a już zdążyła chłonąć jej specyficzny klimat.

- Dzień dobry. Witamy w księgarni "Pod Białym Krukiem". Czy mogę w czymś pomóc? - Odezwał się głos, którego nie potrafiła odnaleźć.
Wydawał się taki bliski, ale jednocześnie daleki. Obojętność wręcz wychodziła z tej osoby, która prawdopodobnie tu pracuje.

Meredith się to nie podobało. Chłopak znudzony przy ladzie coś sobie czyta i nawet nie raczy spojrzeć w stronę klienta. Co za żenada... Tak się przecież nie robi!

-Nie, poradzę sobie.

Po wypowiedzeniu tych słów Meredith poszła w swoją stronę. Mimo wydających się małych rozmiarów z zewnątrz to w środku ilość przestrzeni robiła wrażenie. Ile tu jest tego wszystkiego. Od czego mam zacząć? Szła tylko w sobie znanym kierunku i zaczęła się rozglądać za interesującymi ją pozycjami. Jej oczy świeciły się, gdy widziała dużo tytułów, których nie mogła przywieźć od babci Sassy, ale na pewno wróci do niej i część z nich tu przywiezie, bo tego jej brakuje. Meredith postanowiła jakoś to ogarnąć, choć jeszcze nie miała pomysłu jak.

Zwykły dzień w księgarni, jak każdy inny. Rozpoczęcie dnia. Otwarcie kasy. Ogarnięcie miejsca pracy. Wszystko toczyło się we własnym rytmie, nad którym panował on - Cameron Collins. Zaczęło się od tego, że jego dziadek otworzył tą małą księgarnię, która miała coś, czego inne nie posiadały - charakteru i starych książek oraz magazynów, które kogoś mogły zainteresować. Mały ruch, ale stali klienci przychodzili zawsze. Cameron pracując tu już cztery lata rozpoznawał ich i wiedział to, czego mogli chcieć. Dziadek od momentu wypadku samochodowego nie był w stanie prowadzić tego interesu, więc powierzył go tacie Camerona, a w przyszłości miał przejąc to właśnie Cameron. Jednakże zapewnienia jego ojca i aspiracje syna totalnie się ze sobą nie pokrywały. Jego rodzice nie chcieli mieć nic wspólnego z tą księgarnią i po prostu ją zamknąć, ale Cameron był innego zdania. Mimo tego, że książki niezbyt go interesowały to ta księgarnia była czymś w rodzaju daru, pamiątki po dziadku, której nie należało nikomu oddawać, kto nie jest w rodzinie. Będzie jej bronić i nie odpuści.

Jednakże ten dzień był inny. Zaskoczyło go to, że przyszedł ktoś, kogo zupełnie nie znał. Była to dziewczyna.  Pewnie nowa w mieście i wszystkiego nie widziała. Teraz ogranicza mnie tylko pozycja - księgarz i klient. Szkoda, ale może do niej zagadam - pomyślał Cameron, co nie było w ogóle złą wizją. Jednakże było w niej coś, co go ciągnęło w jej stronę, ale jeszcze nie wiedział co. Poza tym odpowiedziała mu tak samo, jak on sam. Co jest?

Szedł w jej stronę, ale to co zobaczył było niezwykle ujmujące. Ona wśród książek. Taka mała, a tyle znalazła i łapczywie przeglądała w poszukiwaniu interesujących ją pozycji. Otoczona różnego rozmiaru i objętości dziełami wyglądała jak poszukiwacz nieznanych zakątków świata. Nigdy nie widziałem kogoś tak zafascynowanego książkami. Ona chłonęła je jak szalona. Dość szybko przeglądała stronice i odrzucała to, co wydawało się mało interesujące lub niepotrzebne. Marszczyła też przy tym brwi, kiedy się nad czymś usilnie zastanawiała, co wydawało się śmiesznym tikiem dla Camerona. Nie miał serca jej przeszkadzać, ale postanowił jednak to uczynić. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu nie czuł potrzeby dbania o kogokolwiek innego niż o samego siebie. Lubię się zaskakiwać. Dalej Cameron, nie zepsuj tego. Postanowił przerwać dziewczynie to co, w tej chwili robiła.

- Może w czymś pomóc? Będzie szybciej, jeśli sprawdzę w naszej bazie, czy dany tytuł jest czy go nie ma.

Cameron miał wrażenie, że go ignoruje. Ona kompletnie go nie słyszała. Niesamowite, ktoś mnie zignorował. MNIE?! - Zirytowany Cameron to było łagodne określenie. On był zdenerwowany całym tym zajściem. Chce jej pomóc, ale dziewczyna po prostu ma go w głębokim poważaniu. Nikt nie zbywa Camerona Collinsa, a na pewno nie na jego zmianie!

Z jednej strony za takie zachowanie miał ochotę ją znienawidzić, tak z drugiej zazdrościł jej takiej swobody, wolności i pełnego zanurzenia w czymś tak bardzo, że człowiek brnie w to dalej i dalej, a przestać nie potrafi. Sam chciałby coś takiego znaleźć. Oprócz surfowania wśród dzikich fal oraz imprez ze znajomymi nie miał nic. Jego osoba była zbudowana tylko na pozorach. Ułożony, popularny i studiujący to, co chcieli rodzice chłopak. Nigdy nie wykonywał tego, co mogłoby się narazić na gniew jego rodzicieli, którzy jedyną rzecz, jaką się interesował, czyli surfing chcieli odebrać. Mógł trenować, ale tylko pod warunkiem utrzymania dobrych ocen i stypendium. Jednakże ta sytuacja, której był teraz świadkiem po prostu bardzo go ujęła za serce. Nigdy nie miał takich ogników w oczach, gdy coś go interesowało. Udzielając się w tej księgarni odczuwał ulgę i spokój, że nie musi od razu wracać do domu. Wtedy mógł zakosztować trochę wolności i swobody. Ojciec i tak tu nie przychodził i nie dbał o interes, który zostawił mu dziadek, ale nie miał skrupułów, aby jeszcze zrzucić na niego większość obowiązków. Jednakże teraz Cameron to doceniał i dziękował, że tak się stało. Dzięki małemu ruchowi i kameralności zyskał nowe miejsce do nauki, dzięki czemu rodzice nie mieli się do czego przyczepić.

Z zamyśleń wyrwał go głos nieznajomej:

- To będzie wszystko. Czy mogę przejść do kasy i zapłacić za te książki? - powiedziała niepewnie, jakby była w każdej chwili gotowa do ucieczki. Dziwna z niej istota. Nienaturalna i inna - pomyślał Cameron, ale zastanawianie się nad tą sprawą musiał zostawić na później.
- Tak, oczywiście. Proszę za mną.

Cameron był tak przejęty, że zapomniał wziąć od niej te wszystkie książki i pomóc nieść. Teraz czuł się z tym naprawdę głupio. Nabijał kody tych pozycji jeden po drugim, a było tego dość sporo.

- Płaci Pani 65 dolarów - podała mu banknot o wartości 100 dolarów. Cameron nie był pewny czy będzie miał jej jak wydać resztę, ponieważ był to mały interes, więc przepływ różnej wartości banknotów był znikomy, ale musiał coś zrobić. Jakimś cudem znalazł pieniądze i dał jej 35 dolarów.
Przyjęła je, schowała do portfela i podziękowała za spakowanie książek do reklamówki.

Kiedy wychodziła coś go natchnęło, aby za nią pójść.

- Hej, poczekaj!- krzyknął Cameron za dziewczyną, a ona stanęła jakby zamarła ze strachu. Nie rozumiał tego. - Nazywam się Cameron Collins, a ty?

Stała do niego plecami, a mimo to, wyciągnął do niej rękę i czekał na reakcję. Ona jakby zastanawiała się jak szybko pozbyć się człowieka, który za nią stoi albo jak udawać, że wcale nie wzruszyło ją spotkanie z kimkolwiek.
Ale cud się wydarzył i dziewczyna się odwróciła. Najpierw popatrzyła Cameronowi w oczy, ale na krótko, bo wydają się one przenikliwe, co powoduje brak chęci podtrzymywania kontaktu wzrokowego dłużej niż kilka sekund.

- Meredith. Miło poznać, ale ja  już muszę iść. Cześć!
-Ale zaczekaj... nie powinnaś iść sama. Późno i w ogóle i autobusy czy tramwaje mogłyby o tych godzinach nie przyjechać.
-Nic mi nie będzie. To cześć!

Opuściła szybko księgarnię "Pod Białym Krukiem", aby tylko nie wdawać się w jakieś relacje, a tym bardziej z facetami. To zawsze źle się kończy.

Taką osobą była Meredith.
Dziwna,  ale niezwykła zarazem - pomyślał Cameron wchodząc zmęczony do księgarni, choć nic nadzwyczajnego nie zrobił. To po prostu samo przyszło, a dzień toczył się dalej.
Meredith - ładne imię.

Ale co się kryje za nim?
Co się stanie dalej?
O tym w następnym rozdziale.
Trzymajcie się,
ELO.

wtorek, 1 listopada 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział IV

Cześć!

To już czwarty rozdział przed Wami. W sumie nie wiem, czy trzeba byłoby napisać coś jeszcze. Nie mam pojęcia, czy byłoby to odpowiednie. No nic. Nie będę przedłużać.

Zapraszam do lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

"Droga Babciu!

Właśnie dzisiaj jest mój pierwszy dzień w nowym mieście, jakim jest Newell. Jest dobrze. Chciałabym tak napisać, ale byłabym nieszczera wobec Ciebie, a najbardziej wobec siebie. Nieważne, ile uśmiechów bym nie wysłała w Twoją stronę to i tak oczy powiedziałyby Ci najwięcej.

Pierwszego dnia już zemdlałam, obudziłam się w cudzym mieszkaniu i po raz kolejny doświadczyłam nienawiści ze strony ludzi. Mam ich dość. Za każdym razem, gdy się do nich zbliżam zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie nie lubi za to, kim jestem. Nie pozostało mi nic innego jak się od nich odsunąć. Nie chcę być przez nich jeszcze bardziej raniona. Jeśli ból miałby jakiś cel, to zniosłabym go, ale jeśli ma mnie jeszcze bardziej pogrążyć i zniszczyć to będę go omijać jak bardzo się da.

Oprócz tego zastanawiają mnie intencje ojca. Dlaczego chciał bym tu przyjechała? Mam przeczucie, że to jest związane z czymś innym, a nie chęcią inwestowania w mój rozwój. Wielokrotnie mówiłaś, że zepsuło go życie. Coś w tym jest, ponieważ jest człowiekiem niezrównoważonym, o wielu twarzach. Najpierw łagodny i enigmatyczny, a potem taki zimny, ostry i nieczuły. Stał się wrakiem człowieka. Babciu, co się stało? Mam wrażenie, że wiesz więcej, niż chcesz mi powiedzieć. Chciałabym, żebyś mi o tym opowiedziała. Jeśli prawda jest bolesna, zniosę ją. W końcu to dotyczy mnie.

Dość już tych smutków. Co tam u Ciebie? Jak się ma Eri? Czy zniosła jakoś to rozstanie?
Pozdrawiam Was z Newell.

Kocham i całuję,
Wasza Meredith ♥"

Meredith po napisaniu tego listu czuła się troszkę lepiej. Wszystkie te emocje, które w niej były w końcu miały możliwość ujścia. Przynajmniej wiedziała, co ma robić dalej. Po raz kolejny przekonała się, jak bardzo ludzie potrafią kogoś zranić bez powodu. Madeleine, bo to o nią chodziło, powiedziała jej coś, co trafiło ją bezpośrednio w serce. Meredith należy do osób unikających wszelakich problemów. Unika kłótni jak ognia. W takich sytuacjach najlepiej zachować zimną krew i ignorować drugą osobę i nie pokazywać po sobie, że w jakiś sposób coś nas dotknęło.

Łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić - pomyślała Meredith.

Jednakże zauważyła jeszcze jedną rzecz. Wie, że jest na plaży, ale kompletnie nie wie, jak wrócić. Na pewno chodzenie losowo wybranymi ścieżkami nie wchodzi w grę. Sztuka polega na znalezieniu wyjścia, jednakże nie chciała błądzić bezsensu w tym labiryncie. Nie miała wyboru - musiała zadzwonić do Roberta. To jedyna iskierka nadziei. Po chwili Meredith zauważyła, że jej telefonu nigdzie nie było. Szukała w spodniach i w torebce, którą miała ze sobą, ale on zapadł się pod ziemię. Numeru do Roberta nie znała na pamięć. Była w kropce. Jedyną opcją był powrót do Tropicany, którego w tym momencie naprawdę chciała uniknąć.

BAR TROPICANA PO ZNIKNIĘCIU MEREDITH


- Hayley, po co Madeleine to zrobiła?
- Lily przecież wiesz, jak jest ona wyczulona na innych ludzi.
- Wiem i to bardzo doskonale, bo...
- Cześć wam! A co tu się dzieje? - przerwała im z uśmiechem Gabriella Piovani, "pin-upowa" dziewczyna z Włoch.
- Cześć Gabi - przywitała się Lily. - Zawsze wiesz, kiedy wejść i coś powiedzieć. Hayley, idę poszukać Meredith. Pewnie nie wie, jak wrócić do domu. W końcu mam jej telefon. Do jutra.
I odeszła zostawiając Hayley i zdziwioną Gabriellę.
- Hayley, możesz mi wytłumaczyć o co chodzi. Idę sobie do pracy jak gdyby nigdy nic, a tu jakaś grubsza zadyma. Oświecisz mnie? - szturchnęła Hayley w rękę, a ona tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Nic szczególnego. Madeleine w nieprzyjemny sposób przywitała nową osobę w tym mieście. Nic wartego uwagi.
- Oooo, to jest ktoś nowy? Kim on czy ona jest? - Oczy Gabrielli ze zdziwienia o mało co nie wyskoczyły z orbit.
- To ona. Nazywa się Meredith. W sumie to tyle o niej wiem, ale wydaje się naprawdę milutką osóbką, ale po prostu troszkę boi się ludzi. Trochę mi smutno, bo nie wypiła mojego Arbuzowego Ukojenia, a był dobry jak zwykle - oburzyła się Hayley. - Mam nadzieję, że nic jej nie jest i wróci do domu albo Lily ją znajdzie.
- Hayley, nam nie zostało nic innego jak po prostu robić swoje. Ubieram się i pomagam ci ogarniać tą górę klientów. Mam nadzieję, że twoje nieogarnięcie nie wzięło dziś góry, co?
- Hahaha, oczywiście że nie Gabi! Patrz tylko, jak dzisiaj wymiatam. Nawet Bean to potwierdza, co nie?
- Dobrze, dobrze. Zobaczymy, na co cię stać. Do boju!

POSZUKIWANIA MEREDITH


-Meredith! Gdzie jesteś?! Meredith! - Nawoływania Lily na razie nie odniosły jakiś większych skutków.
Po prostu jej głos wysyłany był w przestrzeń, ale żadnego odzewu. Szukała wszędzie. Ta plaża była bardzo rozległa. Najpierw zaczęła od skałki, na którą zabrała Meredith, ale jej tam nie było. Sprytnie. Pewnie wiedziała, że tam zacznie - pomyślała Lily. Nabrała do niej szacunku i podjęła zabawę w chowanego. Potem szukała wokół każdego baru, ale przecież było to głupie, bo Meredith unikała tłumów, jak ognia, co mogła wywnioskować po jej zachowaniu. Jakieś ustronne miejsce, w którym jeszcze nie była - intensywnie myślała Lily o tych najbardziej unikanych przestrzeniach przez plażowiczów. Nie może być. Chyba wiem, gdzie.

Postawiła na to miejsce całą swoją nadzieję, jaką miała, aby tam znaleźć Meredith. Już była blisko desperacji. Nie wiedziała co robić. Zaczęło robić się ciemno, zimno i w dodatku padał deszcz. Chce to zakończyć jak najszybciej. Jedno miejsce, do którego nikt nie chodzi to Smocza Jaskinia. Skąd taka nazwa? Wierzono, że było tam zwierzę, które swoim wyglądem, rykiem i skrzydłami przypominało smoka. Jednakże dla ryzykownej Lily nie było rzeczy, których by nie zrobiła, a tym bardziej dla osób w potrzebie. Nie wahała się ani chwili. Zaczęła swoje poszukiwania.

Jest to bardzo ukryte miejsce. Na obrzeżach tej ogromnej plaży jest jeszcze mniejsza. Odjazd, nie? Genialne miejsce, aby odpocząć i pomyśleć. Rzadko, kto się tam zapuszcza, bo albo nie ma się na to ochoty i czasu albo po prostu nikt o tym miejscu nie wie. Ciekawe, jak zareaguje na tą nowinkę Meredith? Będzie uwielbiać to miejsce, gdy się dowie o jego historii - pomyślała Lily. Nawet w takiej chwili nie potrafi się na nią złościć.

Zrobiło się zimniej niż wcześniej, więc założyła na siebie bluzę, którą na szczęście miała ze sobą i było jej troszkę cieplej. Już była u celu. Widziała światło. To na pewno ona.

- Meredith! Jeśli tam jesteś to odezwij się!

Lily nie musiała długo czekać na odpowiedź. Otrzymała ją od razu.

- Lily, czemu tutaj jesteś? Przecież dałam sobie radę i nic mi nie jest. Potrafię o siebie zadbać. Patrz, nawet rozpaliłam ognisko.

Teraz to wkurzyło osobę, która ratowała ją i to po raz drugi.

- I ty się jeszcze pytasz, czemu tu jestem?! To chyba oczywiste! Jestem tu po to, bo się o ciebie martwiłam, tępa pało! Myślisz, że ryzykowałabym wszystko dla osoby, na której w ogóle by mi nie zależało? Jestem też odpowiedzialna za ciebie, bo to ja zabrałam cię na plażę, aby pokazać ci od dobrej strony miasto Newell. Nie sądziłam, że tak to się skończy. Przepraszam za Madeleine. Ona zawsze tak reaguje na ludzi. Może kiedyś się do ciebie przekona, nie? - uśmiechnęła się Lily w tym całym bagnie żałości, w jakim obydwie się znalazły. Reakcja Meredith jednak była inna, jakiej się spodziewała.

- Myślisz, że ja tego chciałam?! Chciałam tylko zobaczyć to miasto. Te wszystkie uliczki, które mają własne tajemnice. Zabrałaś mnie na plażę. Podobał mi się ten widok, taki zapierający dech w piersiach. Ale potem pojawiła się kolejna osoba w moim życiu, która zmieszała mnie z błotem. Czy ty uważasz, że jest to mój pierwszy raz, w którym to słyszę?! Nie! I wiesz co? Nie mam ochoty dłużej bawić się w jakąkolwiek znajomość z kimkolwiek. Wybacz Lily, doceniam to co dla mnie zrobiłaś, ale nie mam ochoty na nic. Mam być znowu zraniona przez innych? Nie chcę, dlatego się odsuwam na dobre i tobie radzę to samo. Chcę być sama.

W tym momencie Lily opadły ręce. Nie wiedziała co ma zrobić ani powiedzieć. Meredith również nie chciała niczego dodawać, bo jej czas zajmował płacz. Jednakże odruchowo Lily podeszła do niej i ją przytuliła. Nic innego nie przychodziło jej do głowy. Ten gest wywołał w Meredith jeszcze większą potrzebę uwolnienia emocji i płaczu. Obie tak siedziały, co wyglądało żałośnie i dramatycznie.

- Już ci lepiej Meredith? Nigdy nie odsuwaj od siebie ludzi, którym na tobie zależy. Pamiętaj, że masz mnie. Pomogę ci, choć kilka godzin temu poznałyśmy się. Dziwne, nie? - zaśmiała się Lily.
- Nigdy nie będę w stanie ci się poprawnie odwdzięczyć za to, co dla mnie robisz.
- Na początek zacznijmy od nowa. Nazywam się Lily Morris. Czy mogę być twoją przyjaciółką? - podała rękę Meredith na znak zawarcia znajomości i obdarowała ją tym uśmiechem, który tak polubiła. Przez chwilę wahała się, ale jej ręka mimowolnie ruszyła w stronę Lily. Uścisnęła ją i roześmiała się.
- Jestem Meredith Hanson i niechętnie to przyznaję, ale chcę być twoją przyjaciółką.
- Czemu niechętnie? - zdziwiła się Lily. - Potrafisz zepsuć cudowne momenty, ha.
- Mam do tego po prostu talent - uśmiechnęła się Meredith.

To był pierwszy i prawdziwy uśmiech Meredith, który mógłby odpędzić chmury i przywołać słońce w dowolnym momencie.

- No to co, czas ruszać do domu, nie Dzieciaku?
- Dlaczego dziecko? Przecież nim nie jestem!
- Właśnie, że tak! W dodatku małym i niedobrym, dlatego będę cię tak nazywać.
- Przy okazji, czy masz mój telefon Mamo?
- Tak, mam, a po co ci on?
- Zadzwonię do Roberta to po nas przyjedzie.
- Tego znajomego rodziny?
- Tak, dokładnie po niego. Chociaż tak mogę się odwdzięczyć.
- No dobrze, niech będzie. Wyjdźmy stąd i wtedy zadzwonisz, dobrze?
- Tak jest Mamo!
- Nie nabijaj się ze mnie Dzieciaku, bo dostaniesz karę za niedobre zachowanie.
- Grozisz mi? - droczyła się z Lily.
- Sprawia ci przyjemność, takie droczenie się?
- Ależ oczywiście! O niczym innym nie marzę!
- Uważaj sobie, bo pożałujesz.
- Uuuu, już się boję! Złap mnie, jeśli potrafisz!

Meredith pokazała Lily język i zaczęła uciekać. Bawiły się jak małe dzieci biegające po podwórku nie zwracając uwagi na warunki pogodowe. Robiły to tylko dlatego, aby przedłużyć tą beztroskę i świetną zabawę mimo wszystko. Meredith nie dawała za wygraną, ale Lily była szybsza i przewróciły się obie na piasek i tarzały się w nim śmiejąc wniebogłosy.

- To było świetne! Meredith, nie spodziewałabym się tego po tobie. Ty potrafisz się bawić!
- Ja po sobie też nie. Nigdy bym się na coś takiego nie odważyła.
- A jednak zrobiłaś to. Jestem z ciebie dumna.
- Dziękuję ci za wszystko Lily, ale jednak może wróćmy do domu. Ciepła herbatka po takich przeżyciach na pewno dobrze nam zrobi.
- Wyjęłaś mi te słowa prosto z ust.
- To dzwonię do Roberta, aby po nas przyjechał.

Meredith wykonała do niego telefon, a on jak rasowy taksówkarz przyjął ich zamówienie. Nie spodziewała się po nim takiej reakcji. Pomyślała o tym, czy powiedział jej ojcu o tym, że wyszła. Miała jednak nadzieję, że nie. Mimo paru niedogodności to jednak był dobry dzień, który zakończył się zabawą na plaży. Nie musiały długo czekać, bo Robert w ciągu kilku minut podjechał czarnym SUV-em, aby zawieźć Lily i Meredith do domu.

- Nie mówiłaś, że to taki duży i zapewne drogi samochód.
- Sama nie wiedziałam, który wybierze. Chcesz tu tak stać i marznąć, czy może chcesz wejść do swojego ciepłego domu i schować się pod kołdrą z kubkiem herbaty w ręce?
- Ba, że wybieram to drugie.

Lily wsiadła do samochodu, a za nią Meredith. Od razu ruszyli. Robert tylko zapytał Lily o adres, pod który ma ją zawieźć. Jazda trwała krótko. Dziewczyny pożegnały się i miały nadzieję na kolejne spotkanie. Z kolei, kiedy Meredith została sama z Robertem bała się zapytać go o to, czy powiedział o tym wszystkim ojcu, ale to była rzecz, którą musiała wiedzieć. Od tego zależało wszystko. Musiała znaleźć w sobie siłę, aby walczyć o swoje.

- Robercie, czy mogę mieć do ciebie pytanie?
- O co chodzi Panienko Meredith?
- Czy ty powiedziałeś Ojcu o dzisiejszym dniu? - jąkała się Meredith bardziej przez zimno niż to, że się bała. Choć może i jedno i drugie miało wpływ na to, jak mówiła.
- A co dokładnie Panienko Meredith?
- O tym, że zasłabłam albo o tym teraz. Proszę o szczerość Robercie, Chcę wiedzieć.
- Nie, nie powiedziałem. A powinienem?
- Uff, to dobrze. Nie chciałam, żeby zabronił mi wychodzenia gdziekolwiek. Nie znam go, ale widzę, jak bardzo jest nadopiekuńczy w pewnym kwestiach.
- Nie powiedziałem, ponieważ wiem, jaki jest Pan Jason. Rzadko kiedy kieruję się w życiu osobistymi sprawami, ale odniosłem wrażenie, że nie chciałaby Panienka, aby o wszystkim się dowiadywał.
- Nie ufam mu, jak na razie. Nie wiem, na ile można pozwolić mu odkryć mnie samą. Nawet nie mam pojęcia, ile tak naprawdę o mnie wie.
- Dość sporo wie Panienko Meredith.

To Meredith trochę przeraziło. Mimo, że jest szoferem to i tak wie więcej o nim, niż ktokolwiek inny. Jest bardzo uniwersalny. Chyba zaczynam go lubić - pomyślała Meredith i po tym wykańczającym dniu po prostu zasnęła.


To wszystko.
Do następnego!

niedziela, 30 października 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział III

Cześć!

Dzisiaj wstawiam kolejny rozdział opowiadania, które tworzę w mojej głowie. Wiele osób pomaga mi, abym miała motywację i mogła je dokończyć. Dla nich to zrobię. I dla siebie, bo to moja terapia. Wcześniej nie doceniałam działania bloga w ten sposób, ale bardzo mi to pomaga. To tak jak z rysunkiem. Tworzysz coś, wyżywasz się artystycznie, przez co czujesz się lepiej i ogarnia Cię ulga, że to z siebie wyrzuciłeś. Jednakże głębsze przemyślenia na ten temat zamieszczę potem.

Zapraszam do lektury.
Trzymajcie się,
ELO.

Ojciec nie żartował z tym, że tak wysoko mieszkamy – pomyślała Meredith czekając na windę. Widok był niesamowity, ale jak coś się stanie, to małe szanse na ucieczkę. Szybko minęły wątpliwości, a zastąpiła je ciekawość. Co tu zobaczy? Kogo spotka? Co się wydarzy? 
Jej pojazd wjechał na najwyższe piętro. Czeka mnie długa przejażdżka w dół.

W końcu dotarła na dół. Mogła cieszyć się ciepłym dniem. To będzie dobry dzień. Z tym postanowieniem ruszyła przed siebie zakładając słuchawki na uszy, w których rozbrzmiewały jej ulubione nuty zespołu Three Days Grace. Rozejrzała się dookoła. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to oczywiście drapacze chmur. Tworzyły one swojego rodzaju labirynt zakrywając pomniejsze sklepy, bary czy puby, w których człowiek spędza wolny czas w towarzystwie. Meredith nikogo takiego nie miała, więc nie musiała się tym martwić. Rzadko kiedy będzie tu wpadać. Przyjechała do tego miejsca z ogromną ilością niewiadomych, tylko nie mogła wymyślić rozwiązania tego skomplikowanego równania, które pomogłoby rozwikłać ten problem.

Meredith podążyła tylko sobie znanym kierunku. Postanowiła tą betonową dżunglę potraktować jak nieznane tereny na wsi, które eksplorowała razem z babcią. Tęsknię za nią. Brakuje mi jej
Patrząc na to wszystko dookoła można odnieść wrażenie, że jest naprawdę malutkim człowiekiem. Ciekawe, ile ludzkich rąk musiało pracować przy postawieniu tak wielkich budynków. Meredith szła dalej. Wiele ulic w tym mieście łączyło się ze sobą i prowadziło do konkretnego celu albo tworzyło ślepe uliczki. Właśnie te drugie interesowały ją najbardziej. Chciała je poznać, ponieważ to co ważne i wyjątkowe jest pochowane głęboko w murach miasta. Postanowiła zacząć od nich.

Najpierw musiała stawić czoła pierwszemu wrogowi, czyli światłom. One były zawsze zmorą dla ludzi miasta i ich ograniczały. Wszędzie ich pełno - neony reklamowe, światła na przejściu dla pieszych czy na drodze dla samochodów i rowerów. Meredith w porównaniu do ludzi miasta była wolna od tego wszystkiego. Stres, światła, zmartwienia, pośpiech były dla niej czymś obcym. Musiała się przestawić z tamtego trybu życia na ten bardziej konsumpcyjny i wymuszający w człowieku szybkie działanie czy podejmowanie decyzji. 

Nagle Meredith zaczęła czuć się dziwnie. Temperatura ciała wzrosła, pot pojawił się na jej twarzy i całym ciele. Dodatkowo dostała zawrotów głowy. Za dużo dźwięków. Wyłączcie je. Ogarnął ją szok i chaos. Wszyscy byli rozmazani. Chciała wyciszyć się i uspokoić, ale nie wiedziała jak. Cały świat stał się dla niej plamą, która przyćmiewała jej zmysły. Stanęła na środku, zatkała uszy ręką i kucnęła powtarzając jak mantrę Proszę, wyłącz to, proszę wyłącz to, proszę wyłącz to. Ja nie chcę tu być. Za dużo wszystkiego.
W tym momencie zasłabła i nie pamiętała niczego.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ…

Meredith gwałtownie wstała. To było tak intensywne, jakby śniła najgorszy z możliwych koszmarów i chciała się obudzić przed jego końcem.
- Gdzie ja jestem? – zapytała bardziej sama siebie niż kogokolwiek, kto mógłby być w tym czasie w pokoju.
Rozejrzała się dookoła i zdała sobie sprawę, że jest w mieszkaniu. To dobry trop. Ładny pokój. Ktoś ma dobry gust. Nagle Meredith bardzo rozbolała głowa. Nie rozumiała z tego nic. Jej organizm w tej chwili był dziwny.
- Ooo, wreszcie wstałaś – odezwał się nieznany głos. – To dobrze. Właśnie niosę dla Ciebie jedzenie. Masz ochotę? W menu dziś naleśniki z nutellą albo dżemem. Chcesz?

Meredith chwilę usiała poczekać, zanim doszły do niej słowa, które zostały wypowiedziane. Po chwili zapytała: 
- A kim ty jesteś? Nie pamiętam, żebym cię kiedykolwiek spotkała. O matko, moja głowa. Jak boli – odpowiedziała dość protekcjonalnie, ale przegrała walkę z bólem, który pulsował w jej głowie i promieniował aż do skroni.
Jej reakcja nie spodobała się drugiej osobie, która niosła dla Meredith obiad. Od razu zrozumiała aluzję i w myślach przepraszała ją, bo nie miała odwagi, aby o tym powiedzieć.
- Dla osoby, która cię uratowała może od śmierci to powinnaś dziękować, a nie zastanawiać się, czy kiedykolwiek się spotkały. To nieuprzejme. Poza tym przyniosłam ci wodę i tabletki oraz zadzwoniłam do lekarza, który cię przebada i sprawdzi czy wszystko w porządku. Masz – odpowiedziała jej Lily Morris.

Meredith jeszcze raz na nią spojrzała. Jej wybawicielka była dość specyficzną i wysoką dziewczyną w dość nietypowym, jak na dziewczynę, stroju. Ma na sobie crop top z napisem "SHOW MUST GO ON", jeansową kurtkę, spodnie a'la bojówki z kieszeniami po bokach. Na stopach ma jaskrawo-żółte adidasy, a spod rękawów wystają tatuaże. Niezależność ma wręcz wypisaną na twarzy.

- Coś się stało? Mam gdzieś coś dziwnego? - zapytała Lily, ale nie otrzymała odpowiedzi, tylko jeszcze większe wpatrzenie Meredith - Halo, ziemia do... no właśnie. Jak masz na imię? - uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem, jaki tylko mógł dać człowiek - szczerym, prosto z serca. I to wystarczyło, aby postawić Meredith do pionu.
- Nie, nie, nic się nie stało. Po prostu to dla mnie niecodzienne widzieć i rozmawiać z kimś innym.
- Haha, co? Nie jesteś z innego świata... Chyba. Zabrzmiało, jakbyśmy my, ludzie, byli kosmitami To jak? Powiesz mi swoje imię, czy mam nazywać cię obcym?
- Meredith. Meredith Hanson. A ty?
- Lily Morris. - Podała jej rękę z tym swoim szczerym uśmiechem, który Meredith już polubiła. Chciała móc wyrażać tak otwarcie emocje jak ona. Odwzajemniła uścisk i też wyszczerzyła ząbki. Po tym rytuale zapytała:
- Lily?
- Tak?
- Gdzie jesteśmy i jak tu się znalazłam? Bo chyba sama mnie nie wniosłaś.
- To prawda. Pracujący nieopodal dozorca zaproponował pomoc, bo rzeczywiście sama nie dałabym rady. Poza tym jesteśmy w Newell, a gdzie miałybyśmy być?
- W sumie troszkę głupie pytanie. Nie znam w ogóle miasta. Nie wiem, co tu jest. Przyjechałam wczoraj i dzisiaj już ląduję w łóżku kogoś innego. Dziwne, nie?
- Niecodzienny początek znajomości. Poznawałam wielu ludzi w dość nietypowy sposób, ale żeby spotkać kogoś, kto zasłabł i kilka godzin leżał nieprzytomny to mój pierwszy raz. Ale już lepiej z tobą?
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
- To na pewno lekarz - powiedziała Lily - Poza tym zadzwoniłam z twojego telefonu do Roberta, jeśli dobrze pamiętam i poinformowałam go o tym, że zasłabłaś, sugerując się tym, iż jego numer był w grupie ważnych kontaktów.
- Dziękuję ci, jesteś kochana. Robert to znajomy mojej rodziny, który potrafi zachować dyskrecję. Dobrze, że do ojca nie zadzwoniłaś. Pewnie nigdy nie pozwoliłby mi wyjść z domu i zamknąłby w czterech ścianach.
- To ja idę mu otworzyć. Już idę! - krzyknęła Lily zamykając pokój, w którym leżała Meredith.

Kiedy wszedł tam lekarz wykonał początkowe badania - sprawdził reakcję na światło, oddech, zadawał rutynowe pytania w stronę Meredith: czy coś jadła, piła, czy choruje na coś, czy stale przyjmuje jakieś leki i czy jest zestresowana. Jednakże ona opowiedziała mu co tak naprawdę się stało i zalecił jej odpoczynek, jedzenie i do spożycia parę leków, gdyby taka sytuacja się powtórzyła. Kiedy wyszedł Lily była spokojniejsza.

- No i już po wszystkim. I jak się czujesz? Lepiej coś?
- Tak, owszem, dziękuję że pytasz. Nie jestem przyzwyczajona do miasta. Za dużo wszystkiego - świateł, dźwięków i ludzi. Po prostu byłam przerażona.
- To gdzie ty wcześniej mieszkałaś?
- Na wsi. Razem z moją babcią w Lakes of Four Seasons.
- To trochę daleko od Newell. Nigdy tam nie byłam, ale słyszałam, że jest tam przepięknie. Co cię tu sprowadza? 

Meredith musiała się trochę zastanowić nad tym pytaniem. Nie sądziła, że rozmowa z inną osobą będzie szła jej tak gładko. Splotła ręce szukając idealnej odpowiedzi na to pytanie. Jednak ona nie nadchodziła. Popatrzyła w okno. Podziwiała krajobraz tej betonowej dżungli, a potem z powrotem na swoje dłonie.

- W sumie to nie wiem. Ojciec mnie tu sprowadził pod pretekstem nauki z najlepszymi. Według ojca mam jakiś tam potencjał, szczególnie w dziedzinie komputerów.

Lily popatrzyła na nią z dość dużym podziwem. Jej niebieskie oczy zaświeciły się. Widać było te skaczące iskierki ekscytacji. Włosy w kolorze orzechowym opadły na jej twarz. Wszystko to miało w sobie elementy komizmu. Meredith zaśmiała się po raz pierwszy, odkąd tu przyjechała. 

- Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha. Każdy z nas ma swój własny talent, wiesz? A jaki jest twój?

Lily zastanowiła się chwilę nad udzieleniem odpowiedzi.
- Mój talent? Hmmm, lubię piłkę nożną i jazdę na deskorolce. Ogólnie w sporcie jestem naprawdę dobra. W sercu mam drużynę Manchester City...

Przerwała w pół zdania i nagle krzyknęła:
- Mam pomysł! Skoro nie wiesz nic o tym mieście, to ci je pokażę, a dokładniej teraz. Co ty na to? Dasz się porwać na trochę? Jest dopiero 15:00, a sporo dnia przed nami. Szkoda byłoby go nie wykorzystać.

Meredith pomyślała przez chwilę. Nikomu nie powiedziała o jej wyjściu, ale nie przeszkadzało jej to. Ma wystarczająco dużo lat, aby poruszać się sama po mieście bez towarzystwa przyzwoitek. Pierwszy raz poznała kogoś innego niż Erica. Jednakże czy spotykanie innych ludzi było jej pragnieniem? Z jednej strony nie miała odwagi zrobić coś sama, w sensie dokonać czegoś wielkiego. Zmienić coś w swoim życiu. Może to była dobra okazja? W sumie nie miała nic do stracenia.

- No dobrze, niech będzie.
- Jeeej! To zbieraj się. Za chwilę ruszamy. Misję "ZWIEDZAĆ NEWELL" czas zacząć! - powiedziała entuzjastycznie Lily.
- Ale wolniej proszę!

No to ruszyły ku przygodzie. Lily żwawo i szybko, a Meredith próbowała dotrzymać jej tempa, choć było to bardzo trudne. Nagle zatrzymała się, aby coś powiedzieć:
- To co chcesz zobaczyć? Czy jest coś, co cię szczególnie interesuje? - zapytała Lily.
- W sumie to tak. Chciałabym wiedzieć, jak się w tym labiryncie poruszać. Ciekawią mnie ulice, które tworzą ślepe zaułki. Z doświadczenia  wiem, że są tam pochowane miejsca, które mogą być dla nas wyjątkowe. - Oczy Meredith zaświeciły się niczym żarówki.

Lily przez chwilę pomyślała nad odpowiedzią. Może rzeczywiście Ci "utalentowani" mają swoje dziwactwa? - pomyślała.

- Nie jest tam za ciekawie, wiesz? Dużo podejrzanych typów się tam kręci. Pełno barów, pubów i opuszczonych budynków, w których mieszkają. Każde miasto ma swoją ciemną stronę i to należy do nich. Jednak jest jedno miejsce, które chcę ci pokazać. Jest ono niedaleko stąd, idziemy?
- No dobrze - odpowiedziała oburzona Meredith. Może kiedyś pozwiedza te zakamarki Newell.

Na chwilę obecną poruszała się tak, jak chciała tego Lily. Ta porywcza, niezależna i radosna dziewczyna trzymała ją za rękę i prowadziła ku nieznanemu. Przechodziły przez milion przejść dla pieszych ciągle łapiąc czerwone światło, co bardzo irytowało Lily, że nie mogła pokazać Meredith tego, co chciała szybciej. Ale krótszej drogi nie było. Może będzie warto za nią podążać, aby zobaczyć coś niezwykłego? - pomyślała Meredith, ale niczego nie była już pewna.

Kolejne przeszkody, które na nie czyhały to rowerzyści i deskorolkarze, którzy pomachali Lily na przywitanie oraz wrotkarze, którzy popisywali się swoimi umiejętnościami robiąc różne piruety i przeplatanki. Trzeba było bardzo na nich uważać, bo wydawało się, że każdy z nich jest w swoim świecie i poza tym nikt inny nie miał dla nich znaczenia. 

- Jeszcze chwilę i będziemy na miejscu. Zostało nam niewiele do przejścia. - W tym momencie Lily zatrzymała się i zapytała Meredith: -Ufasz mi?

Meredith musiała to przemyśleć. Ten dzień jest szalony. Najpierw sama chce zwiedzać, potem mdleje i ląduje w łóżku i mieszkaniu innej osoby, która okazuje się być miłą i gadatliwą Lily, aż w końcu realizuje swój cel poznania Newell w jej towarzystwie. Zakręcony, pomieszany i pełen dziwactw dzień. 

- Mam nadzieję, że nic mi się nie stanie.
- To teraz zamknij oczy, a ja tą chustą je obwiążę, aby mieć pewność, że niczego nie widzisz.
- No dobrze. Niech będzie. - odpowiedziała z nutką wątpliwości w głosie Meredith.
Tak jak powiedziała Lily, tak zrobiła. Wzięła chustę i obwiązała oczy swojej małej turystce. 
- Ile widzisz palców? - zapytała Lily jak dziecko w przedszkolu grające w lunatyka.
- Hmm. Trzy?
- Błąd, bo nie pokazałam żadnego. Dobrze, że nie zgadłaś, bo mam pewność, że nic nie widzisz.

Meredith czuła się jak niewidomy prowadzony przez swojego psa przewodnika. Pomaga on dotrzeć do celu i utrzymywać orientację w terenie. Był jak niezastąpiony najbliższy członek rodziny. Zdany tylko na siebie, a osoba niepełnosprawna, tylko na niego. Właśnie o tej sytuacji myślała dokładnie w ten sposób. Tego dnia na pewno na długo nie zapomni.

- Już jesteśmy na miejscu! Możesz rozwiązać chustę - krzyknęła Lily.

Meredith zrobiła, tak jak jej kazała. To co zobaczyła, zaparło jej dech w piersi. Plaża. Nigdy na żadnej nie była. Ale też zapierający dech w piersiach widok. Były na klifie. Fale odbijały się od niego, jakby chciały się tam dostać. Dodatkowo ta woda była błękitna, jak niebo w najcieplejsze dni lata, na którym nie było żadnej chmury. Meredith w oddali widziała też surferów, którzy bili się o miejsce na fali. W tym sporcie dużo zależało od umiejętności pływania oraz utrzymania równowagi, talentu i ciężkiej pracy. Wyglądało to niesamowicie. Meredith zauważyła też w oddali wyskakujące ponad powierzchnię wody delfiny. Wydawały ten swój charakterystyczny dźwięk, który prawdopodobnie oznaczał, że są szczęśliwe. Wreszcie znalazła swoje pierwsze miejsce w tym mieście. Poczuła moc napływającego szczęścia.

- Dziękuję ci bardzo Lily! Pokazałaś mi to wspaniałe miejsce, z którego aż nie chce się odchodzić, tylko podziwiać i uwiecznić na kartce. Nie wiedziałam, że taka plaża jest w Newell. Na pewno często będę tu przychodzić.
- Ależ proszę bardzo. Jednakże, to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze coś. Chodź za mną.
- To nie jest najpiękniejsza część naszej wycieczki? - zdziwiła się Meredith.
- Nie. Jest jeszcze coś lepszego, niż to. Chodź, to się przekonasz.
- No dobrze. Już idę.

Meredith była trochę smutna, że odchodzą z tej skałki. Niebezpiecznie zbliżały się do tłumu ludzi, który kłębił się w jednym miejscu. Myślała, że będzie mogła w tym punkcie obserwacyjnym być przez resztę dnia i podziwiać wodę, delfiny i surferów, ale jednak myliła się. Starała się trzymać Lily, ale ona w pewnym momencie zniknęła w tym tłumie. Meredith była przerażona. Nie wiedziała, co robić. Byłą tu sama. Nieznane miejsce i ona, w dodatku pełno ludzi dookoła. To nie było najlepsze połączenie. Znowu zaczęła panikować.

- Lily! Gdzie jesteś?!

To już przestawało być dla Meredith zabawne. Chciała się stąd jak najszybciej wydostać, ale w dalszym ciągu nie przestawała poszukiwać jej nowej koleżanki. Zebrała się w sobie na odwagę i zaczęła przeciskać się przez ten tłum ludzi. Patrzyli się na nią trochę dziwnie. Jak na każdego nowego w mieście. Nieznany, bez żadnej opinii, czysty jak łza - na razie taką osobą była. Lepiej mieć jakąś opowieść niż żadnej. Tacy jak Meredith byli na razie tylko postrachem i zagrożeniem.

Po długim czasie w końcu udało się Meredith wyjść z tego tłumu ludzi i wyjść przed... no właśnie co? Na środku drewniana tabliczka z szyldem "Tropicana". Wyglądem przypominała altanę, bo jej wnętrze jest koliste a na drewnianych filarach znajduje się trawiasty i szpiczasty dach. Za barem stała wysoka z burzą loków i okularami dziewczyna. Widać, że znała się na tym fachu i nie robiła tego po raz pierwszy. Miała na sobie crop top z ośmiornicą, postrzępione szorty oraz długi kardigan. Jednakże to co ją wyróżniało to radosny i donośny głos, którym zapraszała i obsługiwała klientów podając drinki, które wyglądały znakomicie. Dbała o to, aby czuli się jak w domu i często wracali do jej baru. Dodatkowo czarne okulary przeciwsłoneczne dodawały jej stylu.

- O tu jesteś Meredith. Chcę, żebyś kogoś poznała. - Ten znajomy głos należał do Lily, który sugestywnie nakazał jej podejść.

Jak powiedziała tak zrobiła i usiadła. Ledwo zdążyła to zrobić i już podeszła do niej "barowa dziewczyna" (na razie nie wiedziała, jak ją nazwać, więc to roboczy tytuł)

- Haaaaaj nieznajoma. Pewnie jesteś tu nowa. Stałych bywalców kojarzę. Patrz, tu mam pająka. Nazywa się Bean. Spokojnie, nic ci nie zrobi. Dla "swoich" jest miły i grzeczny.
- Hayley, daj to co zwykle! - krzyknął jakiś chłopak z oddali.
- Poczekaj chwilę nieznajoma, zaraz wrócę. Już podaję! - Krzyknęła Hayley przygotowując drinka z kokosa i ananasa. Bardzo zabiegana dziewczyna - pomyślała Meredith i wróciła do obserwacji otoczenia.

Meredith nie była przekonana, co do tego pająka, bo wyglądał na jadowitą bestię, ale po chwili przyzwyczaiła się do jego obecności. Tłumy w dalszym ciągu ją przytłaczały. Popatrzyła na Lily, która była zajęta konwersacją z jeszcze jedną dziewczyną, która spojrzała na nią nieprzyjaźnie. Meredith odwróciła wzrok, ale coś nie dawało jej spokoju, więc spojrzała po raz długi. Kapelusz, chusta zawinięta na szyi z kokardką po boku, krótkie białe włosy, stylowa sukienka w pastelowym różu i niebieskim kolorze oraz wysokie buty na obcasie. Wyglądała tak, jakby wyszła prosto od fryzjera i osobistego projektanta mody. Na pewno ten świat pełen modnych dziewczyn był cały jej. Prawdopodobnie opowiadała o nim godzinami.

- No to jestem! - Ze świata myśli Meredith wyrwał ją głos Hayley, - Co ci podać? Kokosowe Marzenie, Szaloną Mieszankę Owocową, Tęczowe Sny czy może Arbuzowe Ukojenie? - Mówiła z taką ekscytacją, że przytłoczyło to Meredith. Dodatkowo te niebieskie, duże oczy wpatrywały się w nią czekając na odpowiedź. Spuściła wzrok i nie wiedziała, co zrobić.

- Hayley - zawołała  Lily - Ona jest tu nowa, a w dodatku miała dość zwariowany dzień pełen przeżyć. Podaj jej Arbuzowe Ukojenie!
- Przepraszam słońce - powiedziała Hayley do Meredith - zawsze tak gwałtownie reaguję na nowe osoby. Jeśli cię to przestraszyło to przepraszam. Już robię ci drinka. Dziś na koszt firmy - mrugnęła do niej i uśmiechnęła się przystępując do robienia drinka.

Jednakże odezwała się teraz osoba, której nikt się nie spodziewał.

- Taki ktoś jak ty powinien dać sobie spokój i znaleźć inne miejsce. Jeśli sobie nie radzisz z ludźmi to co tutaj robisz?
- Madeleine, nie dzisiaj - odezwała się Lily w obronie Meredith.
- Ja tylko mówię jak jest. Ktoś taki jak ona powinien zamknąć się w domu i nie wychodzić. Taka ofiara, która pewnie ma ckliwą historię za sobą nie będzie na litość zdobywała moich przyjaciół. To pewnie typowa drama queen, która szuka atencji u innych. Nie jest tak, NIEznajoma? - podkreśliła jadowitym tonem szczególnie ostatnie słowa Madeleine. - Trzymaj się z dala od moich znajomych. Nie potrzebujemy nowych osób w naszej paczce.
- Madeleine, po co to robisz? Czy zawsze będziesz tak traktować każdą osobę, która chce się do nas zbliżyć? Przecież ona nie zrobiła nic złego - krzyknęła Lily.

Meredith była w tym momencie osłupiała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Brakowało jej słów, ale wiedziała jedno. Madeleine na pewno taka nie była. Udawała kogoś, kim nie była.

- Hayley, powiedz jej coś.
- Poczekaj słonko. Płacisz 10,99$.
- Nie musi mi nic mówić. Ja tylko stwierdzam fakty. Popatrz na nią. Już wygląda, jakby przegrała życie. I kim ona jest, żeby wpraszać się do naszej paczki? Tylko marnym geekiem. Chyba nadszedł czas, żebym poszła. Zaraz mam sesję zdjęciową do magazynu modowego Vogue. - Nie zapomniała też, aby posłać buziaka w stronę swoich Lily i Hayley. - Przyjdę później, a Ciebie ma tu nie być jak wrócę. Au revoir!

Madeleine już zdążyła zniknąć za tłumem ludzi, ale na odchodne uśmiechnęła się tak sztucznie i fałszywie, jak żaden inny człowiek jakiego w życiu widziała. Meredith nawet nie czekała na drinka od Hayley. Po prostu pobiegła przed siebie. Nawet nie rozglądała się za siebie. To co jej powiedziała ta modelka było przykre. Słyszała za sobą Hayley i Lily, ale nie przejmowała się tym. Znalazła jakieś ustronne miejsce na plaży, wzięła ze swojej torby długopis i notatnik, z którego wyciągnęła kartkę papieru i zaczęła pisać list do babci Sassy w promieniach zachodzącego słońca. To był jeden z najgorszych, ale i najlepszych pierwszych dni w tym mieście.

czwartek, 27 października 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział II

Cześć!

Tak słowem wstępu chciałam wyjaśnić, że jest to druga, większa rzecz, którą robię na tym blogu, czyli opowiadanie. Razem ze wspomnianymi przeze mnie osobami w dedykacji,czyli z Moniką, Wiktorią, Klaudią, Asią i Dominiką je tworzę. Dokładnie to one stworzyły postacie, które będzie można poznać zarówno w historii jak i w osobnych metryczkach, które im stworzę w późniejszym czasie.

To nie pozostało nic innego, jak rozpocząć II rozdział przygód głównej bohaterki Meredith.

Trzymajcie się,
ELO.

BEZ ODBIORU!

Był ciepły dzień lata. Jazda wspólnie z ojcem w jednym aucie dla Meredith była czymś dziwnym i niespotykanym. Kierowca czarnego SUV-a miał za zadanie z wsi Lakes of Four Seasons zawieść ich na lotnisko, z którego odlecą prywatnym samolotem w kierunku Newell. Jednakże po drodze czeka ich przesiadka w mieście Big Pine, żeby wreszcie dotrzeć na miejsce przeznaczenia. Piętnaście godzin lotu to niesamowita męczarnia.
Siedzieli na tyłach samochodu i nic do siebie nie mówili, jakby się nie znali. Meredith robiła wszystko, aby być cicho. Sprawdzała swoje ulubione blogi książkowe oraz, co się zmieniło w świecie muzycznym. Dni u babci Sassy należały do tych szczęśliwych. Obydwie uwielbiały grać w gry karciane oraz gotować i piec oraz iść w tylko im znanym kierunku. To rzeczy, które je łączyły. Oprócz tego pokaźna biblioteczka w domu Sassy zawierała dużo książek, które miały zastąpić jej przyjaciół. Oprócz Eri nie miała nikogo innego, ale jej to nie przeszkadzało.
Nagle jej ojciec postanowił przerwać ciszę:

- Meredith, czy możemy porozmawiać? - zaczął niepewnie, jakby się czegoś bał. Meredith niezbyt poruszona jego pytaniem nie podniosła oczu na niego znad swojego interesującego czytnika pełnego książek. - To ważne, co chcę Ci powiedzieć. Możesz przerwać to co robisz w tej chwili?

Meredith najwidoczniej pochłonięta przez lekturę o robotyce nie słyszała, co się wokół niej dzieje. Jason - ojciec Meredith - zdenerwowany całą tą sytuacją, używa krzyku:

- MEREDITH! Mówię do Ciebie, więc słuchaj na litość boską!

Dziewczyna aż podskoczyła ze strachu. Popatrzyła dookoła totalnie zdezorientowana. Nie wiedziała, co się dzieje, aż w końcu spojrzała na swojego ojca, który jednym telefonem odebrał jej wszystko, co miała, aby w procesie obdarowania prezentami zapomniała, dlaczego i po co to zrobił.
Wracając do Merdirh, wreszcie zareagowała:

- Co się stało Ojcze? - odpowiedziała jakby tej kwestii wyuczyła się na pamięć najbardziej obojętną formułkę w jej życiu.

Trochę zbiło go to z tropu. Nie wiedział, co na to odpowiedzieć, ale wystarczyła chwila, aby ogarnąć się i zacząć mówić składnie i logicznie.

- Meredith, jak wiesz będziesz mieszkać w Newell. Powodem, dla którego cię tu sprowadziłem jest to, abyś poznała trochę inny świat niż wieś. Żebyś miała pojęcie, ile możesz osiągnąć ze swoimi talentami.
- A skąd ty to możesz wiedzieć? Przecież nigdy specjalnie się mną nie zajmowałeś. Liczyła się tylko ta Twoja firma.
- Ta MOJA firma, jak ją nazwałaś, daje pieniądze. Bez nich nie jestem w stanie żyć na takim poziomie, jak teraz. Dzięki MNIE możesz się rozwijać u boku najlepszych. Dlatego sprowadziłem cię tutaj, aby dać Ci możliwość nabycia wiedzy i potrzebnych umiejętności. Będziesz mieszkać w apartamentowcu na najwyższym piętrze. Chociaż tyle mogę ci dać na początek.

Meredith się przez chwilę nad tym zastanowiła. Ta wizja mieszkania w apartamentowcu była kusząca, jednakże coś jej nie pasowało. No właśnie, ona. Jak skromna i malutka dziewczyna może mieszkać w tak smutnej i pustej przestrzeni? To do niej kompletnie nie przemawiało. Miałaby wszystko dla siebie, a równocześnie nic, co nie dawałoby jej radości.

-Ojcze... - zaczęła Meredith - nie możesz wszystkiego załatwiać pieniędzmi. Całe życie mieszkałam u babci Sassy. Myślisz, że nie było mi tam dobrze? Miałam wszystko, co chciałam - książki, którymi się na co dzień otaczam, spokój, ciszę i jedyną przyjaciółkę Ericę. Nawet to mi zabrałeś. Twój egoizm nie zna granic. Nie sądzę, abyś zrobił to z powodu jakiś altruistycznych pobudek, aby mnie uszczęśliwić - zareagowała dość ostro, choć tego nie zamierzała.

Jeśli chodzi o ojca to Meredith zawsze tak reagowała. Pałała do niego sporą dawką nienawiści za to, że ją zostawił. Zawsze zastanawiała się, co by było gdyby jej rodzina była w komplecie. Kochała babcię Sassy i to bardzo, ale jej myśli zajmowało, tylko to, jak to jest żyć mając mamę, tatę i może rodzeństwo. Tego już się nigdy nie dowie. Może tylko napisać o tym mnóstwo teorii, dowiedzieć się tego z książek, które poruszały ten temat, ale nie nabędzie praktycznej wiedzy o tym zjawisku. Nie potrzebowała przyjaciół, ale ciepła rodzinnego i domu już tak.

Po tej rozmowie resztę drogę przebyli w ciszy, łącznie z lotami do Newell, ponieważ wtedy usilnie ignorowała własnego ojca, który próbował kupić ją prezentami, ale nie zaufaniem, miłością i zapewnieniami, że jest dla niego ważna.

Bez żadnego problemu dotarli na miejsce. Wyszła z samolotu i musiała się bardziej otulić szalikiem, aby służył jako poncho. Newell nie przywitało jej tak ciepło, jak mogłoby się wydawać. Lato zapomniało do tego miasta dotrzeć. Wiatr, chłód, szarość i ponurość - pierwsze wrażenia Meredith były jednoznaczne. Nie lubiła już tej betonowej dżungli. Na sam początek kiepsko ją przywitała.

Podążała za ojcem jak zombie. Nieznany rozległy teren z przeważającymi elementami w postaci drapaczy chmur za bardzo jej nie pocieszał. Wręcz przeciwnie - przytłaczał swoją wielkością i częstotliwością występowania. Jednakże była zbyt zmęczona, żeby je dokładnie zwiedzać. Kolejny samochód na nich czekał z ich szoferem:

- Dobry wieczór Panie Jason, Panienko Meredith.
- Witam Robercie. Zawieź nas do domu. Jesteśmy zmęczeni.
- Jak sobie życzysz Sir.

Meredith nie jest do tego przyzwyczajona. Będąc tyle lat u babci Sassy w Lakes of Four Seasons nie miała szofera, a posiadany przez nią oldschoolowy samochód z lat 80. XX wieku był niezastąpionym przyjacielem w dalekich podróżach. Większość czasu jednak, żeby gdzieś dojść potrzebowała nóg. A teraz? Ma nawet własnego szofera. Niesamowite.

- Ojcze, o co tutaj chodzi? Możesz mi wytłumaczyć, bo już kompletnie nic nie rozumiem.
- Dzieje się to co widzisz. Wszystko wyjaśnię ci jutro, bo widzę, że zasypiasz, więc jak dojedziemy na miejsce, obudzę cię.
- A długo jeszcze?
- Nie, już niedługo będziesz leżeć w nowym łóżku.

Meredith już nie odpowiedziała. Nie odczuwała takiej potrzeby. Patrzyła na mijający szary krajobraz przez szybę samochodu. Szybki wyjazd od babci trochę się na niej odbił. Już za nią tęskni. Zastanawia się, jak bez niej i jej przyjaciółki się tu odnajdzie? Ta ogromna przestrzeń ograniczona przez drapacze chmur zachęcająco nie wyglądała. W pewnym momencie jej oczy się zamykały i po prostu oddała się w objęcia morfeusza i zasnęła jak kamień.

Następnego dnia Meredith dość gwałtownie wstała. Zasnęła w tych samych ubraniach, w których była jadąc, a potem lecąc do Newell. Ostatnie, co pamięta to rozmowa z ojcem. Nie obudził mnie. jak mógł?! A obiecał... - pomyślała sfrustrowana i postanowiła wziąć długą i przyjemną kąpiel. Delikatnie wstała z łóżka i zaczęła się rozglądać wokół siebie. Pierwsze, co zrobiła, otworzyła szafę. Było w niej dużo ubrań dopasowanych do niej. Koszule w kratę, topy na ramiączkach, spodnie z dziurami, trampki oraz różne czapki to jej styl ubioru. Te rzeczy były wygodne i rzadko kiedy ubierała coś innego. Dziś nie mogło być inaczej.

Trochę zajęło jej szukanie łazienki, ale w końcu ją znalazła. To ogromne pomieszczenie z wielką wanną, różnymi szamponami, żelami i odżywką. Cudowny styl i aranżacja tego pomieszczenia sprawiły, że chce zostać tutaj jak najdłużej się da. Jednakże to co dobre to się szybko kończy. Trzeba było powrócić do rzeczywistości. Umyta, ubrana i uczesana w swój zwyczajny luźny warkocz mogła zejść na dół po schodach w stronę kuchni. Jej żołądek głośno krzyczał.

Myślała, że spotka tam ojca. Bardzo chciała z nim porozmawiać o tym wszystkim, ale jedyne co zastała to kartka:

"Meredith,
chciałbym, żebyś zmieniła o mnie zdanie, ale niestety aby to zrobić to musimy razem porozmawiać. Nie jestem w stanie Ci tego dać. Obowiązki wzywają. Będę za kilka dni. Jeśli czegoś potrzebujesz to Robert, szofer, którego poznałaś zawiezie cię tam, gdzie będziesz chciała.

Twój tata,
Jason".

"Twój tata, Jason" - wielkie słowa. Meredith prawie w ogóle go nie znała. Dla niej był tylko człowiekiem, kimś obcym, kto podaje się za jej ojca. Babcia Sassy dała jej więcej miłości i zainteresowania jej osobą niż on. Może ta cała przeprowadzka to pretekst do odnowienia więzi? Na razie początek nie zachwyca.

Meredith nie chce spędzić całego dnia w czterech ścianach. Postanowiła pozwiedzać i coś zobaczyć. Zjadła szybkie śniadanie, wypiła sok pomarańczowy i wyszła, ale to nie było takie proste. Do pokonania mnóstwo pięter. Ciekawe, na jakim mieszkam? Nacisnęła guzik wzywający windę i czekała.

Pięćdziesiąte piętro. Dość sporo do pokonania.

A co się stanie następnym razem?
Zobaczcie sami w kolejnym rozdziale.


środa, 26 października 2016

Dziewczyna taka jak ja - Rozdział I

Dawno, dawno temu…
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, miastami, ulicami i blokami mieszka pewna dziewczyna. Jest taka jak ja, a na imię jej Meredith Hanson. Stara się nie wyróżniać z tłumu. Zawsze siedzi w ostatniej ławce i z książką w ręce. Uwielbia kryminały, thrillery i horrory. Może nawet w przyszłości napisze własną historię – kto wie. W każdym razie zacznijmy od początku…
Nasza bohaterka mieszka razem z babcią na wsi Lakes of Four Seasons. Ma ona problemy ze zdrowiem, a to odosobnione miejsce jest dla Meredith idealne. Pełno zieleni, jezior i ciszy – dziewczyna uwielbia to. Mogła tam zostać na zawsze. Jednakże przez kaprys jej bogatego ojca, który zakłada kolejną filię jego firmy elektronicznej, będzie musiała znowu przywyknąć do nowej rzeczywistości. Kiedy jej uszy przyzwyczajone są do zaledwie 20 dB hałasu i jedynym dźwiękiem jest muczenie krowy czy przejeżdżający traktor to trudno przestawić się na dużą ilość… wszystkiego. Meredith jest przerażona tym pomysłem, ale nie ma w tej kwestii nic do gadania. Nawet jej babcia Sassy, która jest „uparta”, jak tłumaczone jest jej imię nie wygrała walki o wnuczkę. Po telefonie ojca musiała pożegnać się z dotychczasowym życiem i jedyną przyjaciółką Erica.
- Na pewno będę do ciebie dzwonić Eri – mówiła przez płacz Meredith starając się uśmiechać, ale nie bardzo jej to wychodziło. Nie lubiła tych momentów pożegnań. Miała ich zdecydowanie za dużo.
- Ja też Mer, nawet kilka razy dziennie, żebyś wiedziała, że nie zapomniałam – przytuliła ją, a Meredith odwzajemniła uścisk.
Zanim wsiadła do samochodu, odwróciła się i pomachała swojej przyjaciółce na pożegnanie. Wzięła ze sobą niewiele rzeczy, bo resztą miała się zająć firma przeprowadzkowa. Na sam koniec pożegnała ją babcia Sassy, która tak bardzo chciała mieć przy sobie wnuczkę. Ze swoim synem rozmawiała wiele godzin, ale przegrała tę walkę i musiała oddać ją w ręce wielkiego miasta i jej ojca. Na sam koniec, jak już miała odjechać powiedziała jej:
-Pamiętaj o mnie Meredith. Odwiedź mnie jeszcze kiedyś to zagramy sobie partyjkę w brydża.
- Oj babciu, na pewno do Ciebie przyjadę! Pewnego dnia z Tobą wygram – również ją uściskała i teraz mogła wsiąść do samochodu.

To będzie długa podróż – pomyślała. I tak też było. Kilka godzin jazdy na lotnisko i dwa loty, aby dotrzeć do Newell. Tylko czy było to tego warte?

Dowiecie się w następnej części.

Trzymajcie się,
ELO.